HMP 56
New Issue (No. 56) of Heavy Metal Pages online magazine. 69 interviews and more than 150 reviews. 140 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Sabaton, Helstar, Satan’s Host, Hirax, Flotsam And Jetsam, Battleaxe, Manowar, Virgin Snatch, E-Force, Suicidal Angels, Hatriot, Meliah Rage, Realm, Grand Magus, Benedictum, Hellion, Slough Feg, Vicious Rumors, Mekong Delta, Kill Ritual, Leviathan, Metal Inquisitor, Stormzone, Edguy, Sonata Arctica, Nightmare and many, many more. Enjoy!
New Issue (No. 56) of Heavy Metal Pages online magazine. 69 interviews and more than 150 reviews. 140 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Sabaton, Helstar, Satan’s Host, Hirax, Flotsam And Jetsam, Battleaxe, Manowar, Virgin Snatch, E-Force, Suicidal Angels, Hatriot, Meliah Rage, Realm, Grand Magus, Benedictum, Hellion, Slough Feg, Vicious Rumors, Mekong Delta, Kill Ritual, Leviathan, Metal Inquisitor, Stormzone, Edguy, Sonata Arctica, Nightmare and many, many more. Enjoy!
- No tags were found...
You also want an ePaper? Increase the reach of your titles
YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.
Geordie - Hope You Like It
2007/1973 7T's
Niedawno zelektryzowała mnie informacja o
poważnej chorobie Malcolma Younga (życzę
ci Malcolm abyś wrócił jak najszybciej do
zdrowia!). Liczyłem, że nie jest to ostatni akcent
w istnieniu AC/DC. Prawdopodobnie
miałem rację, bowiem ostatnie wiadomości z
obozu tego zespołu są nienajgorsze, gdyż band
ponoć wybiera się do studia aby nagrać swoją
kolejną płytę. Może nie poradzą sobie jak w
momencie, gdy zmarł Bon Scott, ale dla fanów
każde nowe nagranie AC/DC będzie wielkim
wydarzeniem. Te nie do końca optymistyczne
newsy zmotywowały mnie aby sięgnąć po
nagrania kapeli Geordie. Zespołu, w którym
pierwsze kroki na scenie stawiał Brian Johnson.
Nie jestem pewien ale wydaje mi się, że
nie jest to powszednie znana grupa. Geordie
powstała około 1972 roku w Newcastle. Ich
nazwa nawiązuje do potocznego nazwania
mieszkańca Newcastle. Od tego wywodzi się
też nazwa jednego z najtrudniej zrozumiałego
angielskiego dialektu, swoista mieszanka angielskiego,
szkockiego i języków skandynawskich.
Już w 1973 roku kapele może się pochwalić
debiutanckim albumem, właśnie omawianym
"Hope You Like It". Rozpoczynający
"Keep On Rockin'" jasno stawiają grupę wśród
innych tworzących scenę glam rocka. Jednak
to nie jedyny składnik muzyczny Geordie.
Muzycy bowiem bardzo mocno sięgają do
rocka lat sześćdziesiątych oraz korzeni tej muzyki,
tj. bluesa, rhythm'n'bluesa czy rock'n'rolla.
Odnajdziemy także nawiązania do folka i
muzyki tradycyjnej. Sporo jest tu wycieczek w
stronę hard rocka. Czasami wręcz odnosi się
wrażenie, że mamy do czynienia z lżej grającym
tą odmianę bandem. Żeby jeszcze lepiej
zobrazować muzykę Geordie na swoim debiucie
przytoczę parę nazw. Myślę, że inni także
usłyszą skojarzenia chociażby z Status Quo,
Slade, T.Rex, a po części The Kinks i Led
Zeppelin. Zdecydowaną większość tego albumu
stanowią kawałki dynamiczne. Takie
"Hope You Like It", "All Because Of You", "Can
You Do It" czy "Geordie Stomp" to miód na
uszy zwolenników brytyjskiego glam rocka lat
siedemdziesiątych. Jak wcześniej wspomniałem
to sedno muzyki Geordie. Czasami kompozycje
mocniej przechylają się w stronę rocka
("Old Time Rocker", "Ain't It Just Like A Woman",
"Francis Was A Rocker"), innym razem
w stronę hard rocka ("Strange Man", "Black
Cat Woman"). Zaś do muzyki tradycyjnej nawiązuje
"Gordie's Lost His Liggie", czy też "Red
Eyed Lady". Natomiast "Don't Do That" to taki
folk przepuszczony przez pryzmat glam rocka
ale z naleciałościami rocka lat sześćdziesiątych,
ale i przypominający po części Led Zeppelin,
który też lubił takie wycieczki. Jedynym
wolnym utworem jest "Oh Lord". Wymienione
wcześniej "Don't Do That", "All Because Of
You" czy "Can You Do It" otarły się o ówczesne
listy przebojów. Dla mnie jednak, żadne z
tych nagrań nie miała i nie ma szans wobec
przebojowości kawałków Sweet, Slade, Mud
czy Suzi Quatro. I to było przekleństwo tej
kapeli. Brak ewidentnych przebojów. I nie
chodzi o jakieś mdłe i lekkie granie, a dynamiczne,
wręcz czadowe łojenie, którym charakteryzowała
wtedy niemała cześć środowiska
brytyjskiego glam rocka. Mimo braku hitów to
dla mnie "Hope You Like It" ma klasę i jest
albumem wartym poznania.
Geordie - Don't Be Flooled By The Name
2008/1974 7T's
Rok po debiucie na rynek trafia drugi longplay
Geordie "Don't Be Flooled By The Name",
który jest kontynuacją obranej drogi przez zespół.
Jednak to co się rzuca w uszy to większa
konsolidacja glamu z hard rockiem oraz lepsze
brzmienie. Taki "Goin' Down", "So Wat" czy
"Got To Know" to bardziej dynamiczne oblicze
glam rocka. Z kolei "Mercenary Man" i "Ten
Feet Tall" bliższe są hard rockowi. Jest też oblicze
rockowe w postaci "Little Boy", a nawiązaniem
do tradycji jest cover "House Of The Rising
Sun". Natomiast zamykający longplay
"Look At Me" jest ambitną próbą zagrania czegoś
z pogranicza rocka i hard rocka. Generalnie
struktury kompozycji Geordie są nie zbyt
skomplikowane. Pełno w nich odniesień do
pomysłów, które kształtowały rocka w ogóle.
Mimo czytelności schematów, muzykom udało
się dorzucić swojej maniery, co przy różnorodności
muzycznych wpływów daje efekt oryginalny
i przykuwający uwagę każdego rockera.
Album wydany pod szyldem 7T's Records
zamykają dwa bonusy, wyciągnięte gdzieś
z szuflady, mocno zakurzone kawałki. W sumie
zabieg nie potrzebny, bowiem trochę psuje
wrażenie niebanalnej formy longplaya "Don'
t Be Flooled By The Name". Mimo, że rozpoczynający
"Goin' Down" łatwo w pada w ucho,
a urok "House Of The Rising Sun" nigdy nie
przeminie, to moim zdaniem Geordie i tym
razem nie dorobiło się hitu z prawdziwego
zdarzenia. Niestety przyniesie konsekwencje,
z którymi zespół sobie nie poradzi. Ogólnie
dwie pierwsze płyty tego zespołu nie są kamieniami
milowymi w historii rocka, ale mają
swoją klasę, a ich znajomość nie przynosi
wstydu.
Geordie - Save The World
2008/1976 7T's
Po dwóch latach przerwy Geordie wydaje
swój trzeci studyjny album. Rozpoczynający
"Mama's Gonna Take You Home", który jakby
był skrystalizowaniem dotychczasowego stylu
tego zespołu tj. dynamicznego glam rocka rodem
z lat siedemdziesiątych z lekką domieszką
hard rocka, nie zapowiada tego co następuje
później. Niby ciągle jesteśmy w stylistyce
glam rocka ale zespół muzycznie bardziej ucieka
od rocka, nie mówiąc o hard rocku. Geordie
robi różne wycieczki do modnych stylów
np. reggae ("I Cried Today") czy też urabia kawałek
sekcją dętą ("She's A Teaser"). Ogólnie
jest zdecydowanie bardziej melodyjnie, utwory
starają się bardziej w paść w ucho. Jest to
świadomy krok. Geordie i ludzie "wspierający"
zespół wymyślili, że muszą mieć koniecznie
przebój. W tym celu wyprodukowano ten album,
zapraszając różnej maści kompozytorów.
Niestety rezultaty są żenujące. Takie "I Cried
Today" czy wręcz dancingowy "Light In Ny
Window", to najzwyczajniej kompromitacja.
Nie trafione są też melodyjne kawałki oparte
na rock'n'rollu "She's A Lady", "Ride On Baby"
czy "We're All Right Now". Bardziej pasują do
takiego bardziej popowego Bay City Rollers
niż do Geordie. Jedynie w pełni autorski, czaderski,
kawałek "Fire Queen" próbuje ratować
twarz zespołu. Usilne wypromowanie przeboju
nie wypaliło. A mocne odejście od muzycznej
tożsamości spowodowało, że odchodzi
Brian Johnson. W tym czasie Johnson
próbuje kariery solowej, ale też ma pomysły na
ponowne postawienie na nogi kariery kapeli.
Co i tak kończy jego przejściem do AC/DC.
Inni muzycy pod szyldem Geordie nagrywają
jeszcze dwa albumy. Następny "No Good
Woman" (1978) zawiera kilka kawałków z
Brian'em Johnson'em, zapewne z jakiejś
zapomnianej szuflady, reszta to już nowe
wcielenie tej kapeli. Po kilku długich latach
wychodzi jeszcze "No Sweat" (1983). To jednak
nie koniec historii tego bandu. Na gruzach
Geordie powstaje Powerhouse, który działa
w latach 1985 -1988 i wydaje jedynie debiut
"Powerhouse" (1986). Jeszcze w 2001 roku
Brian Johnson okazjonalnie ożywia Geordie
i jak na razie jest to ostatnia rzecz, związana z
tą kapelą. Niestety po tym co usłyszałem na
"Save The World" zupełnie straciłem zainteresowanie
końcowymi dokonaniami Brytyjczyków.
Bardzo mocno rozczarowałem się tym
albumem. Wszystko wskazuje, że podobne
emocje towarzyszyły albumowi w chwili wydania
- i jak widać - nic pod tym względem się nie
zmieniło.
\m/\m/
Hell Or High Water". Był to jednak
tylko wybór zaledwie 9 utworów z koncertów
zarejestrowanych 16 października
1993r. w Stuttgarcie oraz 9 listopada
w Birmingham. W całości ujrzały
one światło dzienne dopiero osiem lat
temu w postaci boxu "Live In Europe
1993", zaś od niedawna są ponownie
dostępne jako dwupłytowe, oddzielne
wydawnictwa. I trudno temu nie przyklasnąć,
bowiem jest to nie tylko historyczny
zapis ostatnich koncertów Purpury
z Człowiekiem w czerni, ale też
kawał dobrej muzyki. Słychać to
zwłaszcza w nagranym wcześniej koncercie
ze Stuttgartu. Stosunki pomiędzy
gitarzystą a Ianem Gillanem były już
wówczas bardzo napięte, nie przeszkodziło
to jednak muzykom w zagraniu
świetnego koncertu. Słuchając poszczególnych
nagrań ma się wręcz
wrażenie, że powróciły dni z wczesnych
lat 70-tych czy reaktywacji najsłynniejszego
składu grupy w 1984r. - luz, swoboda,
dobra atmosfera wręcz emanują z
poszczególnych utworów i przekładają
się rzecz jasna na fenomenalny poziom
całości. A ponieważ muzycy Deep Purple
byli wówczas w szczytowej formie,
nawet niezbyt sprawdzające się na żywo
nowości "Talk About Love" i "A Twist In
The Tale" znacznie tu zyskują. Znacznie
lepiej wypadają jednak "Anya" i "The
Battle Rages On", mamy też obszerną
porcję klasyki, z obowiązkowymi "Highway
Star", "Black Night", "Perfect Strangers",
"Child In Time", "Speed King" i
nieśmiertelnym "Smoke On The Water".
Nie brakuje też niespodzianek, w postaci
rzadziej wykonywanych "The Mule",
"Anyone's Daughter", nie zawsze granego
na bis "Hush" oraz rarytasów, jak
częściowo improwizowany "Paint it
Black" the Rolling Stones oraz "In The
Hall Of The Mountain King" Griega,
rozpoczynającego wiązankę składającą
się jeszcze ze "Space Truckin'" i "Woman
From Tokyo". Koncert marzenie, bez
dwóch zdań.
Wojciech Chamryk
Deep Purple - Live In Birmingham 1993
2014 Hear No Evil
W Birmingham nie było już tak różowo.
Animozje pomiędzy wokalistą i gitarzystą
osiągnęły punkt krytyczny, do
ostatniej chwili nie było wiadomo czy
koncert się odbędzie, zaś "Highway
Star" Blackmore do połowy obserwował
stojąc za kulisami i dopiero wtedy
łaskawie pojawił się na scenie. Dlatego,
pomimo praktycznie tego samego repertuaru
jak podczas koncertu ze Stuttgartu,
mamy tu raczej do czynienia z
mozolnie odrabianą pańszczyzną niż
wzlotami natchnionych wirtuozów. Owszem,
nie jest to zły koncert, jednak
nawet po znacznie krótszym czasie
trwania poszczególnych utworów i ich
mniejszej ilości widać, że muzycy chcieli
go mieć jak najszybciej za sobą. Zabrakło
Griega, bisy były tylko dwa, tym
razem bez "Speed King", tylko w "Paint
It Black" panowie poszaleli trochę
dłużej. Dla fana Deep Purple każda z
tych płyt to arcyciekawy dokument z
ostatniej trasy tego składu i nie ma się
co nad tym rozwodzić, jednak komuś,
kto nie musi mieć wszystkich płyt Purpli
na półce, zdecydowanie polecam
znacznie ciekawszy "Live In Stuttgart
1993", tym bardziej że zawiera więcej
utworów i trwa ponad 20 minut dłużej
od koncertu z Birmingham.
Grinder - Dead End
2014/1989 Divebomb
Wojciech Chamryk
Większości maniakom thrash metalu
tego zespołu nawet nie trzeba przedstawiać.
Dla tych, którzy nigdy nie mieli
okazji zaznajomić się z nazwą Grinder,
śpieszę z krótkim wyjaśnieniem. Grinder
był niemiecką kapelą, która w swym
krótkim, siedmioletnim żywocie, nagrała
trzy albumy, prezentując muzykę,
która nie była typową kalką najbardziej
znanych thrash metalowych tuzów z
Niemiec. Był, gdyż niestety zespół od
dawna nie funkcjonuje. Grinderowi było
bliżej Flotsam & Jetsam (zwłaszcza
wokalnie) i Sacred Reich niż triumwiratowi
Kreator-Sodom-Destruction.
Ewentualnie można się dosłuchać
paru wpływów Tankard, jednak nie jest
ich znów zbytnio dużo. Grinder grał
thrash metal na modłę muzyki w stylu
Vendetty, Paradox lub Risk. Choć na
pierwszej płycie ich brzmienie i produkcja
dźwięku przypominają nieco płyty
Violent Force i Exumer, jednak sposób
pisania utworów różnił się już od tych
kapel diametralnie. Ich druga płyta,
zatytułowana "Dead End" stanowi naturalne
rozwinięcie brzmienia zespołu,
tak samo jak w przypadku "Heresy" Paradox
czy "Brain Damage" Vendetty.
Meritum tego albumu stanowią interesujące
aranżacje instrumentalne z wyraźnym
basem i silnymi, melodyjnymi
wokalami w stylu pierwszych dwóch
płyt Flotsam & Jetsam. Padło już tyle
nazw różnych zespołów, iż podejrzewam,
że czytelnik nie zaznajomiony z
twórczością Grinder ma już mniej
więcej nakreślony rejon muzyczny, w
którym gnieździli się ci Niemcy. Na
"Dead End" znalazły się świetne
utwory, w których oprócz ostrych gitar,
bardzo dużo miejsca poświęcono partiom
basowym. Żywy bas płonie w
każdej kompozycji i bardzo często decyduje
się na samotne przebieżki, pozostawiając
gitary daleko w tyle. Takie
eskapady po gryfie gitary basowej
stanowią bardzo ciekawe poszerzenie
spektrum brzmieniowego kompozycji i
zdecydowanie stanowią dużą zaletę
"Dead End". Ten album jest także bardzo
ciekawą bazę różnych wariacji na temat
thrashu, w których na szczęście
uniknięto zatracenia się w przeroście
formy nad treścią. Mamy tu bardzo
smaczny "Agent Orange" i "Just Another
Scar", amerykanizujące "Dead End" i
"Inside" oraz mocno wpadający w klimaty
Risk "The Blade Is Back". Napotkamy
też utwory, które w bardzo
ciekawy sposób łączą przeróżne motywy.
Przykładem na to jest między innymi
"Total Control", który rozpoczyna się
motywem bardzo mocno zainspirowanym…
Iron Maiden, by następnie
przejść w teutońską thrashową młóckę,
a ostatecznie wyewoluować w thrash w
stylu Testament lub Sacred Reich. Nie
jest to jedyny utwór, który tak umiejętnie
operuje zmianami klimatu, gdyż
takie zabiegi można spotkać prakty-
134
RECENZJE