26.04.2023 Views

HMP 56

New Issue (No. 56) of Heavy Metal Pages online magazine. 69 interviews and more than 150 reviews. 140 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Sabaton, Helstar, Satan’s Host, Hirax, Flotsam And Jetsam, Battleaxe, Manowar, Virgin Snatch, E-Force, Suicidal Angels, Hatriot, Meliah Rage, Realm, Grand Magus, Benedictum, Hellion, Slough Feg, Vicious Rumors, Mekong Delta, Kill Ritual, Leviathan, Metal Inquisitor, Stormzone, Edguy, Sonata Arctica, Nightmare and many, many more. Enjoy!

New Issue (No. 56) of Heavy Metal Pages online magazine. 69 interviews and more than 150 reviews. 140 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Sabaton, Helstar, Satan’s Host, Hirax, Flotsam And Jetsam, Battleaxe, Manowar, Virgin Snatch, E-Force, Suicidal Angels, Hatriot, Meliah Rage, Realm, Grand Magus, Benedictum, Hellion, Slough Feg, Vicious Rumors, Mekong Delta, Kill Ritual, Leviathan, Metal Inquisitor, Stormzone, Edguy, Sonata Arctica, Nightmare and many, many more. Enjoy!

SHOW MORE
SHOW LESS
  • No tags were found...

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

Jacka Aragona, to jednak brakuje mu

tych silnie zaaakcentowanych kantów

wersów i zdecydowanej charyzmy. Późniejsze

dokonania Leviathan już nie

posiadają tej duszy takich utworów jak

"Sanctuary", "Painful Pursuit of Passion

and Purpose", "The Calling", "Speed

Kills" czy "Disenchanted Dreams (of

Conformity)". Choć na "Riddles, Questions,

Poetry & Outrage" kompozycje

dalej były kunsztowne, to jednak nie

posiadały już tej magii utworów, które

znalazły się na debiutanckim wydawnictwie.

Kierunek muzyki Leviathan

zmierzał na inne wody progresywnych

melodii. Na drugim albumie do głosu

doszły wyraźne partie klawiszowe, a

utwory nie stroniły z jednej strony od

motywów rodem z jazz fusion, a z drugiej

z bardzo rozgadanych łagodnych

syntezatorów. Całość przypominała

bardziej progresywną i łagodniejsza odmianę

Blind Guardian. Na "Scoring

the Chapters" Leviathan zmiarkował

w tej kwestii, jednak syntezatory nadal

były obecne w muzyce zespołu. Na tej

płycie jednak znalazło się parę interesujących

kompozycji jak na przykład

"Paying the Toll", "All Sins Returned"

albo "Turning Up Broken". Najnowszy

album amerykańskiej grupy, zatytułowany

"Beholden to Nothing, Braver

Since Then" jest albumem niejednoznacznym

i pełnym subtelnych niuansów.

Skomplikowana, progresywna,

synkopowana muzyka jest przetykana

cukierkowymi klawiszowymi motywami,

które niemiłosiernie zmiękczają

odbiór całości. Klawiszy jest za dużo.

Nawet w takim instrumentalnym, symfonicznym

"Overture of Exasperation"

zostały wrzucone, by gryźć się z całością.

Za to przy "Intrinsic Contenment"

przywitała mnie dyskotekowa techno

popowa perkusja, a raczej powinienem

rzec - bit. Ten motyw wygasa po jakimś

czasie, jednak nie mam zielonego pojęcia

dlaczego on został tutaj wstawiony.

Obawiam się, że ten album to są takie

odmęty progresji, że aż się zgubić można.

Co się dzieje na tym albumie to

głowa mała. Trafią nam się tutaj też elementy

industrialne, groove'owe, folkowe,

a nawet trip-hopowe. Na szczęście

znalazły się tu także godne progresywne

utwory, w których poziom złych elementów

jest mniejszy lub znikomy -

"Creature of Habit", "Magical Pills

Provided", króciutki "Words Borrowed

Wings" i instrumentalny "Empty Vessel

of Faith". Nie ma na tym albumie jednak

utworu, który by w całości przekonywał

swoją strukturą, kompozycją i

brzmieniem. Liczba instrumentów, które

zostały wykorzystane jest całkiem

spora. Oprócz gitar, basu, perki, klawiszy

pojawiają się tutaj także instrumenty

filharmonijne, a także plemienne.

Niestety można odnieść wrażenie, że

ich potencjał został sprzeniewierzony.

Na tym się nie kończą negatywne strony

tego wydawnictwa. Jeff Ward niestety

brzmi jakby się bardzo męczył przy

śpiewaniu bardziej metalowych partii.

Do elementów sztucznie udziwniających

ten album należy dodać także różnego

rodzaju recytacje wersów i pojedynczych

zdań, które zwykle są taki

głębokie jak studnia w Sudanie albo

książki Paolo Coelho. Gdyby udało się

je jakoś zgrabnie połączyć z resztą zawartości

albumu to by się to pewnie aż

tak nie gryzło, jednak zostało to zaaranżowane

w zupełnie odmienny sposób.

Żeby tego było mało, to jeszcze mamy

bardzo często do czynienia z męczeniem

jednego riffu wręcz do oporu. Na

przykład w "If the Devil Doesn't Exist..."

mamy kilkanaście kółek jednego riffu,

podczas gdy nawet dwa spokojnie by

wystarczyły. W ten sposób w progresywnej

przecież kapeli, robi nam się

nudno, monotonnie i męcząco. Jest to

ze wszech miar rozczarowujące. "Beholden…"

nie jest albumem przekonywującym.

Mamy tutaj piętnaście

utworów, a całość trwa ponad pięć

kwadransów, czyli grubo ponad godzinę,

a w tym czasie zostało nam podanych

mało elementów, które by nas zaciekawiły

lub zainteresowały. Album

jest bez smaku i zdaje się, że w sumie

także bez pomysłu. Dużo niewykorzystanego

potencjału i zmarnowana okazja

do stworzenia naprawdę dobrego albumu.

Mamy tutaj mnóstwo elementów,

które sugerują, że ktoś nie potrafił się

zdecydować na określony kierunek, jaki

ma zostać tej płycie nadany. Niestety

ten eklektyzm w tym wydaniu nie zadziałał,

a wręcz wyszedł odstręczająco.

(2,5)

Aleksander "Sterviss" Trojanowski

Lizzies - End Of Time

2013 Self Released

Jeżeli myślicie, że era zespołów pokroju

Girlschool minęła, to muszę wyprowadzić

was z błędu. Ona dopiero się zaczyna.

Idealnym przykładem jest hiszpański

Lizzies, w skład którego wchodzą

cztery piękne artystki. Pełne determinacji

i samozaparcia prą do przodu,

żeby jak największa część mieszkańców

kuli ziemskiej usłyszała o ich działaniach.

Za sprawą nowo wydanej EPki

"End OF Time" i napiętego grafiku koncertowego,

na pewno będzie to możliwe,

zwłaszcza biorąc pod uwagę, iż EPka

sama w sobie prezentuje się całkiem

przyjemnie. Już od pierwszego kawałka

wyraźnie słychać wpływy heavy metalowych

weteranów z Iron Maiden. Mowa

tutaj o "Sacryfice", które śmiało można

było by wrzucić do dorobku Anglików,

gdyby nie damski, ale za to przyozdobiony

chrypką wokal. Podobnie ma się z

resztą. Wyróżniła bym jeszcze "Speed

On The Road", które zgodnie z zapowiedziami

hiszpanek, niedługo doczeka się

swojego teledysku. Chyba jedyną wadą

albumu, jest fakt, że zawiera tylko pięć,

ale jakże klimatycznych kawałków.

Chciało by się więcej, bo przecież

Lizzies jest nie lada gratką dla fanów

Żelaznej Dziewicy. Zwłaszcza tych

płci męskiej. W końcu, sama przyjemność

posłuchać damskiej wersji swoich

ulubieńców. (5)

Daria Dyrkacz

Lords of the Trident - Plan of Attack

2013 Junko Jonhson

Lords of the Trident pochodzą z Wisconsin

i grają ognisty, klasyczny heavy

metal z humorystyczną otoczką, jednak

zdecydowanie mniej obłąkaną niż u

Nanowar (obecnie Nanowar of Steel,

hehe). Wejdźcie na ich stronę i przeczytajcie

chociażby ich biografię, morda sama

się śmieje. "Plan of Attack" to

cztero-utworowa EPka wydana w

ubiegłym roku, która miała pewnie na

celu wyostrzenie apetytu wśród fanów

na trzeci pełny album. Jeśli o mnie idzie

to zadanie to zostało spełnione. Z tych

utworów bije ogromny luz i radość grania,

utwory są energetyczne i słychać, że

chłopaki nie spinają pośladów. Oczywiście

jest też spora dawka humoru jednak

mam wrażenie, że jest trochę

"poważniej" niż na wcześniejszych płytach.

Oczywiście, gdyby nie dobre kawałki

to cała reszta byłaby gówno

warta. Na szczęście poziom muzyczny

jest wysoki, podobnie jak wyszkolenie

muzyków. Pierwsze dwa utwory "Comlete

Control" i "Plan of Attack" to pełne

ognia heavy metalowe killery, by w

dwóch następnych zrobiło się trochę

bardziej epicko i zróżnicowanie. Zarówno

"Song of the Wind and Sea" oraz "The

Joust" są dłuższe i mają więcej zmian

tempa, spokojniejszych fragmentów, ale

nie brakuje też konkretnego przyłożenia.

Nie wchodzą może tak łatwo jak

dwa pierwsze, ale to nie znaczy, że są od

nich słabsze. Mocy dodaje jeszcze znakomite

brzmienie dzięki czemu płytki

słucha się rewelacyjnie. Całość zdobi

świetna okładka co również jest ważnym

elementem ogółu. Po przesłuchaniu

"Plan of Attack" nie stałem się

fanatycznym wyznawcą "Władców

trójzęba", ale kto wie czy nie stanie się

tak już po kolejnej dużej płycie? (4,7)

L.R.S. - Down To The Core

2014 Frontiers

Maciej Osipiak

Panowie La Verdi, Ramos czy Shotton

otarli się o coś na kształt popularności

czy rozpoznawalności, grając w 21

Guns, The Storm czy Hardline. Inna

sprawa, że dotyczy to raczej innych

rejonów świata niż Polska, gdzie takie

melodyjne, bliższe AOR niż hard rocka

granie raczej nigdy nie było zbyt popularne.

Wydana przez hołubiącą takich

wykonawców Frontiers Records debiutancka

płyta "Down To The Core" ich

nowego projektu raczej nie ma szans na

zmianę tego stanu rzeczy. Z 12 zaprezentowanych

na tej płycie kompozycji

tylko nieliczne mogą bowiem wywołać

żywsze bicie serca fanów mocniejszych i

zarazem melodyjnych dźwięków. Taki

jest opener "Our Love To Stay", przebojowy

ale i dynamiczny, kojarzący się z

Van Halen lat 80-tych. "Never Surrender"

czy momentami dość ostry "Waiting

For Love" z zadziornym śpiewem La

Verdiego. Nie mogło też zabraknąć kilku

ballad, z eksplorującymi schemat

głos + fortepian "To Be Your Man" oraz

finałową "No One Way To Give", ale reszta

to już zwykły pop. Owszem, przyjemny,

zawodowo zaśpiewany, zagrany i

wyprodukowany, ale zbyt nijaki, by

chciało się częściej wracać do "Down

To The Core". (3)

Wojciech Chamryk

Lucifer's Hammer - Night Sacrifice

Demo MMXIII

2014 Shadow Kingdom

Słuchając debiutanckiej demówki tego

chilijskiego duetu ma się 120% pewności

na odbycie nostalgicznej podróży w

przeszłość i związane z tym nieodparte

wrażenie deja vu. Panowie Hades (gitara

i śpiew) oraz Titan (perkusja)

uwielbiają bowiem lata 80-tych i dają

temu wyraz w zawartych na "Demo

MMXIII" trzech utworach. Muzycznie

mamy tu więc prawdziwą ucztę dla fanów

zarówno US power i speed metalu

oraz NWOBHM, ponieważ echa twórczości

Attacker, Griffin, Damien Thorne,

Warlord czy Iron Maiden można

wychwycić bez trudu. Zróżnicowany

"Wolf" to bardziej brytyjskie klimaty,

podobnie jak końcówka "Night Sacrifice".

Jednak wcześniej ów utwór płynnie

łączy mroczne, surowe granie w stylu

wczesnego Mercyful Fate z rozpędzonym

speed/powerową galopadą pod

Attacker. Równie szybki i ostry jest

"Shadows", z chwilą wytchnienia w postaci

zwolnienia przed solówkami. Do

stylu Lucifer's Hammer jest też dostosowane

brzmienie tego materiału: surowe,

często nieczytelne, z bębnami

brzmiącymi jak tekturowe pudła, ale dla

wszelkiej maści ortodoksów i oldschoolowców

będzie to zapewne dodatkowym

atutem, tym bardziej, że "Night

Sacrifice Demo MMXIII" wydano

na kasecie magnetofonowej. (5)

Mammothor - Tyrannicide

2014 Self-Released

Wojciech Chamryk

Amerykański sekstet Mammothor na

swym debiutanckim albumie nie rozmienia

się na drobne. Chłopaki z Bostonu

z podziwu godną sprawnością i

pomysłowością wymiatają bowiem siarczyste

hard 'n' heavy, jakby w magiczny

sposób przeniesione w nasze czasy z

przełomu lat 70-tych i 80-tych minionego

wieku. "Tyrannicide" jest jednak

płytą znacznie bogatszą muzycznie, bowiem

jej twórcy żyją w końcu w XXI

wieku i są też pod wpływem innych gatunków.

Mamy więc klasycznego hard

rocka ze śpiewem Jimmy'ego Douglasa

kojarzącym się z wielkim Paulem Rodgersem

("Slave One Day"), wycieczki w

rejony nader chętnie eksplorowane

przez Glena Danziga ("Curse Of

Time") czy The Black Crowes (siarczysty

"Recovery Blues"). Jeszcze bardziej

bluesowo robi się w "Worst Night",

w którym to Josh Johnson i Dana

RECENZJE 117

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!