26.04.2023 Views

HMP 56

New Issue (No. 56) of Heavy Metal Pages online magazine. 69 interviews and more than 150 reviews. 140 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Sabaton, Helstar, Satan’s Host, Hirax, Flotsam And Jetsam, Battleaxe, Manowar, Virgin Snatch, E-Force, Suicidal Angels, Hatriot, Meliah Rage, Realm, Grand Magus, Benedictum, Hellion, Slough Feg, Vicious Rumors, Mekong Delta, Kill Ritual, Leviathan, Metal Inquisitor, Stormzone, Edguy, Sonata Arctica, Nightmare and many, many more. Enjoy!

New Issue (No. 56) of Heavy Metal Pages online magazine. 69 interviews and more than 150 reviews. 140 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Sabaton, Helstar, Satan’s Host, Hirax, Flotsam And Jetsam, Battleaxe, Manowar, Virgin Snatch, E-Force, Suicidal Angels, Hatriot, Meliah Rage, Realm, Grand Magus, Benedictum, Hellion, Slough Feg, Vicious Rumors, Mekong Delta, Kill Ritual, Leviathan, Metal Inquisitor, Stormzone, Edguy, Sonata Arctica, Nightmare and many, many more. Enjoy!

SHOW MORE
SHOW LESS
  • No tags were found...

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

strzec, co prawda nie od razu, to delikatna

zmiana brzmienia. Muzyka Injury

to już nie zapasy w kiślu Exodusu i

Sacred Reich. Teraz mamy tutaj trochę

więcej Sepultury i Testamentu, a

nawet pewną dozę melodyjnych thrashowych

riffów. Zmieniła się także proporcja

instrumentów w miksie. Gitary

nie są już tak przybrudzone, a bas,

mimo że jest nadal słyszalny, nie jest już

tak wyraźny i metaliczny jak miało to

miejsce na "Unleash the Violence".

Muszę powiedzieć przy okazji "Dominhate",

że tak brzydkiej okładki dawno

już nie widziałem. Wygląda jak wyrzygana

w 3ds Maxie przy pomocy tarki do

prania i klapy do starej kuchenki

Wrozametu. Całość dla niepoznaki

pochlapano jeszcze filtrami i pędzlami

w Photoshopie, jednak nie maskuje to

padaki jaka nas wita z cover artu

"Dominhate". Pomijam, że nazwa jest

miernym neologizmem, bo tutaj nawet

nie trzeba o tym wspominać. Dodam jeszcze

parę słów o wokaliście. Napisałem

już, że barwą głosu przypomina trochę

wokalistę Warbringera. Jednak nie

wspomniałem o jego akcencie. Na ogół

Alessandro nie strzela jakiś strasznych

kap, jednak od czasu do czasu zarzuci

tak wieśniacką wymową, że aż się słabo

robi. Mam wtedy wrażenie, że słucham

podrzędnego wannabe frontmana z jakieś

zapadłej dziury. To aż tak źle

brzmi. Nie twierdzę, że wszystko musi

być odśpiewane z poprawną oksfordzką

angielszczyną i nienagannym akcentem,

jednak gdy wymowa wokalisty wpływa

negatywnie na odbiór utworu, to już nie

można na to przymknąć oka. Teksty

traktują o jakiś gównach typu uciskanie

mas przez polityków, a raczej powinienem

użyć słowa "kontrolowanie", gdyż

jest bardziej na czasie, oraz o koszmarnych

grzechach biznesmenów i przedsiębiorców,

którzy tak bardzo wyzyskują

gospodarkę. A jak się to prezentuje

muzycznie? Chociaż zespół zaczął

podążać troszeczkę odmienną ścieżką

niż na swym pierwszym albumie, to nie

mogę powiedzieć by był to dobry kierunek.

Injury na "Dominhate" nie zapada

w pamięć. Ponadto niemiłosiernie

nuży. Utwory są nudne i w dodatku

zawierają patenty, które nie skłaniają do

pozytywnego zareagowania na prezentowany

nam materiał. Do z grubsza ciekawszych

utworów należy "Annihilated

by Propaganda", "The Shadow Behind

the Cross" o ile nie zaśnie się przez pierwsze

czterdzieści sekund podczas których

jakiś niewyraźny głos mamli jakieś

niezrozumiałe słowa (a warto bo sam

utwór naprawdę jest dobry) oraz "Drop

the Bomb". Nie powiem, trochę to kontrastuje,

gdy mamy do czynienia z fajnymi

utworami obok których pomykają

gęsto średniaki i wypełniacze, które w

dodatku są w przeważającej liczbie. (3)

Aleksander "Sterviss" Trojanowski

IQ - The Road Of Bones

2014 Giant Electric Pea

W staro-nowym składzie IQ powrócił z

kolejnym krążkiem. Spodziewałem się,

typowego dla nich, neoprogresywnego

dziełka, a otrzymałem znacznie więcej

niż przewidywałem. Jestem pod ogromnym

wrażeniem, że ekipa Petera Nic--

hollsa oraz Mike'a Holmesa jest w

stanie nagrać tak świeży album. Czym

to jest spowodowane? Na pewno, po

części, zmianami personalnymi w

grupie. Miło było ponownie usłyszeć

Paula Cooka (perkusja) i Tima Esau

(bas) w akompaniamencie ich nowego

klawiszowego - Neila Duranta. Panowie

brzmią teraz lepiej niż kiedykolwiek,

a ich "The Road Of Bones" jest

tego doskonałym przykładem. Tym razem

zespół skupił się na bardziej rozbudowanych

kompozycjach, a wśród nich

znalazły się też dwa epic songi - "Until

The End" oraz prawie dwudziestominutowy

"Without Walls". Obydwa utwory

powalają różnorodnością - nie brakuje w

nich neoprogresywnej sielanki, ale nie

stronią też od agresywnych, chwilami

wręcz metalowych, fragmentów (punkt

kulminacyjny "Without Walls"). Choć

to długie i rozbudowane kompozycje, to

czas spędzony przy nich upływa bardzo

szybko, a chwytliwe melodie zachęcają

do ponownego odsłuchu - w dzisiejszych

czasach to nie lada sztuka. Poz--

ostałe utwory też robią piorunujące

wrażenie. Rozpoczynający "From The

Outside In", utrzymany w klimacie

Pendragon, powala pozytywną energią,

a drugi w kolejności "The Road Of Bones"

krąży wokół orientalnych brzmień

(popis Neila Duranta). W melancholijny

nastrój wprowadza nas ballada

"Ocean", która idealnie sprawdza się

jako przerywnik. IQ stworzył nie tylko

kolejny, bardzo dobry krążek, ale wypłynął

także na bardziej porywiste

wody. "The Road Of Bones" okazuje

się być odważnym, utrzymanym w rozmaitej

tonacji, ale przy tym niezwykle

dojrzałym dziełem. Powrót starego

skłwdu tchnął nowego ducha w muzykę

grupy, otwierając przed nimi nowe horyzonty.

Na łamach HMP nieczęsto pojawia

się reprezentant nurtu neoprogresywnego,

a nowemu wydawnictwu

IQ całkiem sprawnie udało się wpasować

w te metalowe standardy. (5)

Łukasz "Geralt" Jakubiak

Iron Knights - Iron Knights

2014 Metalbox

Iron Knights to połączenie doświadczenia

z młodością: perkusista Larry

Paterson i basista Paul Robbie

współpracują od ponad 30 lat, grając

razem, m.in. w Aftermath. W reaktywowanym

Iron Knights dołączyli do

nich gitarzysta Jamie Gibson oraz

basista Wayne Mann i skład ten firmuje

wydaną w maju tego roku płytę.

Sporo tu stricte heavy metalowych klimatów,

jak ostry, thrashowy opener

"Transparent" czy kojarzący się,

zarówno z takim łojeniem, jak i z judaszowym

"Painkiller", "Blind". Mamy też

maidenowy "Cry For Help", nieźle brzmi

też miarowy, riffowy "Falling From

Grace". Muzycy chyba jednak

postanowili przypodobać się tej alternatywno

/grunge'owej części publiczności,

przedzielając metalowe utwory

graniem kojarzącym się z Seattle

początku lat 90-tych. I tak "Vicious

Circle" to wręcz surowe grunge.

Niesiony pięknym, sabbathowym riffem

"Genocide" rozwija się w utwór mogący

pochodzić z repertuaru Alice In

Chains, zarówno od strony muzycznej

jak i wokalnej, a balladowy "A Chapter's

Lesion" to wypisz, wymaluj Nirvana.

Być może do kogoś przemawia taki stylistyczny

misz-masz, do mnie nie trafia

to w najmniejszym stopniu, szczególnie

jeśli za takie dźwięki bierze się zespół

chcący uchodzić za metalowy. Mamy

jeszcze na tej płycie trzy bonusy,

zapewne nagrane ponownie starsze

kompozycje, ale tylko jedna z nich, szybki

i surowy "Jericho" z zadziornym

śpiewem wokalisty przyciąga uwagę na

dłużej. (2)

Wojciech Chamryk

Kill Ritual - The Eyes of Medusa

2014 Golden Core

Mając w pamięci poprzedni krążek Kill

Ritual, który był recenzowany w 52

numerze HMP, po minucie i piętnastu

sekundach trwania krążka w mym

umyśle zagościła przewrotna myśl.

Czyżby ten album zawierał nawet

ciekawy materiał, tak odmienny od

debiutanckiej rozbabranej mamałygi?

Nawet wokalista nauczył się śpiewać!

Jak się chwilę później okazało, mój

entuzjazm był trochę przedwczesny.

Rzeczywiście, Josh Gibson nie brzmi

już tak okropnie jak na wydanym w

2012 roku "The Serpentine Ritual".

Choć jego barwa głosu w wolniejszych i

melodyjnych fragmentach może

odstręczać, to jednak nie można mu

zarzucić, że nie umie śpiewać. Co do

samego materiału - tutaj trzeba

nakreślić całość sytuacji jaka zachodzi

na tym albumie. Kill Ritual z grubsza

brzmi jak Machine Head. Podobnie

brzmią gitary, podobnie brzmi perkusja,

podobnie wyglądają utwory, podobnie

brzmią wstawiane sample. Tylko ten

miękki wokal jest czynnikiem

wyróżniającym Kill Ritual. Jeżeli jakiś

riff brzmi ciekawie, tak jak na przykład

główny motyw do utworu tytułowego,

za chwilę możemy zaobserwować w jaki

sposób zespół przemienia go w

nieciekawe i udziwnione zagrywki. Na

swym debiutanckim dziele jednak Kill

Ritual więcej nam oferował w kwestii

gitar i riffów. Z lepszych momentów na

płycie należy wyróżnić utwór "Ride Into

The Night", który ma nie dość, że ogniście

brzmiące gitary, to jeszcze, ku memu

zaskoczeniu, dobrze brzmiący wokal. W

dodatku wszystko na tym utworze skleja

się ze sobą i dobrze się razem prezentuje.

Czy naprawdę nie można było

takiej formy utrzymać na reszcie

krążka? Drobne momenty dobrej

kondycji kompozycyjno-muzycznej

można zaobserwować w krótkich fragmentach

utworu tytułowego, "Weight of

the World", gitarach na "Writing on the

Wall" i solówce w "Agenda 21". To nie

jest dużo, biorąc pod uwagę, że na albumie

znalazło się 10 kompozycji, które

trwają razem ponad 50 minut. Warto

także zwrócić uwagę na pewien dość

śmieszny aspekt "The Eyes of Medusa".

Mianowicie, gdy zespół zwalnia

w swych utworach, automatycznie załącza

im się tryb grania grunge'u. Prawie

wszystkie wolniejsze fragmenty w utworach

brzmią jak wariacja na temat Alice

In Chains i Audioslave. I to pod każdym

względem, gitar, perkusji, aranżacji

i wokali. Produkcja albumu ma

bardzo post-thrashowy i nowoczesny

wydźwięk, z wypolerowanym brzmieniem

i dołożonym dołem. Taryfa ulgowa

się skończyła, debiutancka płyta mogła

być niedopracowana z wielu powodów,

ale kolejny materiał powinien być

solidniejszy. Tymczasem w sumie niewiele

uległo poprawie, biorąc pod uwagę

braki jakie doszły. (2,75)

Aleksander "Sterviss" Trojanowski

Legion Of The Damned - Ravenous

Plague

2014 Napalm

Holendrzy z Legion Of The Damned

to jeden z nielicznych zespołów, który

na początku kariery jasno określił swój

muzyczny styl i trzyma się go z podziwu

godną konsekwencją. Tak było za czasów

Occult i tak też jest obecnie, na co

dowodów na najnowszym, już ósmym

długograju grupy, "Ravenous Plague"

mamy co niemiara. Maurice Swinkels

& Co. jawią się na tej płycie jako niestrudzeni

orędownicy siarczystego

death/ thrash metalu. Bezkompromisowego,

pełnego szaleńczych, perkusyjnych

blastów ("Black Baron", "Bury Me

In A Nameless Grave"), równie ostrych

przyspieszeń w stylu starego Kreatora

("Armacite Assassin") czy Slayera ("Strike

Of The Apocalypse"). Czasem na

plan pierwszy wysuwa się zdecydowanie

death metal ("Black Baron"), jednak

thrash zdecydowanie przeważa: zarówno

w tej totalnie oldschoolowej, surowej

i archaicznej formie ("Morbid Death")

jak i bardziej technicznej, ale wciąż ostrej

łupance ("Ravenous Abominations").

Bywa też melodyjniej (gitarowe

zwolnienie w "Mountain Wolves…"),

muzycy sięgają też czasem do nieprzebranej

skarbnicy tradycyjnego metalu,

jak chociażby w miarowym "Doom

Priest". Z kolei krótki instrumental, autorstwa

i wykonania Jo Blankenburga,

to mroczne, elektroniczno-smyczkowe

wprowadzenie do szaleńczego "Howling

For Armageddon" i zarazem dowód na

to, że nawet w tak unikającym nowinek

stylu jak death/thrash można to i owo z

nich z powodzeniem przemycić, urozmaicając

cały materiał. (4,5)

Wojciech Chamryk

Leviathan - Beholden to Nothing,

Braver Since Then

2014 Stonefellowship

Na swym pierwszym albumie, zatytułowanym

"Deepest Secrets Beneath",

wydanym równo 20 lat temu,

Leviathan pokazał się od bardzo dobrej

strony. Silne, progresywne kompozycje

oparte na mocnych wzorcach w postaci

Crimson Glory i Fates Warning. Intensywne

i jaskrawe wokale Jacka Aragona

pasowały do kompozycji jak jedwabna

rękawiczka na gładką dłoń. Choć

Jeff Ward posiada podobną barwę do

RECENZJE 115

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!