HMP 56
New Issue (No. 56) of Heavy Metal Pages online magazine. 69 interviews and more than 150 reviews. 140 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Sabaton, Helstar, Satan’s Host, Hirax, Flotsam And Jetsam, Battleaxe, Manowar, Virgin Snatch, E-Force, Suicidal Angels, Hatriot, Meliah Rage, Realm, Grand Magus, Benedictum, Hellion, Slough Feg, Vicious Rumors, Mekong Delta, Kill Ritual, Leviathan, Metal Inquisitor, Stormzone, Edguy, Sonata Arctica, Nightmare and many, many more. Enjoy!
New Issue (No. 56) of Heavy Metal Pages online magazine. 69 interviews and more than 150 reviews. 140 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Sabaton, Helstar, Satan’s Host, Hirax, Flotsam And Jetsam, Battleaxe, Manowar, Virgin Snatch, E-Force, Suicidal Angels, Hatriot, Meliah Rage, Realm, Grand Magus, Benedictum, Hellion, Slough Feg, Vicious Rumors, Mekong Delta, Kill Ritual, Leviathan, Metal Inquisitor, Stormzone, Edguy, Sonata Arctica, Nightmare and many, many more. Enjoy!
- No tags were found...
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
"Night of The Wolfmoon" będą ucztą dla
wszelkiej maści doomsterów, krótki i
zwarty "Heavy Is The Mind" to coś akurat
dla tych, co bakcyla retro rocka połknęli
niedawno, zaś finałowy "Primordial
Light… Departure" oczaruje zwolenników
akustycznych, onirycznych
brzmień gitar, skrzypiec i fletu. Oj,
szkoda ich, ale nigdzie nie jest powiedziane,
że zespół nie wznowi działalności
- zaś póki co warto się rozejrzeć za
"Primordial Light". (5)
Wojciech Chamryk
Prematory - Corrupting Influence
2014 Punishment 18
Wbrew opiniom malkontentów, wieszczących
rychły zmierzch nowej fali
thrash metalu, trzyma się on całkiem
nieźle. Jednym z reprezentantów tego
nurtu jest istniejący od siedmiu lat belgijski
Prematory. Kwintet z Brabancji
wydał właśnie drugi album i "Corrupting
Influence" powinien bez dwóch
zdań zainteresować zwolenników starej
szkoły gatunku, zwłaszcza w amerykańskim
wydaniu. Mamy bowiem na tej
płycie to wszystko, co w latach 80-tych
ubiegłego wieku przesądziło o sukcesie
artystycznym, a nawet przez jakiś czas
komercyjnym, thrash metalu: zróżnicowane
i dopracowane kompozycje, świetny
warsztat muzyków oraz nieposkromioną
energię. Przeważają więc szybkie,
czasem wręcz szaleńcze tempa ("Down
The Drain", "Grave Raiser", utwór tytułowy),
ale równie często zespół urozmaica
swe kompozycje mniej oczywistymi
rozwiązaniami. Mroczny "Hold My
Breath" rozwija się na przykład stopniowo,
by eksplodować dopiero w końcówce,
ostry, stricte thrashowy "Toxic Experiment"
to nie tylko thrashowa łupanka
na najwyższych obrotach, ale i efektowne
zwolnienie z wyeksponowaną partią
basu, zaś równie rozpędzony "Bad
Blood" ma też sporo do zaoferowania w
dziedzinie melodii. Mamy też, nieźle
urozmaicające i tak niezłą płytę, nawiązania
do crossover i punk rocka, jak na
przykład w "Peace?!". (4,5)
Wojciech Chamryk
Reactory - High on Radiation
2014 Iron Shield
Jak widać źródło thrash metalu nie ma
zamiaru wyschnąć z czego należy się
tylko cieszyć. Co rusz kolejni młodzi
gniewni pojawiają się na rynku z zamiarem
dorównania bogom z lat 80-tych.
To zadanie w zdecydowanej większości
przypadków jest już na starcie skazane
na niepowodzenie. Na całe szczęście nie
zraża to kolejnych kapel i co chwila
pojawiają się na scenie jakieś nowe
nazwy. Ja, podobnie pewnie jak duża
część z was, stałem się bardziej wybredny
i już od dawna nie zachwycam się
wszystkim z nalepką thrash. Poprzeczka
poszła zdecydowanie w górę dzięki czemu
jest co raz mniej gniotów, a z drugiej
strony ciężko też czymś szczególnym się
wyróżnić. Berlińską załogę Reactory
poznałem w tamtym roku przy okazji
EPki "Killed by Thrash" i nie powiem,
żeby mnie jakoś specjalnie porwali. Ot
poprawne demówkowe granie i tyle.
Natomiast tegoroczny pełnowymiarowy
debiut "High on Radiation" to już zdecydowanie
wyższa półka. Zespół dojrzał,
okrzepł, słychać w ich graniu pewność,
umiejętności techniczne każdego
z muzyków znacznie wzrosły. Dużo też
dała Reactory zmiana na pozycji perkusisty.
Caue Santos gra bardzo pewnie,
doskonale uzupełniając się z basistą
Jonny'm Master'em, z którym wspólnie
napędzają całą machinę. Wokalista
Hans Hazard śpiewa wyraziściej i dużo
agresywniej niż to bywało wcześniej.
Brzmi trochę jak mieszanka Gerremii
(Tankard) z Angelripperem (Sodom).
No i na koniec wioślarz Jerry Reactor
wygrywający całą masę ostrych jak
brzytwa i interesujących riffów. Zresztą
jego sola też można zaliczyć do plusów
tego krążka. Reactory sporo czerpią ze
swoich rodzimych wzorców, czyli przede
wszystkim Destruction, Sodom,
Tankard oraz tych zza oceanu jak
Nuclear Assault, Dark Angel czy Evildead.
Tutaj nie ma ani chwili wytchnienia,
za to dostajemy nieustający thrashowy
atak. Tempa są praktycznie cały
czas szybkie lub bardzo szybkie co momentami
może niektórym wydawać się
nieco nużące. Mogłoby być troszkę
więcej zmian tempa dzięki czemu płyta
zyskałaby na różnorodności. Reactory
gra bardzo intensywnie i poraża agresją.
Na całe szczęście nie zapomnieli o technice,
więc nie ma się wrażenia obcowania
z bezsensownym łomotem. Szkoda
tylko, że utwory trochę zlewają się ze
sobą, ale i tak przy takich "Shell Schock",
"Spreading Brutality" czy "Kingdom of
Sin" bania sama zaczyna latać. Jedynym
trochę wyróżniającym się z tej masy
kawałkiem jest najdłuższy i najbardziej
rozbudowany "Orbit of Theia". Ogólnie
rzecz biorąc "High on Radiation" należy
uznać za bardzo udany debiut
Niemców i z pewnością trzeba mieć na
nich oko. (4,7)
Maciej Osipiak
Riffobia - Laws of Devastation
2013 Sacret Port
Dla koneserów thrash metalu z Grecji
podano do stołu. Obok podobnych dań
w postaci Suicidal Angels, Bio-Cancer,
Exarsis, Verdict Denied, Endless Recovery
i innych pojawiła się kolejna załoga
ze słonecznych peloponeskich
ziem. Na płycie wydanej przez Athens
Thrash Attack, firmę która powstała w
odpowiedzi na rosnącą liczbę kapel
thrash metalowych z upalnej Grecji i ich
potrzebę wydawania debiutanckich albumów,
możemy spotkać wszystko to,
co przyprawia pijanych kataniarzy o
drżenie kolan i zwilgotnienie moszny.
Najpierw jednak dwa słowa o okładce -
do kanonu już chyba wejdzie topos toksycznego
thrashera żłopiącego browar
przy odpadach nuklearnych. Już niezliczone
rzesze kataniarskich bandów przerabiały
ten motyw tyle razy, że to się
robi aż nudne. Jak widać nie dla wszystkich,
bo nadal ten schemat pojawia się
na okładkach, a grafika zawarta na okładce
debiutu Riffobi jest tego dowodem.
Trzeba jednak przyznać, że okładka
przygotowuje nas na to, co możemy
znaleźć w środku. "Laws of Devastation"
to w gruncie rzeczy szybki thrash,
który nie pogardza zmianami rytmu i
riffów. W utworach zawarto dużo
ciekawych pomysłów i bardzo fajnych
zagrywek. Obecna jest też dzikość gitar
i ogień w palcach przy solówkach. Konstrukcja
utworów, szarże riffów i melodyjne
przejścia na modłę starej szkoły
przywodzą skojarzenia z Atrophy i
Holy Terror zmieszanym z Vio-Lence.
Momentami zdarzają się patenty zaczerpnięte
z inspiracji Exodusem czy
niemieckimi kapelami w stylu Exumer i
Violent Force. Innymi słowy jest thrashowo
do bólu. Osiem utworów, które
stanowią "Laws of Devastation" zostało
tak spreparowanych, by uderzyć w
gusta najbardziej zatwardziałych oldschoolowych
maniaków thrash metalu.
Riffobia miesza wiele wpływów w obrębie
tego gatunku, tworząc bardzo
ciekawy przegląd przez old-schoolowe
patenty i zagrywki. Na szczęście nie
mamy tutaj do czynienia z katowaniem
jednego pomysłu na jedno kopyto. Mamy
tutaj eksplodujące dynamity w postaci
otwierającego "War Machine", który
mimo ultraszybkiej wymowy utworu,
posiada bardzo ciekawe riffy i patenty, a
także dobrze pasujące krótkotrwałe
zwolnienia. To właśnie one dodają patetycznego
klimatu do brutalnych i szybkich
kompozycji, przez co muzyka Riffobii
nabiera zupełnie nowego wymiaru,
dalej wpisując się w old-schoolową szkołę
thrashu. Najkrótszy utwór na płycie
to "The Martyr", wbrew pozorom nie
składa się on wyłącznie z samych ponaddźwiękowych
tremolo. Wstęp prezentuje
nam podejście do thrashu znane z
Vendetty i "Stricken By Might" E-X-E,
by w końcu przejść w obszary obfitujące
w dużo thrashowych elementów rodem
z debiutanckiego albumu Vio-Lence.
Nie mogło zabraknąć też mocnej i dobrze
gadającej solówki. Bardzo ciekawie
wygląda struktura utworu "Remnants of
Faith", który zaczyna się thrashowym
walcem w trochę szybszym średnim
tempie. Sam utwór w dalszej części nie
gardzi raptownymi przyspieszeniami.
Ciekawe jest to, że refren utworu kojarzy
się bardziej z thrashem zirca rok
1990 niż z latami osiemdziesiątymi, jednak
mimo to nadal pasuje do reszty.
Każdy utwór brzmi jak pean starego dobrego
thrashu. Połączenie melodyjnymi
bridge'ami szybkich fragmentów z tymi
wolniejszymi w "Legions From Hell" i
"L.T.A.T." przywodzi na myśl akrobacje,
które wyczyniało Atrophy na swym
debiutanckim krążku "Socialized Hate".
Ciekawszą kompozycją, w której
mógł popisać się basista jest "Invisible
Hate" w której styl Riffobii czerpie garściami
z Violent Force i Exodus. Każdy
utwór to killer za killerem. Pragnę zauważyć,
że wolniejsze fragmenty, są po
prostu wolniejsze od większości zawartego
materiału na "Laws of Devastation".
Wcale to nie oznacza, że Riffobia
gra wolno, lecz jedynie swą szybką
maszynę zagłady nieznacznie zwalnia
co jakiś czas, by wrzucić kolejny bieg.
Brzmienie płyty jest poprawne. Słychać,
że sesja nagraniowa nie była wysokobudżetowa,
jednak efekt spokojnie można
określić jako akceptowalny. Muzyka
Riffobii to zainfekowany agresją
thrash metal. Etos old-schoolowej szkoły
jest żywy w ich kompozycjach. Nie
ma tutaj miejsca na bezpłciowość. Jest
to pierwotny thrash ukuty z dobrze
przygotowanej substancji naturalnego
gniewu i ognia. (5)
Aleksander "Sterviss" Trojanowski
Ripio - Marcado por la locura
2013 Self-Released
Ten istniejący od ponad 15 lat w Buenos
Aires zespół jest de facto solowym
projektem multinstrumentalisty i
wokalisty Eduardo Costanzo. Muzyk
ten co kilka lat nagrywa kolejne, wydawane
własnym sumptem płyty.
Wcześniejszych nie znam, ale jeśli były
takie, jak tegoroczna "Marcado por la
locura", to raczej niczego nie straciłem.
Costanzo uwielbia klasyczny hard rock i
heavy metal, czemu próbuje dać wyraz
w swych kompozycjach, jednak mimo
pewnych umiejętności, zwłaszcza jeśli
chodzi o partie solowe, wypada to
wyjątkowo nieprzekonywująco. Momentami
brzmi to wręcz jak niezamierzona
parodia metalowej estetyki wczesnych
lat 80-tych, z cienkim, demówkowym
brzmieniem, rachitycznymi bębnami
i karykaturalnym, pozbawionym
mocy i jakiejkolwiek oryginalności
śpiewem. Płyta zaczyna się tak na dobrą
sprawę dopiero od piątego utworu "24 a
nos" - szybkiego, ostrego, z gęstymi partiami
perkusji, niezłym riffem i solo
zagranym z powerem i uczuciem. Również
śpiew nabrał tu wyjątkowej energii
i nie irytuje tak, jak w poprzednich
utworach. Równie udany jest czerpiący
z Iron Maiden "Decidir el final" z dynamicznym,
napędzającym całość basem i
zmianami tempa, czy przebojowy w
dobrym tego słowa znaczeniu "A tiempo".
Niestety zawodzenie wokalisty w
"En donde buscare?" czy finałowym "Parado
en la vetana" skutecznie zniechęca
do uważniejszego wsłuchiwania się w
niezłe w sumie pomysły muzyczne. Tak
więc póki co rzecz dla maniaków i wielbicieli
sceny z tamtego regionu - sugerowana
zmiana wokalisty i wizyta w lepszym
studio - czego życzę liderowi Ripio
przy ewentualnej następnej płycie.
(2,5)
Wojciech Chamryk
RIPsaw - An Evening in Chaos
2014 No Remorse
Większość fanów Manilla Road pewnie
kojarzy zespół Stygian Shore. To
właśnie nagrywanie ich EP odbywało się
pod czujnym okiem Marka Sheltona.
Nie tak wielu jednak zdaje sobie sprawę,
że Mark był także producentem muzycznym
dema thrash metalowej kapeli z
Kansas, znanej pod nazwą RIPsaw. Zespół
ten działał raptem przez chwilę, w
latach 1986 - 1988. Niedawno jednak
został przywrócony do życia i bez zbędnych
ceregieli uderzył w nas swoją debi-
122
RECENZJE