HMP 56
New Issue (No. 56) of Heavy Metal Pages online magazine. 69 interviews and more than 150 reviews. 140 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Sabaton, Helstar, Satan’s Host, Hirax, Flotsam And Jetsam, Battleaxe, Manowar, Virgin Snatch, E-Force, Suicidal Angels, Hatriot, Meliah Rage, Realm, Grand Magus, Benedictum, Hellion, Slough Feg, Vicious Rumors, Mekong Delta, Kill Ritual, Leviathan, Metal Inquisitor, Stormzone, Edguy, Sonata Arctica, Nightmare and many, many more. Enjoy!
New Issue (No. 56) of Heavy Metal Pages online magazine. 69 interviews and more than 150 reviews. 140 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Sabaton, Helstar, Satan’s Host, Hirax, Flotsam And Jetsam, Battleaxe, Manowar, Virgin Snatch, E-Force, Suicidal Angels, Hatriot, Meliah Rage, Realm, Grand Magus, Benedictum, Hellion, Slough Feg, Vicious Rumors, Mekong Delta, Kill Ritual, Leviathan, Metal Inquisitor, Stormzone, Edguy, Sonata Arctica, Nightmare and many, many more. Enjoy!
- No tags were found...
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
Tyca. Mamy też oniryczny quasi instrumental,
wzbogacony tylko symbolicznie
głosem Julii Hertmanowskiej,
kojarzący się zarówno z klimatem muzyki
dawnej jak i staroangielską balladą.
Najdłuższy na płycie "Be An Eagle" to z
kolei Hetman w bardziej progresywnym
wydaniu, z szybkim początkiem
w stylu symfonicznego power metalu,
klasycyzującą solówką niczym u Y.J.
Malmsteena, przebojowymi refrenami i
urokliwym, balladowo-akustycznym
fragmentem. Goście na "You" prezentują
się głównie w solówkach, a są wśród
nich zarówno gitarzyści, w tym byli
muzycy Hetmana (Piotr Szwed, Piotr
Bajus - znany również z Fatum), jak i
pianista Rafał Konieczny, którego
elektryzujące solo ozdobiło "Na krawędzi".
Trochę szkoda, że taką płytę
zdobi tak kiepska, kiczowata okładka,
ale po odwróceniu pudełka na drugą
stronę, ozdobioną sympatycznymi karykaturami
muzyków, nic już nie przeszkadza
w obcowaniu z najnowszym
dziełem Hetmana. (5,5)
Hirax - Immortal Legacy
2014 SPV
Wojciech Chamryk
Muzyka jaką tworzy Katon razem ze
swymi kompanami praktycznie nigdy
jeszcze nie rozczarowała. Hirax zawsze
bardzo umiejętnie balansował na wspólnej
granicy rozdzielającej thrash metal,
speed metal i crossover. Muzyka tego
zespołu zawsze stanowiła wypadkową
tych trzech jednocześnie pokrewnych i
tak bardzo różnych od siebie stylów.
Podobnie jest na najnowszym dziele
Hirax, zatytułowanym "Immortal Legacy".
Na wstępie wita nas świetna i
kolorowa okładka. Umięśniona postać
kojarzy się z postaciami z płyt "Riders
of Doom" i "Raging Steel" Deathrow,
"Endless Pain" i "Pleasure to Kill"
Kreatora oraz z "The Enforcer" Warrant.
Nic w tym dziwnego, bo za nią,
jak i za tymi wszystkimi pracami stoi
ten sam człowiek, czyli niesamowicie
utalentowany Philip Lawvere. Album
brzmi lepiej od poprzedzającego go w
dyskografii Kalifornijczyków "El Rostro
De La Muerte". Wokale nie są już tak
szalone jak na "El Rostro..." i bardziej
przypominają zaśpiewy z "The New
Age of Terror". "Immortal Legacy" od
samego początku spowija nas thrashowym
szaleństwem, którego można się
spodziewać po Hirax. Muzyka gna szaleńczo
do przodu, bardzo przypominając
Exodus skrzyżowany bezkompromisowo
z Nuclear Assault i ze szczyptą
niemieckiego opętańczego Deathrow.
Gitarzyści mieli dużo ścierania kostek
na gryfie. Nie tylko z powodu szybkich
tremolo, ale także z powodu urozmaiconych
i śmiałych wycieczek po
dźwiękach w riffach i bridge'ach. Mamy
tu też bardzo dobre thrashowe solówki,
jak za najlepszych dni Exodus, Overkill
czy Sodom. Dużo wysokich dysonansów
i szybkich shreddingów, które jednak
nie zatracają się w pustej sztuce dla
sztuki. Słowem klucz na tym albumie
jest prędkość i przez to większość zawartych
na nim kompozycji to ponaddźwiękowe
pociski deszczu ognia i
zniszczenia. "Hellion Rising", "Tied To
The Gallows Pole" i "The World Will
Burn" to świetne ścigacze, wyposażone
w metalowe dźwigary wspawane zamiast
zderzaków, by niszczyć wszystko na
swej drodze. Nawet utwory, które są w
trochę szybszym średnim tempie jak
"Victims of the Dead" oraz "Thunder
Roar, The Conquest, La Boca de la
Bestia - The Mouth of the Beast" mają
swoje bardziej rozpędzone momenty.
Tu nie ma przerw w szeregach. "Violence
of Action" pełny jest klimatu rodem z
największych hitów Slayera. Oprócz tego
mamy trzy krótkie utwory, które potęgują
klimat płyty i spektrum różnorodności.
"Atlantis (Journey to Atlantis)"
jest krótkim, bo raptem półtoraminutowym
basowym kaprysem. Praca
basu bardzo przypomina to, co swojego
czasu robił Klaus Ulrich z Vendetty na
swym instrumencie. To wszystko razem
skupia się na wizji miażdżenia i tratowania.
Spokojnie można założyć, że to
będzie jeden z lepszych thrashowych
albumów tego roku. (5)
Aleksander "Sterviss" Trojanowski
Holy Shire - Migdard
2014 Bakerteam
Mam czasami wrażenie, że im więcej
muzyków tworzy zespół, tym większy
tłok i niektórzy dostają zbyt małe role,
żeby w pełni się zaprezentować. W tym
roku moją uwagę przykuł pod tym
względem włoski Holy Shire. Formacja
została założona w 2009 roku. Inspirowała
się wieloma ciekawymi kapelami -
wystarczy przytoczyć Folkstone czy
Phenomena. Holy Shire tworzy osiem
osób, sporo jak na zespół, który gra mieszankę
symfonicznego power metalu i
progresywnego rocka. Możliwości i
umiejętności tego młodego zespołu można
obecnie zweryfikować za sprawą
debiutanckiego "Migdard". Warto zaznaczyć,
że zespół albumie porusza tematykę
związaną z światem fantasy, nawet
książkami z tej dziedziny. Dowodem
na to jest choćby "Winter is
Coming", który opiera się na "Grze o
Tron", a od strony muzycznej utwór ten
ukazuje jedno z oblicz Holy Shire: klimatyczne,
progresywnie granie, które
łączy światy Blind Guardian i Nightwish.
Dobrze spisuje się wokalistka Erika
Ferraris (Aeon) która śpiewa wyraziście,
z werwą i stara się budować odpowiedni
klimat. W bardziej metalowym
obliczu taki jaki słyszymy w "Bewitched"
można nieco ponarzekać na to, że Erika
nieco załagadza wydźwięk kawałka.
Ciekawe jakby to brzmiało z bardziej
drapieżnym wokalem? Holy Shire to
zespół w którym całkiem dobrze radzą
sobie gitarzyści. Może momentami są
nieco schowani, może nie mają większego
pola do popisów, to jednak często
słychać rytmiczne i zadziorne partie
gitarowe, które są motorem napędowym
poszczególnym utworów. Dobrze to
pokazuje "Gift Of Death" czy melodyjny
"Overload of Fire". Co też przyciąga
uwagę w tym zespole to znacząca rola
fletu, który znakomicie sprawdza się w
takim graniu i to dzięki niemu kompozycje
mają głębie i niesamowity klimat.
Jednak często można odnieść wrażenie,
że klimat jest ważniejszy niż warstwa
instrumentalna i takie myśli nasuwa
"The Revenge of the Shadow" czy
spokojny "Beyond". Najlepiej z całego
materiału prezentuje się "Greensleves",
który znalazł się na płycie jako bonus.
Ciekawym rozwiązaniem okazało się
zatrudnienie flecisty, a także dodatkowego
wokalisty. Płyta zyskała dzięki temu
ciekawy, fantastyczny klimat. Teraz
pozostaje zespołowi doszlifować styl,
popracować nad kompozycjami, żeby
miały więcej werwy i przebojowości.
Wtedy będzie niemal idealnie. Póki
wzbudzili zainteresowanie i zostawili
spory niedosyt po debiutanckim "Migdard",
tak więc poczekamy na kolejny
album. (3,3)
Łukasz Frasek
House Of Lords - Precious Metal
2014 Frontiers
Już od kilku lat nie śledzę zbyt uważnie
poczynań tego amerykańskiego zespołu.
Przyczyny są dwie: coraz słabsze płyty i
liczne zmiany personalne, które zakończyły
się tym, że jedynym członkiem
oryginalnego składu grupy jest wokalista
James Christian. House Of
Lords bez założyciela, Gregg'a Giuffria?
Można i tak, ale po co, jeśli efekty
są tak mizerne jak na "Precious Metal"?
Owszem, zespół od początku istnienia
stawiał na przebojowość i melodyjne refreny,
starając się dotrzeć do jak najszerszej
publiczności. Jednak na "House
Of Lords", "Sahara" czy "Demons Down"
mamy też sporo konkretnego, mocniejszego
grania. Zabrakło go niestety
na tegorocznym "Precious Metal", a
nieliczne przebłyski formy nie są w
stanie tego zniwelować. Przeważają bowiem
na tej płycie sztampowe, mdłe i
wtórne do bólu, pseudo przebojowe numery
- ni to AOR, ni hard czy glam
rock, z "kulminacją" w postaci nijakiej,
tytułowej ballady i równie bezbarwnym
"Turn Back The Tide". Równie stereotypowe
są "I'm Breakin' Free", "Live Every
Day (Like Its The Last)" czy koszmarnie
popowy "Enemy Mine", ratowany tylko
zadziornym śpiewem nieznanej mi wokalistki.
Owszem, mamy też udany opener,
dość surowy "Battle", nieźle, zwłaszcza
na tle innych utworów prezentują
się przebojowe "Epic" i "Action", ale to
zdecydowanie za mało by mówić o jednej
z najciekawszych płyt z melodyjnym
rockiem - bo tak reklamuje "Precious
Metal" wydawca. (3)
Wojciech Chamryk
Injury - Unleash the Violence
2011 Punishment 18
Na samym starcie wita mnie Exodus
siłujący się z Sacred Reich. Znaczy,
oczywiście jest to autorski riff Injury,
jednak od razu dopadły mnie skojarzenia
z tymi dwoma amerykańskimi
klasykami. A więc tak będzie wyglądał
thrash w wykonaniu Injury - pomyślałem.
Rzeczywiście, muzyka Injury na
tym krążku nie odbiega potem od ram
narzuconych sobie już na wstępie. Od
dzikich riffów gęsto, choć momentami
jest też monotonnie z powodu licznego
powtarzania różnych partii. Wiecie,
prawdziwy thrash metal musi być kwadratem,
gramy wszystkiego cztery kółka,
bo jak nie to nas zwyzywają od pozerów,
albo co gorsza, pomyślą, że gramy
jakąś progresję czy inne ścierwo i już nie
będziemy true kataniarzami. Na szczęście
chłopaki z Injury czasem nam
oszczędzają tej tortury i grają tylko dwa
powtórzenia zamiast czterech. Wokalista
krzyczy aż miło. Nie zniża się do
tego, by wchodzić w jakieś tam wysokie
rejestry czy melodyjne wokale, przez to
brzmi jakby zdarł gardło śpiewając w
stylu Suicidal Tendencies i Agnostic
Front, względnie jak Cavalera na "Chaos
A.D.". Oprócz tego doświadczamy
dużej liczby thrashowych chórków, a
nawet elementów zaczerpniętych z
hardcore'owej nowojorskiej sceny, które
najbardziej się uzewnętrzniają w "Food
For The Vultures". Solówki nie zapadają
w pamięć, jednak są fajnie zagrane i co
najważniejsze - pasują świetnie do utworów.
Nawet nie zdajecie sobie sprawy
jak irytuje sytuacja, gdy do utworu jest
dodana solówka totalnie z dupy.
Przecież to integralna część kompozycji,
nie może się z resztą jej elementów gryźć
niczym wściekłe rottweilery na nielegalnych
walkach psów. Całokształt
"Unleash the Violence", opakowanego w
okładkę autorstwa gościa, który robi
teraz maziaje dla Sabatonu, jest stu
procentowym thrash metalowym albumem
pełną gębą. Momentami trochę
wpada w monotonność lub straszy nas
nieciekawymi patentami, jednak ogólnie
jest to fajny album, który niejedną banię
wprawi w ruch. Słychać, że zespół ma
pomysł oraz wizję i wie z grubsza jak to
przekuć w produkt finalny. Z utworów i
motywów, które najbardziej zasługują
na uwagę i wyróżnienie należy wymienić
"Fear of Nothing", "Denying My
Soul", solówkę w "Food For Vultures",
"The Execution" oraz "Ignorance" jak się
przymknie oko na trochę za dużą ilość
wałkowania podobnych motywów. Tu
należy nadmienić, że o ile w "Fear of
Nothing" pierwszą część utworu można
określić słowem "okej", to już to co się
dzieje potem to naprawdę prawdziwe
thrashowe widowisko. Szybkie riffy
przeplatane z ciekawymi patentami i
solówkami. Ostatnie lata pokazały, że
włoska scena thrash metalowa trzyma
się dzielnie i trzyma się mocno. W
dodatku w tym samym gatunku mamy
sporo zespołów, które nie grają bliźniaczo
podobnie, lecz koncentrują się na
różnych niszach, w które thrash metal
wbrew pozorom jest dobrze zaopatrzony.
Przydałoby się, żeby nasza młoda
polska scena thrash metalowa była tak
zróżnicowana, zamiast uparcie składać
się z tuzina zespołów, które grają absolutnie
dokładnie identycznie. (4)
Aleksander "Sterviss" Trojanowski
Injury - Dominhate
2014 Ferocious
Po trzech latach przerwy włoscy muzycy
z Injury zaserwowali nam swój drugi
album studyjny. O ile debiutancki krążek
był surową thrash metalowa jazdą,
to drugi stanowi już nieco odmienny
materiał. Pierwszą rzeczą jaką można
zauważyć to zmiana na miejscu wokalisty.
Nowy gardłowy Alessandro Rabitti
dysponuje trochę większym zasięgiem
dźwiękowym niż jego poprzednik.
Mimo to przez większość albumu stara
się brzmieć jak John Kevill z Warbringer.
Drugą sprawą jaką można do-
114
RECENZJE