Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
- Czy musimy iść w tym właśnie kierunku?<br />
-‘I~k, ale nie od razu. Musimy być ostrożni, najpierw sprawdzić, czy koni ktoś pilnuje. Poczekaj<br />
tutaj, zaraz wrócę. Pocżołgał się dalej i Anton został sam chyba przez ponad kwadrans. Nie<br />
obawiał się jednak o <strong>In</strong>kę, bo z biegiem czasu przekonał się jaki to dzielny chłopak. <strong>In</strong>ka<br />
wyłonił się z mroku i szepnął:<br />
- Nie ma tam ani jednego strażnika, Konie były tak oswojone, że<br />
;<br />
pozwalały się głaskać. Poruszały się swobodnie po trawie i tylko madrina miała przednie nogi<br />
lekko skrępowane, aby nie mogła sta-wiać zbyt dużych kroków.<br />
- Ile tam jest koni?<br />
- Bardzo,dużo... Zauważyłem, że wszystkie miały głowy zwrócone do madriny i bardzo się z tego<br />
ucieszyłem.<br />
- Dlaczego?<br />
- Bo to oznacza, że wszystkie za nią pójdą, a jeśli to są wrogowie, czyli Abiponi, to zabiorę im<br />
konie. ,<br />
- Mówisz to poważnie? ‘Iyle zwierząt my dwaj nie zdołamy zabrać; to niemożliwe!<br />
- Czemu nie? Jeśli zabierzemy madrinę, wszystkie inne podążą za nią.<br />
- Ale <strong>In</strong>dianie usłyszą, że dźwięk dzwonka się oddala.<br />
- Kiedy się śpi, nic się nie słyszy, a jestem przekonany, że oni śpią.<br />
- No tak, ałe na pewno wystawili posterunki.<br />
- Chyba tak, ale ponieważ czują się tu bezpieczni, jest ich zapewne<br />
203<br />
niewiele. Postaramy się to sprawdzić. Chodź i trzymaj się tuż za mną!<br />
Musimy się czołgać, by nas nie zauważono.<br />
Położyli się na ziemi i posuwali z największą ostrożnością; tak; by dotrzeć do<br />
wspomnianych drzew. Kiedy się tam doczołgali, znaleźli się bardzo blisko skraju przesieli<br />
leśnej, gdzie jak sądził <strong>In</strong>ka było obozowisko. Prześwit nie był szeroki, a ogniska świeciły<br />
od jednego końca do drugiego. Widać było dokładnie całe obozowisko. Obaj młodzieńcy<br />
leżeli tuż za drzewami i obserwowali, co się tam działo.<br />
Obozowisko rozbiła bardzo liczna grupa <strong>In</strong>dian. Tam, gdźie prze-świt otwierał się na wolną<br />
przestrźeń, tryskało z ziemi źródło, z którego płynęła woda do jeziora. Po obu stronach nurtu<br />
płonęło osiem ognisk, wokół których krzątało się około osiemdziesięciu czer-wonoskórych.<br />
Zajęci byli wyszukiwaniem sobie najdogodniejszych miejsc do spania. Pomiędzy dwoma<br />
ogniskami, palącymi się po tej stronie wody, leżało sześciu ludzi, którzy, jak się wydawało, byli<br />
związani. Pięciu z nich było ubranych jak <strong>In</strong>dianie, natomiast szósty, sądząc po odzieży, był<br />
biały. Ponieważ leżeli głowami w kierunku <strong>In</strong>ki i Antona; ci nie mogli rozpoznać ich twarzy.<br />
Grupa była uzbrojona w broń indiańską. Łuki i kołczany powiesili na wbitych w ziemię<br />
oszczepach. Mieli rbwnież rurki do wydmuchi-wana strzał, które jeśli były zatrute, powodowały<br />
natychmiastową śmierć. Pod jednym drzewem stał <strong>In</strong>dianin, któryjako jedyny posiadał strzelbę,<br />
leżała obok niego na poncho. Prawdopodobnie był to wódz, ponieważ wydawał rozkazy, które<br />
natychmiast wykonywano. Pqsługi-wał się przy tym śpievŚmą mową. Anton nie rozumiał z tego<br />
ani słowa, zapytał więc cicho towarzysza: .<br />
- Jakim językiem on mówi? Tb nie jest keczua ani nic innego, co<br />
iy:.l..<br />
4:’”’:It; rozumiem.<br />
k.n:.,,..,..