HMP 67
New Issue (No. 67) of Heavy Metal Pages online magazine. 73 interviews and more than 200 reviews. 208 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Heavy Load, Hexx, Jag Panzer, Manilla Road, Jack Starr’s Burning Starr, Holy Terror, Raven, Rock Goddess, Sparta, Vardis, Dirkschneider, Cerebus, Stallion, Portrait, Lonewolf, RAM, Sorcerer, Heretic, Savage Master, Resistance, Evil Invaders, Dead Lord, Impalers, Venom Inc., Voltax, Eruption, Testament, Attic, Argus, Nervosa, Pagan Altar, Blackfinger, Destructor, Cripper, Walpyrgus, Hellhaim, Chainsaw, Elvenking, Forsaken, Primal Fear, Scanner, Threshold, Pyramaze, Myopiaand many, many more. Enjoy!
New Issue (No. 67) of Heavy Metal Pages online magazine. 73 interviews and more than 200 reviews. 208 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Heavy Load, Hexx, Jag Panzer, Manilla Road, Jack Starr’s Burning Starr, Holy Terror, Raven, Rock Goddess, Sparta, Vardis, Dirkschneider, Cerebus, Stallion, Portrait, Lonewolf, RAM, Sorcerer, Heretic, Savage Master, Resistance, Evil Invaders, Dead Lord, Impalers, Venom Inc., Voltax, Eruption, Testament, Attic, Argus, Nervosa, Pagan Altar, Blackfinger, Destructor, Cripper, Walpyrgus, Hellhaim, Chainsaw, Elvenking, Forsaken, Primal Fear, Scanner, Threshold, Pyramaze, Myopiaand many, many more. Enjoy!
- No tags were found...
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
Strati: Pędząc na koncert British Lion udało
mi się zobaczyć jeszcze końcówkę Primal Fear,
który grał na sąsiedniej scenie w namiocie. Na
koncert basisty Iron Maiden postanowiłam
przyjść w miarę wcześnie, żeby skorzystać z możliwości
zobaczenia legendy z bliska (nigdy nie
udaje mi się to na Iron Maiden). Choć pomysł
przyjścia wcześniej nie był konieczny (wbrew
pozorom bez problemu można było podejść blisko
barierki), efekt był piorunujący. O ile muzycznie
British Lion nie rzucił mnie na kolana, o
tyle sposób grania i gesty Steve'a Harrisa były
tak dlań charakterystyczne, że ich oglądanie
zrekompensowało mi jakość samej muzyki. Dodatkowym
atutem była ogromna radość z grania,
która emanowała ze sceny. Nie tylko wokalista
wkładał całe serce w wyśpiewywanie tekstów
(przeżywanie widać było także po dynamicznej
gestykulacji), ale też sam Harris bawił
się znakomicie. Sam fakt, że muzyk tak znany,
posiadający zapewne godne zaplecze finansowe
ma ochotę, niczym nowicjusz, grać trasy w małych
klubach. Scena na Wacken, którą dostał
British Lion, doskonale odpowiadała tym realiom.
Mówcie sobie co chcecie, ale mi ostatni Kreator
bardzo przypadł do gustu. Heavymetalowa estetyka
odpowiada mi bardziej, więc nie postrzegam
Kreatora przez pryzmat bagażu przeszłości
tylko cieszę się świetną płytą, na którą wkradł
się zarówno Dissection jak i Running Wild.
Nic dziwnego, że koncert trafił w moje gusta,
wszak zespół grał utwory głównie z ostatnich
płyt. Koncert na W:O:A okazał się w zasadzie
cichszą (!) kopią koncertu na Masters of Rock
2017. Aż dziwne, że na festiwalu reklamującym
się "faster, harder, lauder" pojawiło się tego rodzaju
nagłośnienie, niemniej jednak nie było
ono dla mnie problematyczne. Wręcz przeciwnie,
po czterech dniach "hałasu" moje uszy cichszy
koncert przyjęły z błogosławieństwem.
Obecnie Kreator to koncertowa klasa sama w
sobie. Doskonale gra, przestrzennie brzmi, świetnie
wygląda, scenografia jest bogata i szalenie
efektowna (rozstawione na scenie "witraże" okazują
się ekranami, na których wyświetlane są
obrazy związane z granym właśnie utworem).
Zaskakujące było jednak ominięcie nomen
omen flagowego utworu "Flag of Hate" zarówno
na W:O:A, jak i na wcześniej wspomnianym festiwalu.
Być może treściowo przestał im pasować
do koncepcji? Kreator zakończył nasz koncertowy
maraton na Wacken. Rano wyjechaliśmy
do Polski w samochodzie słuchając zakupionych
płyt. Nawet po kilku dniach intensywnego
słuchania koncertów, nie ma się dość
metalu.
Katarzyna "Strati" Mikosz
Marcin Książek
Brutal Assault, 9-12.08.2017, Jaromer, Czechy
Czeski Brutal to coroczna obowiązkowa pozycja
na festiwalowej trasie koncertowej. I tak po
roku przerwy dotarłem na 22 edycję. Do Jaromera
wyruszyliśmy dzień przed pierwszymi
koncertami i to był dobry pomysł, gdyż dość
szybko okoliczny wał zaczął się zaludniać.
Pierwszym koncertem, na jaki dotarłem w
środę, był Fleshgod Apocalypse. Włosi grali w
pełnym słońcu, co w połączeniu z dość średnią
setlistą sprawiło, że wybrałem zimne piwo od
ich koncertu. Następnym zespołem, który
chciałem zobaczyć tego dnia, był Gorguts.
Amerykanie wypadli bardzo intrygująco. Żałuje,
że nie miałem okazji ich widzieć jeszcze w klubie.
Taki techniczny death przemawia do mnie.
Lecz nie ma chwili odpoczynku, gdyż na sąsiedniej
scenie meldują się dark metalowcy z czeskiego
Roots. Poważne szaty oraz makijaże lekko
kontrastowały z tekstami po czesku, które
dla nas brzmiały groteskowo. W każdym razie
koncert zaliczam do przyjemnych. Tego już nie
powiem o Wintersun. Jari powinien się skupić
na grze na gitarze i śpiewie, a tutaj postanowił
tylko śpiewać i robić za nadpobudliwego frontmana.
Niestety nie wychodziło mu to, przez co
cały koncert wypadł dość żałośnie. Gorzej niestety
było na Metal Church. Zespół jako jeden
z pierwszych dostał oświetlenie, czego niestety
nie wykorzystał dość dobrze, światła po prostu
nie pasowały. Wokalnie było średnio, a muzycy
sprawiali wrażenie, że grają na festynie, a nie
metalowym festiwalu. Na ten koncert czekałem
bardzo. The Dillinger Escape Plan miałem
okazję widzieć wcześniej tylko raz i to właśnie
dwa lata wcześniej na brutalu. Amerykanie postanowili
zakończyć karierę i występ na brutalu,
był dla mnie ostatnią okazją, by ich zobaczyć.
Totalnie się nie zawiodłem. Szybkie matematyczne
granie połączone z totalnym szaleństwem
na scenie. Gitarzysta co chwila wspinał się na
kolumny tylko po to, żeby zaraz z nich zeskoczyć.
Czeskie Masters Hammer zaprezentował
set złożony ze starego materiału urozmaicony o
widok dwóch pół nagich kobiet na scenie. Koncert
uznaję jednak jak najbardziej na plus i czekam
na jesienne koncerty klubowe. Czas na
amerykański thrash metal w postaci niezniszczalnego
Overkilla. Grupa wypadła jak zawsze,
kiedy to miałem okazję ich widzieć. Jedyne,
do czego można by było mieć pretensje to
krótki set, mimo wszystko był to jeden z najlepszych
thrash metalowych koncertów brutala.
Na zakończenie pierwszego dnia na dużej scenie
pojawiła się rodzima Batushka, która odegrała
całą swoja litanie, pobłogosławiła zgromadzoną
publiczność i opuściła scenę. Koncert
uważam za bardzo ciekawe przeżycie, zwłaszcza
chór robi super wrażenie. Zmęczony postanowiłem
udać się jeszcze na małą scenę zobaczyć
Wolves in the throne room. Tutaj bez niespodzianek,
amerykanie wypadli doskonale a ich
black metal był odpowiednią kołysanką na zakończenie
tego upalnego dnia.
Dzień drugi również był pod znakiem upałów. I
tak w totalnym skwerze udało mi się zobaczyć
dobry koncert Nervosy, Fallujah i Crytopsy.
Bardzo dobrze wypadli również amerykanie z
Havok. Najnowszy techniczny materiał bardzo
dobrze wypada na żywo, a obecność nowego
basisty, który swoją energią rozpierdolił scenę
(turlał się po ziemi, biegał w kółko, czołgał się
pod perkusją) dodała koncertowi więcej ognia.
Na małej scenie tego dnia zobaczyłem tylko
Swans i muszę przyznać, że kompletnie nie
wiem, o co chodzi w tej muzyce i czemu
ludziom tak bardzo się to podobało. Czas na
jeden z tych zespołów, które myślałem, że nigdy
nie zobaczę, wielki Emperor. I po przemyśleniu
wszystkiego tak niestety powinno zostać. Grali
całe Anthems to the Welkin at Dusk plus dwa
oczywiste utwory z debiutu. Puki grali, było
jeszcze ok, mimo licznego wplatania progresywnych
nut przez Ihsahna. Najgorsze były przerwy
między utworami, gdzie wspomniany gitarzysta
przemawiał do publiczności, tak jak by
grał w jakimś wesołym power metalowym zespole,
a nie black metalowej legendzie. Ostatnim
koncertem widzianym przeze mnie w całości
tego dnia był Opeth. Skupili się na swoim starszym
materiale, przez co ten koncert był naprawdę
bardzo dobry. Klimat lekkiego deszczu potęgował
jeszcze odbiór tego koncertu. Żałuję,
że nie widziałem ich nigdy wcześniej w klubie.
Udało mi się jeszcze być na połowie koncertu
Suffocation i tutaj bez niespodzianek, amerykanie
mimo nowego składu wypadli potężnie i
tak jak dotychczas, jak widziałem ich w klubach
bardzo dobrze. Niestety zmęczenie upałem wygrało
nad chęcią zobaczenia reszty koncertu
oraz ostatniego koncertu dużej sceny. W nocy
przeszła burza nad terenem festiwalu co miało
być zwiastunem, tego co się miało dziać dnia
trzeciego.
Dzień trzeci zapowiadał się już dobrze. Nie
było upału, dzięki czemu koncert Crowbara
można było obejrzeć bez ciągłego szukania cienia.
Amerykanie niczym walec przejechali po
tym festiwalu. Nie znam innego zespołu, który
brzmi tak potężnie. Niestety na Secred Reich
spadł deszcze, nie tyle deszcz ile ulewa. Sztorm.
Jebnął prąd, telebim i prawie boki sceny. Koncert
został przerwany, przez co nie poserfowałem
do Nikaragui. Totalnie przemoczony uciekłem
do namioty, gdzie się potem dowiedziałem,
że amerykanie po około pół godziny mogli
wrócić na scenę i zagrać to, co chciałem usłyszeć.
I tak przemoczony i wkurwiony siedząc w
namiocie nie zobaczyłem końcówki Secred
Reich ani Incantatnion, na których mi bardzo
zależało. Nie zobaczyłem ich też następnego
dnia na scenie orientalnej. Tam z kolei zawiniło
to, że za późno się pojawiłem i nie było już
miejsca, żeby co kol wiek usłyszeć i zobaczyć.
Tego dnia udało mi się zobaczyć Possessed na
małej scenie, którzy wypadli identycznie jak
pod koniec roku we Wrocławiu. Na dużą scenę
dotarłem na Carcass. Brytyjczycy z iście chirurgiczną
precyzją niszczyli publikę swoją obrzydliwą
odmianą death metalu. Jeff od czasu do
czasu rzucał żarciki w stronę publiczności. Materiałowo
dostaliśmy przekrój przez całą dyskografię
zespołu z dużym naciskiem na mój ulubiony
Necroticism - Descanting the Insalubrious.
Prawdopodobnie, gdyby nie to, co zaraz
miało nastąpić, to właśnie Brytyjczycy zagraliby
koncert festiwalu. Scena spowija zielony dym i
z niego wynurza się Electric Wizard. Po muzykach
widać, że odpowiednio przygotowują się
do grania takiej muzyki. I tak dostajemy godzinę
totalnych szlagierów tego zespołu w przepięknej
oprawie świetlnej i wizualnej. W tle pojawiają
się najpierw sceny tortur młodej kobiety
przechodzące w seks, a na sam koniec totalnie
psychodeliczne obrazy świetlne. Znikomy kontakt
z publiką nikomu tutaj nie mógł przeszkadzać,
gdyż wszyscy byli w swoim świecie. Jedyne
czego mogę żałować to to, że nie dojechałem
na ich klubowe koncerty jesienią.
LIVE FROM THE CRIME SCENE 163