31.03.2023 Views

HMP 67

New Issue (No. 67) of Heavy Metal Pages online magazine. 73 interviews and more than 200 reviews. 208 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Heavy Load, Hexx, Jag Panzer, Manilla Road, Jack Starr’s Burning Starr, Holy Terror, Raven, Rock Goddess, Sparta, Vardis, Dirkschneider, Cerebus, Stallion, Portrait, Lonewolf, RAM, Sorcerer, Heretic, Savage Master, Resistance, Evil Invaders, Dead Lord, Impalers, Venom Inc., Voltax, Eruption, Testament, Attic, Argus, Nervosa, Pagan Altar, Blackfinger, Destructor, Cripper, Walpyrgus, Hellhaim, Chainsaw, Elvenking, Forsaken, Primal Fear, Scanner, Threshold, Pyramaze, Myopiaand many, many more. Enjoy!

New Issue (No. 67) of Heavy Metal Pages online magazine. 73 interviews and more than 200 reviews. 208 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Heavy Load, Hexx, Jag Panzer, Manilla Road, Jack Starr’s Burning Starr, Holy Terror, Raven, Rock Goddess, Sparta, Vardis, Dirkschneider, Cerebus, Stallion, Portrait, Lonewolf, RAM, Sorcerer, Heretic, Savage Master, Resistance, Evil Invaders, Dead Lord, Impalers, Venom Inc., Voltax, Eruption, Testament, Attic, Argus, Nervosa, Pagan Altar, Blackfinger, Destructor, Cripper, Walpyrgus, Hellhaim, Chainsaw, Elvenking, Forsaken, Primal Fear, Scanner, Threshold, Pyramaze, Myopiaand many, many more. Enjoy!

SHOW MORE
SHOW LESS
  • No tags were found...

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

że tutaj można odnaleźć podręcznikowy

przykład inspiracji takimi zespołami jak

Slayer i S.O.D. Czy to sprawia, że cały

album powinien zostać strącony w

otchłań zapomnienia? Nie. A to, że postanowiłem

napisać o nim wspominkę,

zostało podyktowane tym, jak dobry

materiał został zapewniony przez tą

grupę za pośrednictwem ich debiutu. Co

mogę powiedzieć na początek o muzyce

tego zespołu? Brutalna mieszanina dość

prostego, lecz konkretnego riffowania

okraszająca teksty o tematyce z filmów

grozy (w tym wypadku można ich przyrównać

do Rigor Mortis), przez religię

aż do problemu samobójstwa. Już nie

wspominając o - jak dla mnie - klasycznym

utworze tytułowym, którego

tekst jest może jednym z bardziej złożonych

i chwytliwych, jakie miałem w

ostatnim czasie okazję słuchać.

Niby niepozorne:

Rise against the force of hate. Rather death

than false of faith

Besiege the world without restraint. Rather

death than false of faith

Turn around the curse of fate. Rather death

than false of faith

Rise against the force of hate. Rather death

than false of faith

Ale wykonane z wystarczającą gracją

aby mieć cechy, które przedstawiłem

powyżej. Tempa od szybkich, niczym

jazda na rowerku bez hamulca z góry o

60 stopniowym pochyle, aż do bardziej

wolnych, niczym wsiowe objazdówki

wozów konnych w Pcimiu dolnym.

Kompozycje, jak już wcześniej wspomniałem

są proste, jednak nie nudzą i w

połączeniu z wokalizami dają całkiem

wybuchową mieszankę. Co do dalszych

podobieństw, mogę tutaj przywołać

Destruction, Sabbat oraz Possessed,

oczywiście są one mniej lub bardziej

słyszalne. No i brzmienie tego albumu

jest powiedziałbym, bardzo chałupnicze,

jednak każdy, kto zjadł zęby na

demach wcześniej wymienionych zespołów

będzie w mojej opinii kontent.

Jacek "Steel Prophecy" Woźniak

komercyjną wtedy Amerykę. Natomiast

w Polsce każdy metalowiec mógł poznać

ten album z kasety wydanej przez Metal

Mind Records... Co do albumu, mamy

tym razem aż 13 utworów, czyli regularną

ósemkę plus pięć bonusowych

live z oficjalnego "Chaos In Copenhagen

2000". Płytę otwiera od razu

tytułowy numer z klasycznym ciężkim

rozpoznawalnym brzmieniem. Perkusista

nie szczędzi tu, jak i na całym albumie,

dwóch kopyt oraz zakręconych rytmów,

gitarzystom bliżej jest tu do zagrywek

death metalowych niż klasycznych

thrash'owych riffów. Wokal

Bayley'a też brzmi death'owo, więc można

śmiało tu powiedzieć że to thrash/

death tylko bardziej rozciągnięty i w

średnich tempach. Więcej tu zmian rytmów,

zakrętasów, niż ultra szybkiego

młócenia. Każdy utwór trwa ponad 4

minuty, więc jest się nad czym skupiać.

Taki "Black Infernal World" to taki

ciężki walec, który wolno przejeżdża po

przykutym do ziemi człowieku, zaczynając

od stóp, by dopiero po czterech i

pół minutach skończyć miażdżyć mu

głowę. Za to mój ulubiony "Roman

Song", którego tekst bynajmniej nie

dotyczy mojego sąsiada Romana, to już

szybsza jazda z kapitalnym melodyjnym

refrenem. Podobne są i następne kawałki,

jak szybki o wymownym tytule

"Where Is Your God" z galopującymi jak

suchoty u Chopina riffami. Album

kończą dwa numery już nie takie szybkie

lecz dalej w średnich mięsistych

ciężkich tempach. Kolejne bonusowe

pięć piosenek pokazuje nam jak Kanadyjczycy

świetnie odgrywają na żywo

swoje ciężkie, połamane kawałki. Infernal

Majesty różniło tyle od swoich

ziomków z Sacrifice czy Razor, że

Infernal postawiło na ciężar i mięsiste

brzmienie, a nie na szybkość i suchą

barwę. Inną sprawą jest też to, że drugi

album ukazał się dopiero 11 lat od wydania

debiutu, a muzyka zbytnio się nie

zmieniła. Wtedy prawdopodobnie zespół,

jak to się potocznie mówi, "wypadł

z branży". Choć wolę pierwszą płytę to

warto mieć w swojej kolekcji i tą drugą.

Omawiana reedycja zbiegła się też z

wydaniem w tym samym roku nowej

płyty Kanadyjczyków "No God", więc

zespół postanowił mocno o sobie przypomnieć,

że oprócz Annihilator'a i

Bryan'a Adamsa są w Kanadzie i inni

rzeźnicy... A już tak na całkiem poważnie

to polecam całą dyskografie

omawianej kapeli, bo to thrash o innym

cięższym niż reszta charakterze, tylko

dla cierpliwych i wytrzymałych...

1983 roku wręcz nie było chwili, żeby

nie ukazywała się jakaś świetna płyta.

To były piękne czasy dla heavy metalu,

dla kapel pokroju Iron Maiden, Saxon,

Raven, Def Leppard, Satan, Diamond

Head i wielu innych. Właśnie wtedy do

stawki dołączył ten potężny muzyczny

kocur. Zrobili to w iście przeszywającym

stylu. Album "Power Games" zbudowany

jest na wzorcach wcześniej

debiutujących zespołów, jednak kreśli

swój styl. Wtedy wszyscy grali dość podobnie,

co nie znaczy, że wtórnie, każda

z płyt ukazujących się wtedy była jasno

przyporządkowana do wykonawcy. Tak

samo jest z Jaguar. Grupa wtedy zaatakowała

mocnym, soczystym brzmieniem,

odpowiednio gęstym, nawet trochę

dusznym. Charyzmatyczny wokal

pozwalał na stworzenie chwytających za

gardło linii melodycznych idealnie

współgrających z pracą gitary. Ależ w tej

płycie jest wściekłości, dźwięki pędzą na

nas niczym dziki kot. Sama słodycz brytyjskiej

muzyki metalowej. Kapitalnie

zgrana, kapitalnie zagrana. Można

oczywiście dociekać, że tu i tam są jakieś

niedociągnięcia, może inaczej dałoby

się coś zaaranżować, ale trzeba mieć

świadomość, że mamy do czynienia z

debiutem kapeli w 1983 roku. Wtedy

mieli czymś innym zaprzątnięte głowy -

chcieli wejść na szczyt. Co na chwilę się

udało. Album "Power Games" jednak

postawił tak mocno poprzeczkę, nie

tylko dla konkurencji, ale też dla samej

grupy Jaguar. Wydany rok później

"This Time" niestety nie udźwignął

mocy poprzedniczki. Dobrze, że takie

płyty jak "Power Games" wracają do

obiegu w reedycjach. Dobrze, że są

jeszcze firmy, chcące ponownie wydawać

takie, można powiedzieć, lekko

zapomniane już krążki. W przypadku

najnowszego wznowienia, tym razem

przez Dissonance Productions, mamy

dodane trzy utwory bonusowe w stosunku

do oryginalnego wydania. Również

odświeżona jest okładka - co dla mnie

nie jest koniecznym zabiegiem. Dano

więcej "życia" w kolory, również zaznaczono

wyraźniej rekwizyty w postaci

rakiety, czołgu, żetonów czy karty do

gry. Czcionka również została odrobinę

zmieniona. To oczywiście tak na marginesie,

najważniejsze jest to, że znów

można regularnie nabyć taką istną

perełkę NWOBHM.

Adam Widełka

ianej przez dany zespół stylistyki, liczyło

się jak najbrutalniejsze granie na

najwyższych obrotach i taka jest też

muzyka z tej kasety, przez samych

muzyków określana jako "aggressive

thrashcore". Część z tych utworów

Leviathan nagrał też na oficjalne demo

"Memento Mori" podczas sesji w lutym

1990 roku w studio Akademickiego

Radia Wrocław. Dźwięk stał się oczywiście

znacznie lepszy, a do wyraźnych

thrashowych naleciałości - kłaniają się

tu choćby stary Kat czy Hellias - doszły

też wpływy death metalu co nadało

całości jeszcze brutalniejszego charakteru.

Nic dziwnego, że kaseta szybko

doczekała się bardziej oficjalnej edycji

dzięki firmie Phonex, a zespół - w ponownie

nieco zmienionym składzie -

nagrał kolejny materiał. "C'est La Vie"

powstało latem 1991r. w tym samym

studio, przynosząc jeszcze ostrzejszy i

ciekawszy muzycznie materiał, thrash/

death bardzo intensywny, chociaż nie

pozbawiony też nawiązań do bardziej

tradycyjnego metalu. Prężnie wówczas

działająca firma Baron nie przegapiła

szansy: nie dość, że wiosną 1992 roku

wydała "C'est La Vie", ale wznowiła też

"Memento Mori", a zespół stał się już

doskonale znany fanom w całym kraju -

również dzięki kolejnym koncertom

oraz pojawianiu się na łamach zinów

oraz w podziemnej rubryce oficjalnego

"Metal Hammera". Niestety Leviathan

nie zdołał pójść za ciosem, a liczne

problemy, w tym zmiana wokalisty,

miały znaczący wpływ na status zespołu.

Jego nowe wcielenie nagrało co

prawda w roku 1994 kolejny materiał

długogrający, ale "Massive Project"

nigdy nie ukazał się oficjalnie. Może to

i dobrze, skoro pod wpływem ówczesnych

trendów grupa poszła bardziej w

kierunku groove thrash metalu i modnych

brzmień z Brooklynu, nie unikając

też wypraw w rejony szeroko rozumianej

alternatywy... "Memento Mori"/

"C'est La Vie" to jednak Leviathan

taki, jaki warto zapamiętać: pełen mocy

i agresji, z utworami, które zniosły próbę

czasu - kompaktowa wersja tych demówek

powinna więc znaleźć się w kolekcji

każdego fana prawdziwego metalu.

Klasyka, czyli ocena jak zawsze: najwyższa.

Wojciech Chamryk

Infernal Majesty - Unholier Than

Thou

2017/1998 Vic

Mariusz "Zarek" Kozar

Każdy thrash maniak pamięta Infernal

Majesty z ich debiutu "None Shall

Defy" z 1987 roku, który torpedował

wtedy wszystkie kanadyjskie, jakże inne

od tych amerykańskich thrash'owych

kapel. A to już trzecia wersja ich drugiego

też świetnego albumu, który pierwotnie

ukazał się w 1998 roku, czyli w

niekorzystnych dla thrash metalu czasach.

Wtedy Ameryka żyła Korn'em,

Machine Head i Fear Factory, nikt nie

był zainteresowany muzyką Manowar

czy Virgin Steel, tylko Iced Earth wypłynął

na szersze wody. Choć gotyk

oraz death i black metal miały się dobrze.

W Europie zadziwiała wtedy Anathema

czy Nightwish, nie wspomnę o

zabójczym Meshuggah. A klasyczny

heavy metal dopiero co odradzał się z

popiołów (Hamerfall, Edguy Rhapsody,

Primal Fear), mimo, że Grave Digger

czy Rage wciąż wydawały wspaniałe albumy.

Nie dziwi więc, że Kanadyjczycy

nie mieli szans przebić się przez wielką

Jaguar - Power Games

2017/1983 Dissonance

Jaguar. Tak dumny i potężny wielki

kot, że nie tylko dał logo jednej z najsłynniejszych

firm motoryzacyjnych ale

posłużył za nazwę dla jednej z ciekawszych

brytyjskich kapel. Nie należy się

dziwić - zwierzę dysponuje mocarną budową

i silnym zgryzem, potrafiąc przedziurawiać

skorupy gadów, a płyta

"Power Games" była zdolna do podobnych

rzeczy na uszach słuchaczy. Debiut

Jaguar przypadł na złote lata Nowej

Fali Brytyjskiego Heavy Metalu. W

Leviathan - Memento Mori/C'est La

Vie

2017/1991/1990 Thrashing Madness

O tym wrocławskim zespole pamiętają

obecnie najstarsi/najwytrwalsi maniacy

rodzimego podziemia przełomu lat 80. i

90., ale w owym czasie Lewiatan - Leviathan

był jednym z naszych najciekawszych

zespołów, mając na koncie liczne

koncerty i trzy kasety demo. Dzięki

Thrashing Madness można ich już

posłuchać z kompaktowego krążka i jest

to jednocześnie premiera tych materiałów

na cyfrowym nośniku. Zespół zaczynał

od surowego thrashu, czego potwierdzeniem

jest zawartość debiutanckiego

"Demo 1989", zamieszczonego

na końcu wydawnictwa jako bonus. Nie

było wtedy takich podziałów i maniakalnego

szufladkowania według upraw-

Metal Mirror - The Dingwalls Tapes -

Live in London 1981

2017/1981 High Roller

Ten koncertowy album nie jest żadną

nowością dla fanów i kolekcjonerów,

bowiem kilkanaście lat temu ukazał się

już w dwóch częściach na winylu. Teraz

High Roller Records pokusiła się

również o wydanie wersji CD, zbierając

całość koncertu Metal Mirror z londyńskiego

Dingwalls Club z czerwca

1981 roku na jednym dysku. Wbrew

pozorom jest to dobrze brzmiący, nie

ustępujący niczym oficjalnym wydawnictwom

live z tamtych czasów, koncert,

składający się z 12 utworów. Mamy tu

więc nie tylko oba numery z jedynego

singla grupy czy "Hard Life" z kompilacji

"Heavy Metal Heroes Vol. 1" oraz

przeróbkę "One Night" Elvisa, ale też

solidny przegląd nie gorszych od nich

utworów - znanych tylko z nagrań de-

200

RECENZJE

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!