HMP 67
New Issue (No. 67) of Heavy Metal Pages online magazine. 73 interviews and more than 200 reviews. 208 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Heavy Load, Hexx, Jag Panzer, Manilla Road, Jack Starr’s Burning Starr, Holy Terror, Raven, Rock Goddess, Sparta, Vardis, Dirkschneider, Cerebus, Stallion, Portrait, Lonewolf, RAM, Sorcerer, Heretic, Savage Master, Resistance, Evil Invaders, Dead Lord, Impalers, Venom Inc., Voltax, Eruption, Testament, Attic, Argus, Nervosa, Pagan Altar, Blackfinger, Destructor, Cripper, Walpyrgus, Hellhaim, Chainsaw, Elvenking, Forsaken, Primal Fear, Scanner, Threshold, Pyramaze, Myopiaand many, many more. Enjoy!
New Issue (No. 67) of Heavy Metal Pages online magazine. 73 interviews and more than 200 reviews. 208 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Heavy Load, Hexx, Jag Panzer, Manilla Road, Jack Starr’s Burning Starr, Holy Terror, Raven, Rock Goddess, Sparta, Vardis, Dirkschneider, Cerebus, Stallion, Portrait, Lonewolf, RAM, Sorcerer, Heretic, Savage Master, Resistance, Evil Invaders, Dead Lord, Impalers, Venom Inc., Voltax, Eruption, Testament, Attic, Argus, Nervosa, Pagan Altar, Blackfinger, Destructor, Cripper, Walpyrgus, Hellhaim, Chainsaw, Elvenking, Forsaken, Primal Fear, Scanner, Threshold, Pyramaze, Myopiaand many, many more. Enjoy!
- No tags were found...
You also want an ePaper? Increase the reach of your titles
YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.
chce, to może doszukiwać się swojego
ulubionego kawałka, a może być nim,
każdy z ośmiu utworów. Wcześniej
wspomniałem o melodyjności. Dużą
rolę odgrywa tu wokalista Sebastian
"Bob" Mazurowski, który swoją barwą
i liniami melodyjnymi służy za przewodnika
po zawiłym i mrocznym, a zarazem
pięknym świecie heavy metalowej
muzyki Cursed Dream. Poniektórzy
mogą Sebastiana kojarzyć z innego
gdańskiego zespołu Bad Taste,
więc wiedzą, że gwarantuje on śpiewanie
na pewnym poziomie. "Bob" Mazurowski
nie śpiewa też po próżnicy, bowiem
korzysta z ciekawych tekstów Piotra
Stypika, choć mam wrażenie, że ten
ostatni potrafi też puścić oko do słuchacza.
Wcześniej wspominałem o mrocznej
aurze płyty, wpływa to również na
brzmienie albumu. Co prawda grupa
identyfikuje się z klasycznym heavy metalem
(thrashem też), ale w studio nie
próbuje brzmieć oldschoolowo, a raczej
w pełni wykorzystuje współczesną technikę
nagrywania do zachowania tradycyjnego
metalowego brzmienia. Całość
domyka grafika, która także dopasowuje
się do klimatu albumu. W sumie jestem
zaskoczony Cursed Dream i ich
"The Ghost Of Times". Pozytywnie zaskoczony.
(5,5)
David Gilmour - Live At Pompeii
2017 Sony Music
\m/\m/
W roku 1972 Pink Floyd wypuszcza
film zatytułowany "Pink Floyd At
Pompeii". Zawierał on rejestrację "koncertu"
zespołu z ruin amfiteatru w Pompejach,
który odbył się rok wcześniej. W
ówczesnych czasach film cieszył się
dużą popularnością, bowiem uchwycił
świetnie zagrana muzykę, a i popularność
zespołu ciągle wzrastała. No cóż,
muzycy byli młodzi i w wyśmienitej dyspozycji.
Po 45 latach w to samo miejsce
powraca David Gilmour. Już nie jest
taki młody, a i kondycja coraz słabsza.
Ale o tym za chwilę. "Live At Pompeii"
zawiera rejestrację z dwóch dni (7 i 8
lipca 2016 roku), bo akurat tyle koncertów
zagrał wtedy David i towarzyszący
mu zespół. W obu wydarzeniach
uczestniczyła już publiczność, która
pojawiła się tam po raz pierwszy od ponad
dwóch tysięcy lat. Scena, nad sceną
duży okrągły ekran, do tego świetna
oprawa światłami, w pewnym momencie
pojawiły się również fajerwerki, no i
muzyka. Do set listy David wybrał muzykę
ze swoich solowych dokonań i wymieszał
ją z wybranymi kompozycjami
z repertuaru Pink Floyd. I tutaj następuje
pierwszy poważny zgrzyt. Ale
nie mój, a znawców tematu, największych
fanów Pink Floyd i całej jego
rodziny. Ponoć jest to repertuar po wielokroć
powielany przez co trudno było
opanować nudę owym fachowcom przy
oglądaniu czy słuchaniu "Live At Pompeii".
Według nich nie najlepiej zaprezentował
się sam David, głównie wokalnie,
bo jeśli chodzi o grze na gitarze to
wszyscy znawcy gremialnie piali z zachwytów.
Dostało się też ekipie towarzyszącej,
że ogólnie nie zawsze sobie
dawali radę i jedynie rzetelnie odegrali
swoje partie. Takie krytykanctwo nie
bardzo mi odpowiada. Może ci muzycy
nawet niedawno zagrali lepsze koncerty,
może David zaśpiewał lepiej, ale nie
wierzę, że podczas tych koncertów w
Pompei, nie dali z siebie wszystkiego na
co było ich stać. Owszem może mieli
wahnięcie kondycji, ale granie i koncertowanie
zawsze wyzwala energię, dzięki
której zaangażowani muzycy starają się
dać z siebie jak najwięcej. Moim zdaniem
nie inaczej było na tych dwóch
przedstawieniach. Sami krytycy Davida
pewnie zapomnieli, że ten pan w tej
chwili ma ponad siedemdziesiąt lat i
raczej trzeba sie cieszyć, że w ogóle jeszcze
śpiewa, że jeszcze mu się chce.
Poza tym przysłuchiwałem się zespołowi
i Davidowi przez jakiś czas ze
wzmożoną uwagą i stwierdziłem, że ten
krytycyzm wobec nich nie jest zasłużony,
co więcej, owe nadmierne skupienie
na wyłapywaniu błędów, mocno przeszkadzało
mi i pozbawiało radości ze
słuchania i oglądania zarejestrowanych
wydarzeń. Owszem David czasami odstaje
od tego co znamy ze studyjnych
wersji, czy też koncertowych, w czasie
rejestracji których miał lepszy dzień.
Ale teraz na zarejestrowanym materiale
"Live At Pompeii", moim zdaniem śpiewa
całkiem solidnie. Pozostali muzycy z
zespołu Davida również są w pełni zaangażowani
w oba performanse. Nie widziałem
aby ktoś, starał się cokolwiek
odpuścić. Poza tym pewne rzeczy wydarzają
się raz w życiu, chociażby wokaliza
Clare Torry z "The Great Gig In The
Skye". No właśnie, jedynie za co jestem
wdzięczny owym krytykom, to za pełny
wykaz fragmentów, które rozmijały się z
pierwotnymi wersjami. Nie wszystkie
zdołałem sam wyłapać, a porównanie
nowych wariacji ze znanymi mi wersjami,
naprawdę sprawiła mi frajdę. Bawiłem
się przy tym wyśmienicie, a nie tak
jak wspominani cyniczni cenzorzy, którzy
wszelkie odstępstwa wykorzystywali
do umartwiania się. Ponowny występ
Davida Gilmoura w ruinach amfiteatru
z Pompei to dla mnie duże wydarzenie,
myślę, że również dla wszystkich innych,
którzy tam się znaleźli. Poza tym
na obu występach nie widziałem osób
przypadkowych, wyglądali na doskonale
zorientowanych i po prostu zadowolonych.
Jestem przekonany, że dla tych
ludzi był to bardzo miły wieczór. Repertuar
obu koncertów był doskonale mi
znany, więc czemu nie miałem być zadowolony,
przecież każdy Polak najbardziej
lubi znane mu piosenki. Wbrew
wszystkim tym utyskującym wykonanie
muzyki Gilmoura również sprawiło mi
radość. W sumie cieszę się, że do "Live
At Pompeii" podszedłem jak najzwyklejszy
fan i z uśmiechem słuchałem i
oglądałem każde kolejne dźwięki i kadry.
Może nie wszyscy mi uwierzą ale
muzyka i dokonania panów Davida
Gilmoura, Rogera Watersa, Syda Barretta,
Richarda Wrighta i Nicka Masona
bardzo wiele dla mnie znaczą. Nic
tego też nie zmieni, czy to słabsza forma
muzyków, czy nie do końca dobrany po
mojej myśli repertuar. Zresztą ci muzycy
nie z chodzili poniżej pewnego poziomu,
był on zawsze wysoki. Mam nadzieję,
że wielu z was podobnie podejdzie
do tego wydawnictwa, podejrzewam,
że da wam tyle miłych chwil co
mnie. Po prostu warto sięgnąć po "Live
At Pompeii". A jak to ostatnio bywa, to
jest początek problemu, bo takie wydawnictwa
wychodzą w przeróżnych formatach.
W tym wypadku do wyboru są
m.in. 2CD, 2DVD, Blu-ray, 4LP,
CD+Blu-ray, a w specjalnym boxie (2
CD+2 Blu-Ray) dodatkowo znalazł się
wybór utworów z koncertu we Wrocławiu,
w tym wykonanie "The Girl In The
Yellow Dress" z Leszkiem Możdżerem.
\m/\m/
Dead Lord - In Ignorance We Trust
2017 Century Media
Z jednej strony można by potraktować
tych młodych Szwedów jako bezwstydnych
imitatorów czy pozbawionych talentu
epigonów Thin Lizzy i na podstawie
zawartości ich trzeciego albumu
byłby to osąd naprawdę uzasadniony.
Zważywszy jednak fakt, że Hakim
Krim i jego trzej kumple podchodzą do
zagadnienia z ogromną estymą, grają z
sercem i mają do takiego szlachetnego
hard rocka naprawdę wyjątkowy dryg,
to sprawa nie jest już tak oczywista.
Dead Lord naprawdę mają to coś, co
odróżnia ich od setek innych, totalnie
bezpłciowych i sezonowych wyrobników
tzw. retro rocka, konsekwentnie od
2013 roku pielęgnując swój styl. Nie
jest on więc w żadnym razie oryginalny,
ale naprawdę wolę sytuację, kiedy za takie
dźwięki biorą się młodzi, pełni pasji
ludzie, a nie wypaleni weterani, vide dokonania
ostatnich wcieleń Thin Lizzy
czy Black Star Riders. Co istotne
Szwedzi nie ograniczają się tylko do bałwochwalczego
naśladownictwa stylu
grupy i maniery wokalnej Phila Lynotta,
czerpiąc też choćby od Wishbone
Ash ("Leave Me Be") czy wczesnego
Iron Maiden ("The Glitch") czy z klasycznego,
balladowo podanego bluesa
("Part Of Me" z harmonijkowym wstępem).
Próbują też niekiedy odchodzić
od tej sprawdzonej formuły w mniej
oczywistych utworach ("Never Die"), ale
to jednak numery w stylu Thin Lizzy,
jak singlowy "Too Late", "Kill Them All"
czy "They!" są na tej płycie zdecydowanie
najlepsze - sami oceńcie czy to atut,
czy wada. (4)
Wojciech Chamryk
Demon Eye - Prophecies and Lies
2017 Soulseller
Demon Eye to młody stażem amerykański
zespół grający hard rocka/doom
z przełomu lat 60. i 70. minionego wieku,
preferując starą szkołę heavy rocka.
W ostatnich latach owo określenie przeżywa
swoisty renesans popularności,
głównie dzięki istnemu wysypowi najróżniejszych
grup grających tak jak przed
wielu, wielu laty. Pamiętam, że gdy zaczynałem
interesować się muzyką, w
polskiej prasie przełomu lat 70. i 80.
grające ciężej zespoły często określano
tym mianem, w czym przodowały "Na
przełaj" i "Magazyn muzyczny Jazz" -
termin hard rock pojawiał się stosunkowo
rzadziej, stopniowo zastępowany
heavy metalem. Jak zwał tak zwał, tym
bardziej, że do zawartości "Prophecies
and Lies", już trzeciego albumu w
dorobku grupy, szyld hard/heavy rock
pasuje idealnie. W sumie gdyby nie dość
czytelne brzmienie, pozbawione typowej
dla nagrań sprzed 40 i więcej lat
surowości, to pewnie można by zastanawiać
się, czy nie jest to czasem jakaś perełka
sprzed lat. Demon Eye potrafią
bowiem w bardzo przekonywający sposób
nawiązać do czasów największej
świetności ciężkiego rocka, zapuszczając
się też niekiedy w zdecydowanie metalowe
rewiry. Zaczynają jednak od swoistego
hołdu dla Black Sabbath w miarowym,
ale i siarczystym openerze "The
Waters And The Wild", a do twórczości
Tony'ego Iommiego i spółki nawiązują
jeszcze wielokrotnie, choćby w surowym
"In The Spider's Eye", "Politic Devine"
czy "Dying For It". Słychać też, że panowie
nie ograniczali się w swych fascynacjach
wyłącznie do Sabbs, bo potrafią
też uderzyć z doomwą mocą niczym
bardziej współczesna kapela ("Vagabond"),
z powodzeniem też biorą się za
bary z dłuższą, bardziej rozbudowaną
kompozycją ("Morning's Son") oraz
bardziej transowym, hipnotycznym
graniem w utworze tytułowym. Słychać,
że zespół dobrze odnajduje się w takich
dźwiękach - dlatego, chociaż w 99 %
materiał ten bazuje na znanych i w sumie
ogranych już patentach sprzed lat,
słucha się tej płyty Demon Eye bardzo
dobrze; w dodatku "Prophecies and Lies"
nie nuży z czasem, tak jak wiele innych
wydawnictw utrzymanych w podobnej
stylistyce i chce się do niej wracać. (5)
Wojciech Chamryk
Eden's Curse - Eden's Curse - Revisited
2017 AFM
Zespół melodic metalowy Eden's Curse
z Wielkiej Brytanii istnieje na rynku
muzycznym już od jedenastu lat. Członkowie
grupy pochodzą z różnych rejonów
Europy, jednak łączy ich jeden
wspólny mianownik - miłość do ciężkiego
brzmienia. Swoją karierę zaczęli
wydanym w 2007r. albumem "Eden's
Curse". Po dziesięciu latach postanowili
nagrać go ponownie w ulepszonej wersji
i z nowym wokalistą. Na płycie "Eden's
Curse - Revisited" znajduje się także
zapis DVD koncertu kapeli w Glasgow,
który odbył się 28 listopada 2014 r. W
klimat krążka wprowadza nas intro
"Book of Life", które ma wręcz filmowy
charakter (burza, kroki i tajemniczy
przerażający głos). Podobny kinowy klimat
czujemy również w kawałku nr 12
czyli "The Bruce". "Book of Life" świetnie
łączy się z szybkim i chwytliwym
"Judgement Day", w którym Nikola
Mijić udowadnia, że doskonale sprawdza
się jako nowy wokalista. "Eyes of
the World" ma w sobie z kolei wpadający
w ucho refren, a instrumentalne
początki "Stronger Than the Flame" i
"What Are You Waiting For" wręcz
przyprawiają słuchającego o ciarki.
Utwór "Stronger Than the Flame" jest
zarazem jednym z najlepszych na płycie,
a wokalista wspina się w nim na
wyżyny swoich możliwości. Po serii
ostrzejszych utworów zespół zaskakuje
nas melodyjnym i emocjonalnym "The
Voice Inside". Potem zaś tempo zostaje
podkręcone i w "After the Love Is Gone"
czy "Fly Away" kapela znów daje czadu.
Tytułowy "Eden's Curse" jest odrobinę
lżejszy, choć zarazem świetnie wybrzmiewają
w nim poszczególne instrumenty.
W dynamicznym "Don't Bring
RECENZJE 173