HMP 67
New Issue (No. 67) of Heavy Metal Pages online magazine. 73 interviews and more than 200 reviews. 208 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Heavy Load, Hexx, Jag Panzer, Manilla Road, Jack Starr’s Burning Starr, Holy Terror, Raven, Rock Goddess, Sparta, Vardis, Dirkschneider, Cerebus, Stallion, Portrait, Lonewolf, RAM, Sorcerer, Heretic, Savage Master, Resistance, Evil Invaders, Dead Lord, Impalers, Venom Inc., Voltax, Eruption, Testament, Attic, Argus, Nervosa, Pagan Altar, Blackfinger, Destructor, Cripper, Walpyrgus, Hellhaim, Chainsaw, Elvenking, Forsaken, Primal Fear, Scanner, Threshold, Pyramaze, Myopiaand many, many more. Enjoy!
New Issue (No. 67) of Heavy Metal Pages online magazine. 73 interviews and more than 200 reviews. 208 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Heavy Load, Hexx, Jag Panzer, Manilla Road, Jack Starr’s Burning Starr, Holy Terror, Raven, Rock Goddess, Sparta, Vardis, Dirkschneider, Cerebus, Stallion, Portrait, Lonewolf, RAM, Sorcerer, Heretic, Savage Master, Resistance, Evil Invaders, Dead Lord, Impalers, Venom Inc., Voltax, Eruption, Testament, Attic, Argus, Nervosa, Pagan Altar, Blackfinger, Destructor, Cripper, Walpyrgus, Hellhaim, Chainsaw, Elvenking, Forsaken, Primal Fear, Scanner, Threshold, Pyramaze, Myopiaand many, many more. Enjoy!
- No tags were found...
You also want an ePaper? Increase the reach of your titles
YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.
Ostatniego dnia, ani nie padało, ani nie grzało.
Byłoby idealnie, gdyby nie przemoczone rzeczy.
Koncertowo było dość solidnie. Nucler Vomit
na początek dnia: grindcore, papier toaletowy,
fekalia i obora pod sceną. Tego dnia odbyły się
dobre koncerty Svart Crown i Pronga. Ogromną
porażką był koncert Artillery oraz Tiamat.
Muzycy tych zespołów powinni ograniczyć
używki zwłaszcza przed wyjściem na scenę.
Lekko rozczarowało mnie rodzime Decapitated,
przy którym liczyłem, że zagrają zapowiedziany
set z okazji 20 lecia, a niestety skupili się
na promocji najnowszej, dość średniej płyty.
Inaczej za to śląska Furia, która wprowadziła
małą scenę w psychodeliczny i melancholijny
nastrój. Nihil i spółka nie grają słabych koncertów.
Co innego Norwedzy z Mayhem, którzy
po raz kolejny walczą z odgrywaniem jednej
płyty i po raz kolejny wypada to po prostu średnio.
Najwięcej do życzenia pozostawiają ich
podejście do akustyki. Cóż jest to zespół, który
nie dorasta do pięt swojej legendzie. Najlepsze
koncerty tego dnia zdecydowanie należą do:
Mantar, który po prostu rozniósł małą scenę.
Demolition Hammer amerykanie pokazali, że
grają chory thrash i takiej reakcji oczekują od
publiki. Do tego ogromna radość z grania i genialny
kontakt z publiką. Nie wiem, czy nie
wypadli lepiej niż Overkill, jeśli chodzi o thrashowe
koncerty. Tsjuder za to pokazał, jak
powinno się grać agresywny i skurwiały black
metal bez brania jeńców. Na zakończenie festiwalu
poszedłem na koncert czeskiego Gutalaxa.
Muszę przyznać, że na żadnym z koncertów
nie widziałem tak komicznych tańców, do których
dość szybko dołączyłem. Na tym koncercie
było dosłownie wszystko: świniak na scenie,
dmuchane krokodyle, kutasy, poprzebierani ludzie,
cycki. Idealne zakończenie takiego festiwalu.
Droga powrotna do domu zajęła mi ponda 12
godzin, dzięki pogodzie wracałem z gorączką i
następne kilka dni leczyłem grypę. Nie zobaczyłem
wszystkich koncertów, które chciałem.
Pewne jest to, że za rok znowu się zjawię w
twierdzy Jaromer, zeby zobaczyć: Perturbatora,
Protektora, Carpathian Forest, Dead
Congregation i Whoredom Rife.
Kacper Hawryluk
Dirkschneider + Raven. 6.11.2017. Warszawa,
Progresja Music Zone
"Czas się zatrzymał"
Dawno nie gościłem w warszawskiej Progresji.
Jakoś tak wyszło, że albo nie grał nikt, kto by
mnie zdecydowanie interesował, albo o mojej
nieobecności decydowały względy finansowe.
Gdy jednak dowiedziałem się o tym, że legendarny
Udo Dirkschneider ma zamiar wystąpić
na początku listopada z drugą częścią trasy poświęconej
utworom z ery Accept, wiedziałem,
że mimo wszystko trzeba mieć rękę na pulsie.
Byłem podczas pierwszej odsłony "Back To
The Roots", w marcu 2016 roku, kiedy to jako
gość wieczoru grał kanadyjski Anvil.
Dirkschneider nie zawiódł i tym razem - w roli,
powiedzmy, supportu, mieliśmy spodziewać się
innej niezwykle charyzmatycznej ekipy, angielskiego
Raven.
Gdzie oni schowali ten agregat? Jeszcze chwilę
po zakończeniu występu Raven rozglądałem się
po bokach sceny, czy aby nie wystają jakieś kable
czy coś w tym rodzaju. To nie był koncert,
który mogłem oglądać spokojnie obok konsolety,
notować co ciekawsze zdarzenia sceniczne i
mieć już w sumie ułożony tekst. To był jeden
wielki amok! Miałem sposobność oglądać braci
Gallagher na festiwalu Rock Hard Ride Free
w Goleniowie stosunkowo niedawno i wiedziałem,
czego mogę się spodziewać, ale wczorajszy
koncert przerósł moje najśmielsze oczekiwania!
Furia, energia, spontaniczność, a przede wszystkim
radość z grania heavy metalu - to cechuje.
występujących na żywo, angielskich weteranów.
O żadnej geriatrii nie może być mowy, bo
zarówno John jak i Mark uwielbiają biegać po
scenie, a zrobić im jakiekolwiek ostre zdjęcia to
zmora fotografów. Panowie promują ostatnie
wydawnictwo pod tytułem "Extermination",
chociaż swój set opierają na sporej porcji klasyków.
Z nowej płyty poleciały tylko dwa utwory
- otwierający show "Destroy All Monsters" oraz,
gdzieś w środku, "Tank Treads (Blood Runs
Red)". Zresztą nieważne, ile by grali i z jakich
albumów, to Raven, jak na potężne ptaszysko
przystało, robi użytek ze swoich pazurów i wie,
do czego służy jego dziób. Tutaj było jak u
Hitchcocka - najpierw trzęsienie ziemi, a potem
napięcie cały czas rosło, eksplodując w końcówce,
kiedy chłopaki bezwstydnie sięgnęli po fragmenty
"Rock Bottom" UFO oraz "Symptom of the
Universe" Black Sabbath. Szkoda jednak, że
ograniczony czas uniemożliwił zagranie braciom
Gallagher solidniejszej porcji swoich kompozycji,
ale myślę, że i tak nikt nie miał prawa
narzekać. Według mnie koncert był fenomenalny,
a "Hell Patrol", "Hung, Drawn & Quartered",
"On and On", "All for One" czy "Faster
Than Speed Of Light" wywołały na mojej twarzy
szeroki, szczery uśmiech. W końcu jednak szaleństwo
musiało się skończyć. Może to nawet
dobrze, bo uchroniło mnie to przed, być może,
zawałem serca wywołanym potężną dawką
szczęścia, a że mało się ostatnio ruszam, Raven
w jeden wieczór spowodował, że poczułem się
jakbym wykorzystał karnet na siłownię.
Trochę oddechu pomiędzy koncertami wykorzystałem
na dojście do siebie i wizytę przy stoisku
z merchem. Muszę przyznać, że obie ekipy
solidnie przygotowały się, by w tej kwestii zadowolić
swoich fanów. Udo postawił na dość
ekstrewagancką formę - był duży, kąpielowy ręcznik
z jego podobizną. Oprócz tego, oczywiście,
płyty, pałeczki, naciągi z autografami czy
naszywki. Sporą część ścianki zdobiły koszulki,
których wzory zarówno Raven jak i Dirkschneidera
znalazły wielu chętnych.
Gdy wróciłem już na salę, scena zmieniła się
znacznie. Kiedy występował Raven, była perkusja,
a za nią duże logo grupy. Tym razem zastałem
scenografię przywołująca na myśl kwaterę
najemników. Płachty w moro, okazały zestaw
perkusyjny na podwyższeniu oraz ogromny baner
w tle. Do tego wszędzie światła - z tyłu, z
góry oraz, jak się miało okazać, mała pirotechnika.
Ludzi pod sceną gęsto, chociaż trudno
mówić o ścisku. W końcu jest ten moment - gasną
światła i już tylko chwile dzielą od zabawy,
od utworów byłej formacji Udo. Gdy pojawia
się główny bohater wieczoru, wiadomo było,
kto zdecydowanie przyciągnął do Progresji amatorów
heavy metalu. Mały, krępy, ubrany jak
członek oddziału specjalnego komandosów.
Można powiedzieć, że jest jednym z elitarnych.
Tych, którzy, gdy tylko staną na scenie, biorą
we władanie zgromadzonych pod nią. Jednym
gestem potrafiący zaczarować publikę. No i ten
wokal, przypominający warczenie buldoga bądź
pracę wiertarki udarowej. Z nikim nie można
go pomylić - Udo Dirkschneider. Nie miałem
wątpliwości przez cały, liczący dziewiętnaście
utworów koncert, że czas się zatrzymał. Te same
ruchy i mimika. Ta sama, ponadczasowa
muzyka. Myślę jednak, że ani mi, ani nikomu
innemu tego wieczoru w klubie to w ogóle nie
przeszkadzało. Ba, powiem nawet, że nikt by
nie chciał, by coś było inaczej. Na pewno na
plus był fakt, że Udo postawił na zupełnie inny
set niż w przypadku pierwszej części trasy. Mimo,
że sceptycy mogą oceniać takie wydarzenia
pod kątem czysto marketingowym, to jednak
wykonanie i szczerość bijąca ze sceny daje im
pstryczka w nos. Mogliśmy więc usłyszeć, możliwe,
że dla większości po raz pierwszy, utwory
z pomijanych płyt Accept, takich jak "Death
Row" czy "Predator". Z tego pierwszego były
"Stone Evil" oraz "Beast Inside", a drugi reprezentował
"Hard Attack". Wielkim zaskoczeniem
był kawałek "X-T-C" pochodzący przecież z krążka,
na którym Udo… nie zaśpiewał! No ale
lwią część stanowiły szlagiery. Jak dobrze, że
Dirkschneider postanowił je odkurzyć! Wystrzeliwane
jak z karabinu "Another Second To
Be", "Fight it back" czy "Russian Roulette" dostarczały
mi niezbędnych muzycznych witamin.
Na pewno zdecydowanym, pozytywnym ciosem
było aż pięć kawałków z "Objection Overruled".
Oprócz tytułowego, moje ciało rozszarpał
"Bulletproof", "Protectors of Terror" oraz "Slaves
To Metal" tłumaczący, że wszyscy jesteśmy dziś
niewolnikami jednego człowieka. Klimat uspokoił
"Amamos La Vida". Trzeba też oddać, że
muzycy, którzy towarzyszą Udo na scenie, są
bardzo sprawni. Widać, że to zgrany kolektyw.
Gitarzyści nie raz, nie dwa popisywali się szybkością,
raczyli nas solówkami, byli bardzo
aktywni. Pod sceną zabawa przy każdym utworze
i świetna interakcja z zespołem. Co rusz
wspólne, chóralne śpiewy, klaskanie, pięści w
górze. To było prawdziwe heavy metalowe święto.
A Udo nie miał dla nas litości, jak typowy
najemnik, gdy na bis dobijał "Princess of The
Dawn", "Metal Heart", "Fast As A Shark" i już
definitywnie ostatnim "Balls To The Wall". To
po prostu musiało się pojawić.
Jeszcze długo. w drodze do domu, w uszach grała
muzyka. Szyja i ręce zaczynały pomału boleć.
Cicho, dla relaksu, w głośnikach auta brzmiał
"Ram It Down" Judas Priest. Byłem cholernie
zmęczony, ale również dawno nie odczuwałem
czegoś w rodzaju szczęścia. Bez wątpienia dzięki
takim wieczorom wiem, że heavy metal nie
ma zamiaru składać broni. Śpieszmy się jednak
oglądać takie koncerty, bo czas zatrzymuje się
tylko na scenie…
Adam Widełka
164
LIVE FROM THE CRIME SCENE