31.03.2023 Views

HMP 67

New Issue (No. 67) of Heavy Metal Pages online magazine. 73 interviews and more than 200 reviews. 208 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Heavy Load, Hexx, Jag Panzer, Manilla Road, Jack Starr’s Burning Starr, Holy Terror, Raven, Rock Goddess, Sparta, Vardis, Dirkschneider, Cerebus, Stallion, Portrait, Lonewolf, RAM, Sorcerer, Heretic, Savage Master, Resistance, Evil Invaders, Dead Lord, Impalers, Venom Inc., Voltax, Eruption, Testament, Attic, Argus, Nervosa, Pagan Altar, Blackfinger, Destructor, Cripper, Walpyrgus, Hellhaim, Chainsaw, Elvenking, Forsaken, Primal Fear, Scanner, Threshold, Pyramaze, Myopiaand many, many more. Enjoy!

New Issue (No. 67) of Heavy Metal Pages online magazine. 73 interviews and more than 200 reviews. 208 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Heavy Load, Hexx, Jag Panzer, Manilla Road, Jack Starr’s Burning Starr, Holy Terror, Raven, Rock Goddess, Sparta, Vardis, Dirkschneider, Cerebus, Stallion, Portrait, Lonewolf, RAM, Sorcerer, Heretic, Savage Master, Resistance, Evil Invaders, Dead Lord, Impalers, Venom Inc., Voltax, Eruption, Testament, Attic, Argus, Nervosa, Pagan Altar, Blackfinger, Destructor, Cripper, Walpyrgus, Hellhaim, Chainsaw, Elvenking, Forsaken, Primal Fear, Scanner, Threshold, Pyramaze, Myopiaand many, many more. Enjoy!

SHOW MORE
SHOW LESS
  • No tags were found...

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

mond Head, które chwilę wcześniej wydało

"Death And Progress", podeszło

do sprawy bez jakichś kompleksów. I to

słychać! Złowieszczo nazwana płyta

koncertowa to dość nietypowe wydawnictwo.

Jest to podwójny album zawierający

na jednym krążku zapis występu

z Milton Keynes, a drugim odrzuty

z ostatniej, wtedy, płyty oraz przeróbki

innych wykonawców. Sam koncert

zagrany jest na dużym luzie. Słychać,

że muzycy, którzy rejestrowali

"Death And Progress", już się dotarli.

Mimo tego, że dostali gdzieś około

czterdziestu minut, wykorzystali je bardzo

dobrze. Tłum dostał zarówno porcję

nowości jak i żelazną klasykę. Można

oczywiście narzekać, że krótko, że

mogło być więcej z "Lightning To The

Nations", że coś… Właśnie nie - widać,

że nie wstydzili się tutaj pokazać z innej

strony, że te promowane kawałki naprawdę

dobrze zgrały się z starociami.

Można jedynie żałować, że faktycznie

nie mogli mieć trochę minut więcej.

Brzmi to wszystko nieźle, da się odczuć,

że to album "live", nie ma tutaj żadnych

niepotrzebnych poprawek. Naprawdę

słucha się "Evil Live" z niekłamaną

przyjemnością. Co do płyty numer dwa

to w sumie jak dla mnie mogłoby jej…

nie być. Nie przepadam za coverami.

Chociaż wszystko w wykonaniu Diamond

Head jest w porządku. Sięgnęli

po dość nieoczywiste wybory - na warsztat

poszły kawałki Montrose, Nazareth

i Bad Company. Do tego dołożyli

odrzuty z sesji do "Death And Progress",

chociaż utwory, które się tutaj

znalazły nie zachwycają. Są poprawne

ale nic ponadto. Nie wiem, co decydowało,

że akurat te nie weszły na regularny

album, bo być może właśnie tam

zyskałyby coś więcej. Jednak wyciągnięte

jako typowe "bonus tracks" nie

robią żadnego wrażenia. Przynajmniej

na moich uszach. Reasumując - warto

nabyć "Evil Live" bo to kawał historii i

nie mniejszy kawałek ciekawostek.

Chwała, że Dissonance Productions

zabierają się za wznowienia tak zacnych

pozycji!

Fatal Opera - Fatal Opera

2017/1995 Divebomb

Adam Widełka

To już kolejny zespół z serii spóźnialskich

i mało płodnych w albumy, a sama

nazwa mało komu coś mówi. No gdyby

nie bębnił na nim ex- muzyk znany nam

z kapeli Megadeth czyli Gar Samuelson,

który nagrał z Rudym dwa pierwsze

albumy. Debiut Fatal Opera

wyszedł pierwotnie w 1992 roku ale tylko

na kasecie. Trzy lata później Massacre

Records wypuściła go ponownie w

formacie CD. A że ostatnio mamy bardzo

dużo reedycji, to w 2017 roku i chłopaki

z miasta pomarańczy na Florydzie

także się jej doczekali. Gar wraz z bratem

Stew'em Samuelson'em dokooptowali

jeszcze dwóch innych grajków i

wydali prawie godzinę pokręconej jak

baranie rogi muzyki. Akurat pierwszy

najbardziej przystępny numer "Dead

By 1998" z nośną zagrywką jest prosty i

bardzo miło się go słucha. Ale później

już mamy łamańce typowe w stylu...

Psychotic Waltz i późniejszego New

Eden. Choć Fatal Opera porównywana

jest też do Damn The Machine ale to

chyba z racji grania tam także ex- gitarzysty...

Megadeth - Chrisa Polanda,

który... też z bratem stworzyli w tym

samym czasie podobną stylowo kapele.

Widać, że ex- członkowie Megadeth

lubili sobie po jazz'ować. Czyli suma

sumarum mamy tu do czynienia z progresywnym

metalem ale nie w melodyjnym

stylu Dream Theater czy Symphony

X. Gitara Samuelsona produkuje

tu gęstą masę riffów, a przeciągły

śpiew Dave'a Inman'a doprowadza do

obłędu, np. w "Moving Underground"

śpiewanym pod solówke Stewe'a. W

tym całym chaosie podoba mi się najbardziej

wolny ciężki lekko "dream'owy"

balladowy "Overshadowed". Na koniec

14 minutowa psychodeliczna ballada/

cover Jima Hendrixa "Moon Turns The

Tides". W o wiele bardziej przystępnej

wersji niż hipisowski oryginał. Ale klimat

tamtych lat pozostał wciąż w tym

utworze. Sekcja nawala niczym z kapeli

Jimi'ego, i można zapalić sobie przy

tym śmiało skręta. Do omawianej reedycji

dołożono jeszcze dwa bonusy - "Not

Lost" z drugiego demo "Preproduction

1994" oraz "Fusion Masters" z demo '91

i już wtedy wiadomo było, jaką kapela

wytyczyła sobie pokręconą ścieżkę

dźwięków. Solówki basowe Travis'a

Karcher'a są imponujące! Zresztą mamy

tu do czynienia z zawodowcami,

tym bardziej trudno się słucha tak pogmatwanej

mało melodyjnej muzyki. Z

tego powodu nie opisywałem reszty

utworów, bo są podobne do siebie strukturą

i budową. Choć wolę trochę inny

rodzaj progresu w stylu Bad Salad,

Mind's Eye, Vanden Plas czy mistrzów

z Dream Theater i Symphony X, to

jednak warto się zapoznać z fatalną

operą braci Smuelson'ów...

Mariusz "Zarek" Kozar

Fatal Opera - The Eleventh Hour

2017/1997 Divemomb

Drugi album Florydyjczyków jest znacznie

dojrzalszy niż debiut, i słychać to

w konstrukcjach zbudowanych utworów

jak i w dużej ilości melodii. Wszystkiego

jest tu więcej, choć początek płyty nie

wróży najlepiej bo pierwsze cztery

utwory ciągną się tu wolno jak flaki z

olejem. Za to kolejny "Inside/Outside" to

przepiękna 5 minutowa ballada z świetnymi

solówkami duetu Samuelson/

Bremhe. Perkusja drugiego z zakręconych

braci Samuelson'a też nie idzie tu

prosto jak w balladach Scorpionsów.

Kolejny numer to chyba najgorszy jaki

mogli wziąć na warsztat, cover The

Beatles -"Lucy In The Sky With

Diamonds" i... jest rewelacyjnie przerobiony!

Oryginał jest nudny, tutaj jest

dynamicznie zmodyfikowany szczególnie

w zwrotkach. Kolejne pieśni to typowe

łamańce, które szybko wychodzą z

głowy. Dopiero przy balladowym "Calling

Of Lotar" z niepokojącym nastrojem,

można przyjemnie odlecieć. Podobnie

jak przy ciężkim połamanym

"Guilded Sprinters" z fajną, krótką, zagraną

pod koniec solówką w stylu country.

I to by było tyle jeśli chodzi o pierwszy

dysk. Drugi zaś to remixy wszystkich

utworów z dysku nr.1 plus bonusowy

wolny trochę psychodeliczny

"Swept Away" w sam raz do zajarania

przy nim skręta. Utwory pochodzą częściowo

z demo "Preproduction 1994"

czyli przed wypuszczeniem na CD debiutu.

A 13 sierpnia 2017 Divebomb

Record postanowiła to wszystko od

nowa zarejestrować i mamy tu stare lecz

świeżo odnowione zakręcone kawałki.

Dlatego oprócz wymienionych tu kompozycji

reszta nagrań przelatuje przez

głowę niczego w niej nie pozostawiając.

Pomimo rewelacyjnej pracy gitar i kapitalnej

sekcji, brakuje tu czegoś co by

porwało słuchacza i zmusiło go do ponownego

włączenia tego albumu. Ale

warto mimo wszystko zapoznać się z

kolejnym dziełem braci Samuelson'ów,

szczególnie, że dwa lata po wydaniu

"dwójki" Gar zmarł i tylko kilka płyt po

nim pozostało...

Geordie - The Albums

2016 7T's

Mariusz "Zarek" Kozar

Jakiś czas temu miałem możliwość posłuchania

trzech pierwszych płyt Geordie.

Teraz przesłuchałem jeszcze czwarty

album "No Good Woman" oraz

płytę, która jest sygnowana Brian Johnson

and Geordie, a zatytułowana "Revisited".

Wszystko to znalazło się w

boksie "The Albums" wydanym w zeszłym

roku. Jeżeli dobrze pamiętacie muzyka

Geordie, to taki specyficzny

mariaż glam rocka z hard rockiem, ale

też było w nim pełno odniesień do bluesa,

rhythm'n'bluesa, rock'n'rolla, a także

folku i muzyki tradycyjnej. W jednym

momencie kapela potrafiła nieźle przyłoić,

aby za chwilę uraczyć nas żenującą

popową szmirą. O dwóch pierwszych

krążkach "Hope You Like It" i "Don't

Be Flooled By The Name" można powiedzieć,

że to solidne granie. Natomiast

o "Save The World" już nie sposób

tak powiedzieć. Prawdopodobnie

wtedy zespół i wydawca, za wszelką cenę

szukali wielkiego przeboju. Dopuszczono

różnej maści songwriterów, co

nie przyniosło oczekiwanych rezultatów,

a wręcz zachwiało karierą zespołu.

To moje wrażenie, ale musiało być coś

na rzeczy, bo właśnie wtedy Brian

Johnson, zaczął próbować działać na

własną rękę. "No Good Woman" to album

nagrany z nowym wokalistą Dave'

em Ditchburn'em. Wyczytałem jednak,

że niektóre nagrania na tym krążku

były zarejestrowane jeszcze z Brian'em

Johnson'em. Niestety w boksie znalazły

się a'la repliki longplayów, na których

nie ma szczegółowych opisów. Niemniej

w takim "Going To City" czy w

bonusowych kawałkach, tak jakby

pobrzmiewał głos Johnson'a. No chyba,

że Ditchburn potrafił w ostrzejszych

kawałkach umiejętnie podszyć się pod

Brian'a. Ogólnie kwestia do sprawdzenia.

Muzycznie jest lepiej niż na "Save

The World", to powrót do tego co było

na dwóch albumach czyli specyficznego

połączenia glam rocka z hard rockiem z

różnymi naleciałościami. W tym z

umiłowaniem do kiczowatych popowych

odchyłów, takim jakim jest niewątpliwie

instrumentalny kawałek "Victoria",

który przypomina mi dokonania

francuskiego szansonisty Jo Dassin.

Muzycy Geordie nie mieli smykałki do

prawdziwych hitów, tychże nie ma też

na "No Good Woman". Ba, ogólnie

muzyka na tym krążku nie jest też tak

dobra jak na wyróżnianych przeze mnie

"Hope You Like It" i "Don't Be Flooled By

The Name". Z drugiej strony niema też

tragedii. Nowe utwory, takie jak "No

Good Woman" czy "Wonder Song" mają

specyficzny posmak hard rocka i progresu,

ciągle jednak pozostając w glamowej

estetyce. Niemniej, mnie bardziej pasuje,

gdy grupa przeskakuje na ostrzejszego

rocka z rock'n'rollowym sznytem,

jak w wspomnianych już "Going To

City" czy też bonusach z "Dollars

Deutsche Marks Silver & Gold" na czele.

W tym samym czasie co muzycy Geordie

pod komendą Vic'a Malcolm'a

wydali "No Good Woman", Brian

Johnson próbował solowej kariery.

Znalazłem też informację, że działał

pod szyldem Geordie II. Jak wiemy nie

podziałał zbyt długo, bo w 1980 roku

zastąpił Bon'a Scott'a w AC/DC.

Jednak zanim to się stało, zdążył nagrać

z zespołem kilka nagrań. Były to wyselekcjonowane

utwory z pierwszych

trzech albumów Geordie. Utwory nabrały

zdecydowanie brzmienia heavy ale

było to znowu coś pomiędzy, glam rokiem,

a Van Halen i ZZTop. Zastrzegam,

to tylko moje odczucia. Jednak co

by nie mówić, ten materiał, który opublikowano

jako Brian Johnson and

Geordie, "Revisited" pasuje mi zdecydowanie

najbardziej. Aby całkowicie poznać

dokonania tego Brytyjskiego zespołu

pozostało mi odnalezienie i wysłuchanie

albumu "No Sweat" wydanego

w 1983 roku przez Neat Records,

oraz jedynego krążka kapeli Powerhouse

z 1986 roku. Co do muzyków

tworzących ten sympatyczny glam rockowy

zespól, to Brian Johnson reaktywował

swój odłam zespołu w 2001 roku

jedynie na parę koncertów, a były lider

kapeli, Vic Malcolm w 2014 roku powołał

kapelę Dynamite, z którą nagrał

album, "Rock Til You Drop". Ogólnie

uważam, że warto zapoznać się z muzyką

tego zespołu, chociażby ze względu

na Brian'a Johnson'a. W sumie

próbował robić fajne rzeczy i warto o

tym wiedzieć.

\m/\m/

Hydra Vein - Rather Death Than

False of Faith

1988 Metalother

Istnieją takie zespoły, które zyskują masę

fanów, tworzą kolejne płyty i są ogólnie

taką definicją gatunku. Jak już możecie

się domyślić, Hydra Vein do tego

typów zespołów nie należy. No co najwyżej

okładka może być definicją niezamierzonego

(acz przyjemnego jak dla

mnie) turpizmu w odcieniach purpur

oraz zieleni. No i warto tu wspomnieć,

RECENZJE 199

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!