HMP 78_Turbo
New Issue (No. 78) of Heavy Metal Pages online magazine. 90 interviews and more than 230 reviews. 264 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Turbo, Kat & Roman Kostrzewski, Accept, Helstar, Agent Steel, Armored Saint, Crystal Viper, Axe Crazy, Necronomicon, Sodom, Darkness, Nervosa, Accuser, Angelus Apatrida, Voiviod, Quo Vadis, Ragehammer, Monastery, Okrutnik, Evangelist, Rascal, Spirit Adrift, Haunt, Wytch Hazel, Diamond Head, Iron Savior, Wizard, Niviane, Holy Mother, Vhaldemar, Konquest, Sylent Storm, Communic, Harlott, Eternal Champion, Megaton Sword, Coronary, Possessed Steel, Ashes Of Ares, Significant Point, Midnight Spell, Neuronspoiler, Byfist, Chalice, Pounder, Stallion, Chainbreaker, Michael Schenker Group, Fates Warning, Pyramaze, Wuthering Heights, Lords Of Black, Vincent and many, many more. Enjoy!
New Issue (No. 78) of Heavy Metal Pages online magazine. 90 interviews and more than 230 reviews. 264 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Turbo, Kat & Roman Kostrzewski, Accept, Helstar, Agent Steel, Armored Saint, Crystal Viper, Axe Crazy, Necronomicon, Sodom, Darkness, Nervosa, Accuser, Angelus Apatrida, Voiviod, Quo Vadis, Ragehammer, Monastery, Okrutnik, Evangelist, Rascal, Spirit Adrift, Haunt, Wytch Hazel, Diamond Head, Iron Savior, Wizard, Niviane, Holy Mother, Vhaldemar, Konquest, Sylent Storm, Communic, Harlott, Eternal Champion, Megaton Sword, Coronary, Possessed Steel, Ashes Of Ares, Significant Point, Midnight Spell, Neuronspoiler, Byfist, Chalice, Pounder, Stallion, Chainbreaker, Michael Schenker Group, Fates Warning, Pyramaze, Wuthering Heights, Lords Of Black, Vincent and many, many more. Enjoy!
- No tags were found...
You also want an ePaper? Increase the reach of your titles
YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.
Whitesnake, Dio) oraz perkusista
Deen Castronovo (Cacophony,
Bad English, Journey). Zespół proponuje
konkretnego hard rocka -
wydaje mi się, że to niedawne dojście
do składu niezniszczalnego
Hughesa dodało The Dead Daisies
takiego animuszu, bo wcześniejsze
płyty nie były aż tak energetyczne,
brzmiały jak jakaś stylizacja,
mimo niezłego przecież poziomu.
Tu od początku uderza singlowy
"Holy Ground (Shake The
Memory)", po czym napięcie nie
spada aż do końca płyty. Czasem
jest mocniej, w stylu najlepszych
dokonań Black Sabbath ("Saving
Grace") czy hard'n'heavy z przełomu
lat 70. i 80. ("Chosen And
Justified"), ale przeważają nośne,
dynamiczne numery, od razu kojarzące
się ze złotą erą hard rocka,
nie tylko z racji udziału Glenna
Hughesa. Świetny jest choćby
"Like No Other (Bassline)" z
pięknymi pochodami basu, siarczysty
"Come Alive" czy równie ostry,
chociaż też melodyjny, "Righteous
Days", zresztą na tej płycie nie
uświadczymy tak zwanych wypełniaczy.
Finałowa ballada "Far
Away" pokazuje z kolei zespół w
bardziej klimatycznej odsłonie - jeśli
Gene Simmons z Kiss posłucha
"Holy Ground", to może
przestanie wygadywać głupoty, że
rock jest martwy. (6)
Wojciech Chamryk
Theragon - Where The Stories
Begin
2020 Art Gates
Nie spodziewałem się usłyszeć takiego
grania w dzisiejszych czasach.
Dzięki Theragon i ich debiutanckiej
płycie "Where The Stories
Begin" wróciłem na początek
lat dwutysięcznych, w pejzaże włoskie,
gdzie królował melodyjny power
metal w oprawie rozmytych
klawiszowych pasaży. Charakteryzował
się on również słabiutkimi
brzmieniami i produkcją. Tak jest
właśnie z propozycja Theragon.
Proste, galopujące i mega melodyjne
kawałki w dodatku w oprawie
licznych za to mdłych klawiszy
to domena "Where The Stories
Begin". Strasznie mi szkoda wysiłku
Hiszpanów, bo w swoja muzykę
naprawdę włożyli trochę pracy.
Poza tym jestem pewien, że gdyby
przyjęli estetykę z takiego Manowar,
Running Wild czy Helloween
ich album byłby zupełnie
inaczej odebrany. Niemniej może
zagrała fascynacja tamtym okresem,
jakby nie było, od tamtej pory
minęło dwadzieścia lat i te wszystkie
brzmienia i muza to teraz oldschool.
Co by nie pisać to po prostu
zły wybór i zła fascynacja. Im
szybciej ta prawda do Hiszpanów
trafi tym dla nich i ich muzyki będzie
lepiej. Chyba, że chcą dotrzeć
do disco metalowców, fanów kapel
typu Beast in Black czy Battle
Beast, to są na dobrej drodze. Zresztą
świadczy o tym bonus w postaci
coveru Ricka Astleya "Never
Gonna Give You Up". Może to naiwne
z mojej strony ale myślę, że
Hiszpanom chodziło o coś innego,
także następny album będzie rozstrzygający.
Na tę chwilę nikomu
nie polecam dokonań Theragon.
Po ich debiut "Where The Stories
Begin" sięgną tylko niepoprawni
fani melodyjnego, wręcz słodziutkiego,
power metal z początku wieku.
(2)
Therion - Leviathan
2021 Nuclear Blast
\m/\m/
Zmęczeni poprzednim album
Christofera Johnssona, mogą
odetchnąć z ulgą. "Leviathan" nie
będzie testował waszej cierpliwości,
jak czyniła to rozbudowana
struktura "Beloved Antichrist",
poprzedniego wydawnictwa grupy.
Jest to bodaj najbardziej przystępne
a jednocześnie, niesamowicie
wręcz przebojowe dokonanie Theriona.
Postaram się zatem zastanowić
czy "Leviathan", a właściwie
pierwszy z planowanej serii trzech
albumów pod tym tytułem, to
udana pozycja w dyskografii zespołu.
Odpowiedź na to pytanie
bynajmniej nie jest oczywista. W
historii grupy, każdy jej kolejny album
stanowił krok w rozwoju.
Czasem był to krok szokujący, jak
"Theli". Czasem przenosił zespół w
świat produkcji z wielkim rozmachem,
jak "Deggial" czy "Secret of
the Runes". Niejednokrotnie droga
wiodła Szwedów w bardziej progresywne
rejony, vide "Gothic
Kabbalah". Innym razem kończyła
się na deskach francuskiego
kabaretu, a jeszcze innym - opery.
W jaką stronę zespół zmierza na
"Leviathan"? Ten kierunek to
przeszłość. Po raz pierwszy w tak
wyraźnym stopniu, Therion popijając
lampkę wina, spogląda na
wystawkę ze swoich dokonań, starannie
selekcjonując składniki dawnych
mikstur. Tu nie ma wyważania
otwartych drzwi czy rozpychania
spektrum brzmienia zespołu.
Czy jednak ten krok wstecz
zasługuje na krytykę? Wydaje mi
się, że nie, albowiem, te czterdzieści
kilka minut to kawał porywającej
muzyki. Jest to alchemiczna
formuła skondensowanych przebojów,
którym, w najlepszych momentach,
blisko w nastroju do najmocniejszych
fragmentów "Vovin"
czy "Sirius B / Lemuria". Muzyka
płynie tu z lekkością i urokiem.
Jestem przekonany, że pod względem
różnorodności i jakości partii
wokalnych, to absolutnie najlepsze
dzieło zespołu. Choć głównym
męskim głosem od kilku lat jest
Thomas Vikström (wspomagany
przez nieodżałowaną Lori Lewis),
pojawiało się mnóstwo gości, takich
jak Mats Levén, Marko Hietala,
występująca od kilku lat z zespołem
na żywo Chiara Malvestiti
czy znakomite Rosalia Sairem i
Taida Nazraić. Wystąpił również
Snowy Show, chociaż wyłącznie w
roli perkusisty. Zdecydowanie, melodyka
i wokale to najjaśniejsze
zalety tej płyty. Wielka szkoda, że
nie możemy teraz posłuchać tej
muzyki na żywo - wydaje się wspaniale
sprawdzić w takim otoczeniu.
Było o zaletach, a jaka jest największa
wada? Możliwe, że zaważył
na tym sposób sposób tworzenia
albumu - zespół przygotował bardzo
dużo utworów, które zostały podzielone
stylistycznie na trzy zbiory.
Pierwszy mamy w rękach, kolejne
dwa albumy powinny pojawić
się odpowiednio w latach 2022 -
2023. Będą różnić się stylistycznie.
Tutaj unaocznia się pewnie problem.
"Leviathan", choć jest zbiorem
świetnych utworów, nie sprawia
wrażenia zwartej i spójnej całości.
Brakuje tu pewnej struktury,
w ramach której ta muzyczna opowieść
by się rozwijała. Czegoś, co
byłoby sprecyzowanym lejtmotywem
całości. Po przesłuchaniach
odnoszę wrażenie, że płyta jest z
tego powodu nieco surowa (nie
mam w tym miejscu na myśli kwestii
realizacyjnych i technicznych),
trochę niedokończona. Wydaje się
być bardziej składanką typu "best
of", tyle, że nie wydanych wcześniej
utworów, niż albumem na
pełnych prawach. Ale czy to jest
wada, która powinna zniechęcać
do sięgnięcia po tę muzykę? Zdecydowanie
nie. (4,7)
Time Rift - Eternal Rock
2020 Dying Victims
Igor Waniurski
Młode pokolenie coraz częściej dochodzi
do głosu, dając nadzieję na
to, że po śmierci kolejnych wielkich
rocka lat 60.-80. nie pozostanie
niezapełnialna luka, że
wciąż będziemy mieli kogo słuchać,
bez konieczności wracania
wyłącznie do płyt sprzed lat. Amerykański
Time Rift jest jednym z
gwarantów powodzenia tej misji,
proponując na debiutanckim albumie
"Eternal Rock" porywające
połączenie hard rocka i oldschoolowego
metalu z przełomu lat 70. i
80. To kolejna płyta z długiej już
serii, że gdybym nie znał daty jej
powstania, obstawiałbym, że została
nagrana jakieś 40 lat temu, bo to
dokładnie ten sam klimat, a i brzmienie
nie atakuje bezduszną cyfrą:
jest surowe, ale zarazem też
ciepłe i organiczne. Materiał jest
krótki, bo tych osiem utworów
trwa raptem 35 minut, ale konkretny.
Czasem jest mocniej, na modłę
wczesnej fali NWOBHM ("Magic
Bullet", "Hooks In You", "Another
Name"), ale nie brakuje też nośnych,
lżej brzmiących, nawet przebojowych
numerów ("Eternal
Rock", "Fight For Your Love").
Obie te szkoły łączą z kolei "Better
Than Life", "Fire In Her Eyes" i
przede wszystkim "Starcrossed",
brzmiący tak, jakby Status Quo w
roku 1979 postanowili pójść w kierunku
mocnego hard'n'heavy, a nie
bardziej komercyjnego grania. I
chociaż nie jest to debiut roku, to
na pewno "Eternal Rock" jest mocnym
otwarciem albumowej dyskografii
Time Rift. (5)
Wojciech Chamryk
Torment - The War They Feed
2020 Punishment 18
To włoskie trio gra thrash, jaki
lubię: ostry, ale niepozbawiony też
melodii, zaawansowany technicznie,
ale bez zbędnych popisów.
Pewnie ma to związek z faktem, że
zespół tworzą muzycy w okolicach
50-tki, grają więc to, co pokochali
za szczenięcych lat, a do tego istnieje
on od roku 2002, niezbyt
często, ale regularnie wydając kolejne
płyty. "The War They Feed"
jest trzecią z kolei i na pewno zainteresuje
fanów oldschoolowego
thrashu, ceniących takie podziemne,
szczere granie. O fajerwerkach
nie ma tu oczywiście mowy, ale
panowie łoją z serduchem, czerpiąc
zarówno z dokonań zespołów europejskich,
jak i amerykańskich, a
śpiewający gitarzysta Fabri brzmi
nawet momentami jak Tom Araya.
Na początek proponuję odpalić
"Power Abuse" i "Greed", a nic niczego
nie wnoszący instrumental
"Alienation" pominąć i będzie git.
(4)
Wojciech Chamryk
246
RECENZJE