HMP 78_Turbo
New Issue (No. 78) of Heavy Metal Pages online magazine. 90 interviews and more than 230 reviews. 264 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Turbo, Kat & Roman Kostrzewski, Accept, Helstar, Agent Steel, Armored Saint, Crystal Viper, Axe Crazy, Necronomicon, Sodom, Darkness, Nervosa, Accuser, Angelus Apatrida, Voiviod, Quo Vadis, Ragehammer, Monastery, Okrutnik, Evangelist, Rascal, Spirit Adrift, Haunt, Wytch Hazel, Diamond Head, Iron Savior, Wizard, Niviane, Holy Mother, Vhaldemar, Konquest, Sylent Storm, Communic, Harlott, Eternal Champion, Megaton Sword, Coronary, Possessed Steel, Ashes Of Ares, Significant Point, Midnight Spell, Neuronspoiler, Byfist, Chalice, Pounder, Stallion, Chainbreaker, Michael Schenker Group, Fates Warning, Pyramaze, Wuthering Heights, Lords Of Black, Vincent and many, many more. Enjoy!
New Issue (No. 78) of Heavy Metal Pages online magazine. 90 interviews and more than 230 reviews. 264 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Turbo, Kat & Roman Kostrzewski, Accept, Helstar, Agent Steel, Armored Saint, Crystal Viper, Axe Crazy, Necronomicon, Sodom, Darkness, Nervosa, Accuser, Angelus Apatrida, Voiviod, Quo Vadis, Ragehammer, Monastery, Okrutnik, Evangelist, Rascal, Spirit Adrift, Haunt, Wytch Hazel, Diamond Head, Iron Savior, Wizard, Niviane, Holy Mother, Vhaldemar, Konquest, Sylent Storm, Communic, Harlott, Eternal Champion, Megaton Sword, Coronary, Possessed Steel, Ashes Of Ares, Significant Point, Midnight Spell, Neuronspoiler, Byfist, Chalice, Pounder, Stallion, Chainbreaker, Michael Schenker Group, Fates Warning, Pyramaze, Wuthering Heights, Lords Of Black, Vincent and many, many more. Enjoy!
- No tags were found...
You also want an ePaper? Increase the reach of your titles
YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.
prawdę solidnie nie słuchałem
twórczości tego śląskiego thrash
metalowego monstrum (inne priorytety),
to nawet ucieszyłem się,
kiedy okazało się, że mam na ich
temat skrobnąć parę zdań. Słuchałem,
słuchałem i w sumie doszedłem
do wniosku, że chyba jestem
za młody, żeby zabierać się za ocenianie,
recenzowanie takich albumów.
Zdaję sobie sprawę, że takie
krążki to, kurczę, po prostu znak
czasów. Świadectwo pewnych zdarzeń
i potęgi, przynajmniej chwilowej,
wytwórni Metal Mind Productions.
Obok Dragon, Stos czy
Open Fire to właśnie Destroyers
również budowali fundament stajni
Tomasza Dziubińskiego. No
ale ja akurat nie mam żadnego sentymentu
do tej muzyki, z uwagi na
to, że w momencie ukazania się
"Nocy…" miałem… dwa latka. I
jestem trochę w kropce. Pomijając
sentymenty to "Noc królowej żądzy"
to wlatujący jednym, a wylatujący
drugim uchem thrash metal.
Z drażniącym, momentami szalenie
piejącym wokalem i oklepanymi
schematami. W sumie tak nie
do końca jest to stuprocentowy
thrash, bo w pewnych momentach,
a jest ich trochę, Destroyers brzmi
jak, hm, zmutowane Iron Maiden.
Jakby do końca nie wiedzieli, w
którą stronę chcą podążać. Całość
dość toporna, ale być może dla kogoś
może mieć to smaczek. Słuchając
tego albumu od razu poniektórym
przypomną się czasy pierwszych
Metalmanii. Natomiast
dla ludzi młodych, w miarę osłuchanych,
to oprócz jakiejś historii
i, powiedzmy, legendy, zespół Destroyers
nie wniesie nic co mogłoby
wyprzeć z ich świadomości masę
innych, lepszych kapel. Chociażby
nawet w bratobójczej walce na
thrashowe miecze Turbo z okresu
1989/1990 wypada o wiele lepiej,
mimo, że nie proponowało zbyt
oryginalnej muzyki. Jeśli mówimy
o pozytywach to na pewno jest to
solidna dawka energii. Chwilami
osiągane są zawrotne prędkości i
fakt, noga może ruszyć się w rytm.
Teksty - śpiewane po polsku, co po
latach jest zarówno plusem jak i
czymś, co powoduje uśmiech zażenowania.
Są naprawdę kosmiczne.
Nie sposób odmówić im oryginalności,
więc kiedy nasze uszy przyzwyczają
się do wystrzeliwanych
słów, można w miarę spokojnie
odbierać warstwę instrumentalną.
Krążek "Noc królowej żądzy",
żeby w jakiś sposób zyskać sympatię,
potrzebuje trochę czasu. Nie
jest to w żaden sposób wybitne granie,
ale być może dla niektórych
więcej do szczęścia nie potrzeba.
Jeśli tak - to nie musicie szukać dalej.
To album dla Was. Natomiast
ci, którzy od muzyki metalowej
wymagają czegoś więcej to jeśli już
chcą, mogą traktować te niecałe
czterdzieści minut jako swego rodzaju,
w miarę dobrze zachowany
artefakt.
Adam Widełka
Destroyers - The Miseries Of
Virtue
2020 MMP
Druga płyta Destroyers ukazała
się oryginalnie w 1991 roku i została
całkowicie zaśpiewana w języku
angielskim. W reedycji z roku
2009 wydanej przez Metal Mind
Productions zawarto natomiast
zarówno wersję zagraniczną jak i
polską. Najnowsze wznowienie tego
materiału pochodzące z roku
2020 oferuje już tylko śpiew w
języku polskim, ale za to tytuły na
okładce są po angielsku. Pomieszanie
z poplątaniem, ale chyba
dlatego, żeby z jakiegoś powodu
było wesoło. Bo muzycznie jest
przyzwoicie, ale kompletnie bez
szału. W sumie dużo "The Miseries
Of Virtue" nie różni się od
debiutu. Wydawnictwa dzieliły
dwa lata, jednak stylistycznie nadal
Destroyers próbowali swoich
sił w szeroko rozumianym thrash
metalu. Sporo tutaj szybkich i
zwartych utworów, ozdobionych
niezapomnianymi i jedynymi w
swoim rodzaju tekstami, które
współcześnie mogą wywołać niemałą
konsternację. Po prostu są
czasem zabawne, ale w sumie jak
się bliżej przyjrzeć światowym albumom
to też nie wszystko było
wysokich lotów. Nie specjalnie też
grupa zaznacza przed słuchaczem
jakiś progres w twórczości. Można
odnieść wrażenie, że to swoista
kontynuacja "Nocy królowej żądzy".
Nie czyniłbym z tego jakiejś
wielkiej wady - wszakże spójność
jest ważna i pokazuje, że Destroyers
trzymali się jasno wytyczonego
kursu. Z drugiej jednak strony
to wciąż było granie mało wyszukane
i na dłuższą metę, być
może, nużące. Tak jak w przypadku
debiutu, dla mnie "The Miseries
Of Virtue" to album, który
nosi w sobie znak czasów, w jakich
powstał i żyje tylko dzięki sentymentom.
Jeśli sięgnie po tą muzykę
ktoś młody to niestety zbyt długo
nad Destroyers się nie pochyli.
Chyba, że od czasu do czasu na
zasadzie ciekawostki lub czegoś do
poprawy humoru. No, wtedy to
może zdać egzamin. W każdym
innym zestawieniu krążek ten
musi uznać wyższość konkurencji.
Rzecz dla mało wymagających albo
bazujących na emocjach ze starych
czasów. Nie ma tutaj nic, co mogłoby
konkretnie uderzyć i zostać
na długo w głowie.
Adam Widełka
Deus Vult - Look Upon Your
Master: The Demo Anthology
2020 Divebomb
Divebomb Records stoi znów na
straży dobrych, thrashowych
dźwięków. W wakacje ubiegłego
roku ujrzało światło dzienne wydawnictwo
o długim i wiele mówiącym
tytule "Look Upon Your Master:
The Demo Anthology" grupy
Deus Vult. Formacja ta reprezentująca
power/thrash metal, pochodząca
z Ohio, dorobiła się podczas
swojej działalności tylko EP w
roku 1990. Reszta materiału, jaki
można było dostać, znajdowała się
tylko na taśmach demo. Dwupłytowy
zestaw utworów Deus Vult
zawiera wszystko co najciekawsze.
Cały pierwszy dysk poświęcony został
"Group Effort Studios Sessions"
demo '89 (nagrane jednak w
listopadzie '88). Drugi natomiast
posiada wspomnianą małą płytkę
"Soul Assault" i "UltraSuede Studios
Session" datowane na przełom
1990 i 1991 roku. Muzyka jaką
znajdziemy na "Look Upon…"
to mocny thrash metal. Surowy,
szorstki i rozbujany do odpowiedniej
prędkości. Na pozór niczym
nie zaskakuje, ale Deus Vult nie
zamierza się łatwo poddać. Słychać,
że ci faceci umieli grać i nie
szli na skróty. Mimo, że thrash to
gatunek dość hermetyczny, pokazywali
się czasem z lirycznej strony.
Przynajmniej czasem. Cóż, oddech
też ważna rzecz. Nagraniom
nie brakuje więc pomysłów i mocy.
Głównie na krążkach dominuje
szybkość i pokombinowane partie
instrumentalne. Przesłuchanie całości
antologii za jednym zamachem
może być trudne. To jednak
sporo muzyki. Nie oszukujmy się -
muzyki mogącej zlać się w jedną
masę dźwięku. Warto więc dawkować
sobie to wydawnictwo. Szkoda
byłoby zbyt szybko skreślić amerykańską
grupę. To, podliczając
wszelkie za i przeciw, interesująca
twórczość.
Adam Wideka
Dissident Aggressor - Death Beyond
Darkness
2020 Divebomb
Krążkiem zatytułowanym "Death
Beyond Darkness" firma Divebomb
Records przypomina szerszej
publiczności o taśmach demo
amerykańskiej formacji Dissident
Aggressor. Zespół ten pochodzący
z Sacramento (Kalifornia), zawdięczający
swoją nazwę od, najpewniej,
utworu Judas Priest,
działał w latach 1987-1993 oraz
2016-2018. W tym pierwszym
okresie powstały ów dwie taśmy
demo, które są przedmiotem naszego
zainteresowania. Łącznie
materiał liczy sobie trochę ponad
godzinę. Jako mały bonus dołączony
został, na końcu, utwór w wersji
live. Natomiast pozostałe piętnaście
kompozycji to, ułożone
chronologicznie numery z wspomnianych
demówek. Możemy sprawdzić
więc jak przedstawiała się
forma muzyków i czy czymś w
ogóle różnią się te dwie taśmy. W
epoce wydane zostały z dwuletnią
przerwą, więc czasu było sporo na
to, by pewne rzeczy zmienić czy
wyeliminować słabości. Wszystko
zostało zrealizowane przez jeden
skład. Daje to gwarancje zgrania
zespołu i to w sumie słychać. Już
nawet Demo 1990 brzmi nieźle i w
pełni profesjonalnie. Przypomina
którąś tam z kolei kopię Metalliki,
ale chłopaki się starali. Można posłuchać,
ale w niczym to specjalnie
nie zaskakuje. Solidny, szybki,
szorstki thrash metal, jakiego parę
lat wcześniej powstawało wiele.
Demo drugie, pochodzące z 1992
roku jest w sumie kontynuacją pewnych
założeń, mających swoje
korzenie dwa lata wcześniej. Co do
brzmienia nie ma się co czepiać -
ponownie sesje zostały przygotowane
i zagrane od A do Z na wysokim
poziomie. Możliwe, że poddane
kawałki zostały jakiemuś remasteringowi,
bo w sumie dźwięk jest
selektywny i czysty, jak na jakimś
długograju a nie taśmach demo.
Chociaż to też nie było regułą, że
demo musi brzmieć jak nagrane
kalkulatorem w ciemnej piwnicy
przez pijanych małolatów. Kompozycje
dalej przypominają trochę
Metallikę, Testament i ogólnie
utrzymują się w konwencji thrashu
Made In USA. Dlatego też mało w
tym wściekłości, raczej poukładane
dźwięki. Zdaję sobie sprawę, że
jest wielu, którym takie granie będzie
się podobać. Dissident Aggressor
przygotowywał swoje kawałki
według sprawdzonej już kilkanaście
lat wcześniej receptury.
Nie można im odmówić energii i
sprawności instrumentalnej, ale
jeśli chodzi o odkrywczość tej muzyki,
to niestety zbyt mocno słychać
w niej inspiracje. Jednak spokojnie
- to całkowicie nie skreśla
tego zespołu i warto sięgnąć po
"Death Beyond Darkness", chociaż
słuchając tego materiału pewnie
poniektórzy na drugi odsłuch
nie będą już mieli ochoty.
Adam Widełka
RECENZJE 253