HMP 83 Judas Priest
New Issue (No. 83) of Heavy Metal Pages online magazine. 67 interviews and more than 170 reviews. 216 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Judas Priest, Powerwolf, Hellhaim, Monasterium, Udo Dirkschneider, Satan, Grave Digger, Kreator, Anvil, Xentrix, Vio-Lence, Evil Invaders, Tysondog, X-Wild, Evil, Skull Fist, Tension, Night Cobra, Death SS, Thunderor, Gauntlet Rule, Sanhedrin, Fer De Lance, CoverNostra, Mirage, Tyrada, Snake Eyes, Sign Of Death, Ironflame, Greyhawk, Powertryp, Solitary, Ted Nugent, Nazareth, Graham Bonnet Band, Victory, Praying Mantis, Ibridoma, Cobra Spell, Knight And Gallow, Midnite Hellion, Space Vacation, Evergrey, Sunrunner, Parallel Mind, Setheist, Envy Of None, Reaper, Circle Of Silence, Sin Starlett, Death Dealer, Leash Eye, Elder, Circus Prütz and many more. Enjoy!
New Issue (No. 83) of Heavy Metal Pages online magazine. 67 interviews and more than 170 reviews. 216 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Judas Priest, Powerwolf, Hellhaim, Monasterium, Udo Dirkschneider, Satan, Grave Digger, Kreator, Anvil, Xentrix, Vio-Lence, Evil Invaders, Tysondog, X-Wild, Evil, Skull Fist, Tension, Night Cobra, Death SS, Thunderor, Gauntlet Rule, Sanhedrin, Fer De Lance, CoverNostra, Mirage, Tyrada, Snake Eyes, Sign Of Death, Ironflame, Greyhawk, Powertryp, Solitary, Ted Nugent, Nazareth, Graham Bonnet Band, Victory, Praying Mantis, Ibridoma, Cobra Spell, Knight And Gallow, Midnite Hellion, Space Vacation, Evergrey, Sunrunner, Parallel Mind, Setheist, Envy Of None, Reaper, Circle Of Silence, Sin Starlett, Death Dealer, Leash Eye, Elder, Circus Prütz and many more. Enjoy!
- No tags were found...
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
Riot City, Seven Sisters, Hellhaim, Axe
Crazy
13 maja 2022
Klub Liverpool, Wrocław
Organizator: Helicon Metal Promotions
Prawie nie wierzę, że pisze tę relację.
Zapisałam plik pod tym tytułem i przed oczami
przewinął mi się cały kalejdoskop przesuwanych
koncertów w 2020 i 2021 roku.
Riot City jest dla mnie wręcz symbolem początku
i końca pandemii. Pamiętam, że kiedy
Kanadyjczycy ogłosili wspólną trasę Riot City
i Traveler pomyślałam, że piękniej być nie
może. Jeśli to nie będzie koncert roku, to nic
nim nie będzie. Cała szalona historia z Kanadyjczykami
docierającymi do naszych granic,
ale z obawy przed kwarantanną jej nieprzekraczający
i oszołomienie odwoływaniem festiwali
w Europie rozpoczęła lawinę odcinania nas od
muzyki na żywo. I to jeszcze Riot City! Już
witaliśmy się z gąską. Najlepszą gąską, jaką
można było sobie wyobrazić, Niczego mi tak
nie brakowało podczas tych lockdownów, jak
tego właśnie koncertu. Zdalna praca, maseczki,
limity. Wszyscy narzekali, a ja wciąż myślałam
sobie, że nic mnie tak nie uwiera, jak brak Riot
City. W maseczce mogłabym nawet spać.
W międzyczasie ze składu wypadł
Traveler (jak ktoś słusznie napisał, jakim cudem
Traveler nie może podróżować?). W tym
samym międzyczasie poznałam Seven Sisters.
Nie znałam tego zespołu, aż do czasu wydania
przez nich "Shadow of Fallen Star p.1" i zaraz
potem ów Seven Sisters dołączył do Riot
City. Wymiana nie zrekompensowała mi obecności
Travelera, bo styl Brytyjczyków podchodzi
mi w dużo mniejszym stopniu. Jednak
w obliczu ciągłego odwoływania i zawiśnięcia
trasy na włosku, przywitałabym z otwartymi
ramionami Riot City nawet z Nocnym Kochankiem.
Nie w tym samym, ale w odrobinę
wcześniejszym "międzyczasie" doszło do jeszcze
jednej zmiany. Ledwie zakochałam się w
pianiu gitarzysty Calego Savy, a zespół postanowił
przyjąć sobie nowego gościa, bo tamten
grając i piejąc się nie wyrabia. Podobno ma
piać tam samo dobrze. Obawiałam się, że jeden
z elementów magii Kanadyjczyków właśnie
prysł. Ale co tam, ważne, że zespół przyjedzie,
Riot City mogłabym oglądać nawet bez
wokalisty (w maseczce i z Nocnym Kochankiem).
Na szczęście okazało się, że ten -
uznany przeze mnie za lekkomyślny - krok,
okazał się najlepszym, jaki zespół mógł zrobić.
Trzeba było zaufać zespołowi. Jak grają tak doskonale,
to na pewno wiedzą, co robią.
Przed Kanadyjczykami na polskiej
części trasy wystąpił Hellhaim oraz Axe Crazy
i Ironbound (odpowiednio: we Wrocławiu i w
Warszawie). Na Axe Crazy nie zdążyłam.
Hellhaim wypadł mocno i energetycznie, a
anturaż sceniczny w postaci stosu czaszek w
roli statywu do mikrofonu i błyskającej czerwonymi
ślepiami czaszki zamocowanej na gryfie
tylko dodawał klimatu na scenie. Seven Sisters,
Brytyjczycy, których jest czterech i żaden
nie jest kobietą już samym wyjściem na
scenę narobili zamieszania. Bo o czym dyskutują
prawdziwi metalowcy widząc Seven Sisters?
"Czy ta wzorzysta koszula wokalisty to nawiązanie
do lat 70., czy może raczej do początków lat
90., kiedy heavymetalowe zespoły na trzy lata zrzuciły
jeans and leather na rzecz luźnych, czasem barwnych
koszul" (odsyłam do zdjęć Helloween,
Savatage czy nawet Megadeth z tego okresu)?
"No ale wąs wskazuje raczej na lata 70. Gorzej, ze
stylistyką, bo dużo w niej europejskiego metalu połowy
lat 90. Ale lata 70 też są.". Na pewno outfit
sprzyja dyskusji o muzyce Seven Sisters i
być może o to chodziło. Nie da się ukryć, że
swoją miękkością muzycznie rzeczywiście nawiązują
i do klasycznego rocka i do grania z
połowy lat 90. Zwłaszcza linie wokalne i akcentowanie
niektórych sylab są niemal z Finlandii
rodem, a partie prowadzone przez sam
bas i perkusję dodatkowo przywołują skojarzenia
choćby ze Stratovarius (który swoją
drogą też nosił barwne koszule). Druga rzecz,
której nie da się ukryć, to fakt, że na żywo
Seven Sisters świetnie brzmiał. Ponieważ dobrze
brzmiał też Hellhaim, można powiązać
ten fakt z talentem akustyka z Liverpoola. Jednak
doświadczenie mi podpowiada, że jeśli
zespół na żywo brzmi tak samo dobrze, jak na
płycie, albo wręcz lepiej - to jest to zespół, który
po prostu umie grać. Oczywiście to też kwestia
gustu. Ponieważ mi ta lekkość Seven Sisters
nie do końca leży, a na koncercie zabrzmieli
mocniej, to siłą rzeczy, ich koncert odebrałam
jako bardzo fajny. Zwróciłam uwagę,
że wokalisto-gitarzysta, Kyle McNeill podczas
występu popijał wodę. Po koncercie stojąc na
Riot City (uwielbiam to u muzyków małych
kapel, jak dorosną to przestaną chodzić na
koncerty młodszych zespołów) też popijał wodę.
Nie wiem, jaka była tego motywacja (prozdrowotna,
kacowa, zmęczeniowa, pragnieniowa
czy ot tak po prostu), ale w efekcie nie dało
się ocenić koncertu Seven Siststers, jako zakrapianego
alkoholem. W przeciwieństwie do
Riot City.
Jakiż trzeba mieć talent, żeby wyjść
na scenę lekko wstawionym i zagrać tak dobry
koncert! Nie mówię, że nie było bezbłędnie, bo
cover Judas Priest wyszedł niechlujnie, a "In
the Dark" im się trochę rozjechał, ale na tle
całego koncertu wszystko można wybaczyć.
Zwłaszcza, że wokalista pojący siebie i kompanów
piwem był tak nakręcony, że proceder ten
tylko dodawał "rock'n'rolla" do odbioru koncertu.
Wokalista! Ten podejrzany krok dorzucenia
nowego gościa do przecież "tak dobrego
składu" okazał się strzałem w dziesiątkę. Nie
dość, że facet rzeczywiście pieje równie wspaniale
jak Cale Savy, to jeszcze miotając się na
scenie, skacząc, machając głową i robiąc te
swoje wiatraki ręką, po prostu zasypuje zespół
i publikę masą witalności. Takiej energii pewnie
nie dałoby się osiągnąć przy poprzednim,
bardziej statycznym składzie. Niepiejące partie
też śpiewa, jak trzeba. Jeśli Cale nie wyrabiał
czy tracił głos w trakcie koncertu, to decyzja
przyjęcia Jordana Jacobsa była na wagę złota.
Gościu podnosi też na wyższy poziom stronę
wizualną zespołu. Nie dość, że wszędzie go na
scenie pełno, to ze swoją wysportowaną sylwetką
po prostu równoważy wizerunek pozostałych
muzyków. Trochę gorzej z drugim filarem
magii i charakterystyczności Riot City,
czyli z solówkami. Te cudownie rozkręcające
się sola na debiutanckiej płycie, płynące powoli
do coraz szybszej kaskady dźwięków to coś,
co absolutnie skradło moje serce. Na scenie
też. Ale niestety ginęło w miksie. Zakładałam
stopery, zdejmowałam, zatykałam uszy, odtykałam,
zatykałam kanaliki w stoperach. Te sola
były i były wspaniale zagrane. Tylko musiałam
znaleźć metodę, żeby skutecznie je usłyszeć
i w pełni się nimi cieszyć. Talent Riot City
nie chodzi jednak parami, bo do wokali i solówek
trzeba dorzucić jeszcze ich obłędny talent
do pisania dobrych kawałków. Pomijam
już płytę, na której każdy numer to petarda.
Jednak coś takiego na koncertach zdarza się
rzadko. Niektórym z Was pewnie nigdy się nie
zdarzyło. Zespół zagrał dwa nowe numery. Jeden
już znaliśmy, bo Kanadyjczycy wrzucili go
na YouTube. Drugi zaś był dla wszystkich nowością.
Ledwie jednak ze sceny popłyną pierwszy
refren, przy drugim wszyscy już śpiewali
"Tyrants!". Nowy numer i już hicior? Nie wiem
czy to nie jakaś szamańska zasługa Riot City.
Oni wykreowali taką atmosferę, że ludzie śpiewali,
krzyczeli, skandowali, jak na jakiejś bardzo
znanej kapeli. Ja przez cały czas miałam
uśmiech od ucha do ucha, bo albo widziałam
wulkan energii na scenie, albo pod sceną. Ludzie
znali te kawałki! Ludzie znają Riot City!
Heavy metal ma przyszłość! Jak tu nie wyjść z
Liverpoola z zastrzykiem energii na długi czas?
Ten koncert był dla mnie jak spełnienie marzenia.
Ogromnie cieszę się, że wciąż powstają zespoły,
które wskakują do kategorii ulubionych.
Dzięki nim, wciąż koncerty, na które chcę czekać.
Taką radość pewnie mieli fani, oglądając
choćby Helloween w rozkwicie w latach 80.
Chodźcie na koncerty młodych kapel, taka
energia jest jedyna w swoim rodzaju. Zwłaszcza
tych najlepszych, a Riot City bez wątpienia
do nich należy.
Strati
166
LIVE FROM THE CRIME SCENE