HMP 83 Judas Priest
New Issue (No. 83) of Heavy Metal Pages online magazine. 67 interviews and more than 170 reviews. 216 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Judas Priest, Powerwolf, Hellhaim, Monasterium, Udo Dirkschneider, Satan, Grave Digger, Kreator, Anvil, Xentrix, Vio-Lence, Evil Invaders, Tysondog, X-Wild, Evil, Skull Fist, Tension, Night Cobra, Death SS, Thunderor, Gauntlet Rule, Sanhedrin, Fer De Lance, CoverNostra, Mirage, Tyrada, Snake Eyes, Sign Of Death, Ironflame, Greyhawk, Powertryp, Solitary, Ted Nugent, Nazareth, Graham Bonnet Band, Victory, Praying Mantis, Ibridoma, Cobra Spell, Knight And Gallow, Midnite Hellion, Space Vacation, Evergrey, Sunrunner, Parallel Mind, Setheist, Envy Of None, Reaper, Circle Of Silence, Sin Starlett, Death Dealer, Leash Eye, Elder, Circus Prütz and many more. Enjoy!
New Issue (No. 83) of Heavy Metal Pages online magazine. 67 interviews and more than 170 reviews. 216 pages that will certainly satisfy any metalhead who loves heavy metal and its classic subgenres. Inside you will find many interesting facts and news in interviews with: Judas Priest, Powerwolf, Hellhaim, Monasterium, Udo Dirkschneider, Satan, Grave Digger, Kreator, Anvil, Xentrix, Vio-Lence, Evil Invaders, Tysondog, X-Wild, Evil, Skull Fist, Tension, Night Cobra, Death SS, Thunderor, Gauntlet Rule, Sanhedrin, Fer De Lance, CoverNostra, Mirage, Tyrada, Snake Eyes, Sign Of Death, Ironflame, Greyhawk, Powertryp, Solitary, Ted Nugent, Nazareth, Graham Bonnet Band, Victory, Praying Mantis, Ibridoma, Cobra Spell, Knight And Gallow, Midnite Hellion, Space Vacation, Evergrey, Sunrunner, Parallel Mind, Setheist, Envy Of None, Reaper, Circle Of Silence, Sin Starlett, Death Dealer, Leash Eye, Elder, Circus Prütz and many more. Enjoy!
- No tags were found...
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
godziny 15:30 celując na występ pochodzącego
z Bośni i Hercegowiny zespołu Bombarder.
Szczerze - był to mój pierwszy kontakt
z twórczością tej legendarnej bałkańskiej kapeli.
Wyszli w pełnym słońcu i rozpętali prawdziwe
szaleństwo. Od pierwszych sekund występu
pod sceną kotłowało się na całego. Nikt
nie narzekał na temperaturę, a ze sceny wylatywały
kolejne strzały. Totalny speed/thrash,
który świetnie nastroił na cały dzień, ale i
okazał się dla mnie jedną z ciekawszych propozycji.
A to był dopiero początek! Panowie
nie oszczędzali się, a gitarzysta dwa razy zdecydował
się wylecieć z gitarą w środek publiczności,
co tylko potwierdzało jak mocno
udzielała się muzykom atmosfera miejsca i
reakcja ludzi. Wokalista dziękował za przyjęcie
i podkreślał, że jechali kupę kilometrów by
móc zagrać dla takich maniaków! Zresztą był
to ich pierwszy koncert poza Bałkanami od
ponad 30 lat!!!
Chwilę po nich na deski sceny
wszedł Doombringer z Kielc. Nie oglądałem
tego koncertu za długo, ale na tyle, na ile przebywałem
wewnątrz grodu, była to muzyka
łącząca death z black. Dość natchniona, sprawnie
grana, ale postanowiłem trochę pokręcić
się po terenie i zebrać siły, tym bardziej, że
kolejnym punktem programu był amerykański
Omen.
No zaczęło się podnosić ciśnienie.
Dzień pierwszy wszedł w decydującą fazę.
Słońce jeszcze wysoko, pod sceną gęsto, a występ
zalicza legenda US power metalu. Co z tego,
że ze starego składu został tylko gitarzysta
Kenny Powell? Grupa naprawdę wygląda nieźle,
a brzmi jeszcze lepiej. Wokalista Nikos
Migus, basista Roger Sisson oraz pałker Reece
Stanley pokazali publiczności, że potrafią
zagrać naprawdę energetyczne show. Wyciągali
zresztą same asy - set lista składała się w
sumie z pomieszanych kawałków z pierwszych
trzech albumów ("Battle Cry", "Warning Of
Danger", "The Curse"). W sumie czego chcieć
więcej? Cały koncert byłem pod sceną, gdzie
umęczyłem się za trzech. Warto było jednak
wylać siódme poty, bo zespół czuł fluidy w
powietrzu i słychać było, że dosłownie niesie
ich to do przodu. Chóralne śpiewy, machania
głowami i zaciśnięte pięści w powietrzu - tak
było przez cały czas. W nagrodę Omen serwował
pociski w postaci m.in. "The Axeman", "The
Curse", "Warning Of Danger", "Red Horizon"
zadedykowane Polsce czy "Don't Fear The
Night" z ciepłym wspomnieniem nieżyjącego
już oryginalnego wokalisty J.D. Kimballa. Na
koniec Powell zafundował niezłe solo, a definitywnie
zamknęli czas siedemnastu kompozycji
"Battle Cry" i "Be My Wench".
Po tak kapitalnym koncercie harmonogram
festiwalu nie zakładał odpoczynku.
Zresztą, ekhm, Never Fucking Relax! Na scenę
już pakował się niemiecki Desaster. Młyn pod
sceną rozkręcony na najwyższe obroty. Plugawa
atmosfera udzielała się wszystkim. Liczna
publiczność nie dawała za wygraną i grupa
również nie pozostawała dłużna. Bardzo dosadne
granie, osadzone w black/thrash metalu o
tematyce głównie satanistyczno-wojenno-nienawistnej.
Muzycy szli jak burza. Riffy prute
były bez litości, jak i szaleńcze tempa sekcji
rytmicznej. Nie był może to dla mnie koncert,
na który czekałem z wypiekami na twarzy, ale
muszę przyznać, że słuchało mi się tego z przyjemnością.
Każdy kolejny występ był jak cios.
Po wystawionym barku, wybitych zębach,
przyszła pora na limo pod okiem. Swój "show"
rozpoczynał (lekka obsuwa) grubo po 21:00
Death Worship. Kanadyjski projekt faceta o
dźwięcznym pseudonimie artystycznym
Deathlord Of Abomination And War Apocalypse,
który swego czasu grał nawet chwilę
w ultra kulcie Blasphemy. Duszny klimat występu
przepełniony był nihilizmem i śmiercią.
Ściana dźwięku ucinała głowy ale mimo to
ludzie pod sceną reagowali entuzjastycznie.
Otwarcie mówię - nie moja bajka, choć brzmieli
przekonująco. Ja byłem jednak myślami
już gdzie indziej.
Ten festiwal przejdzie do legendy
chociażby tym, że pierwszy raz w Polsce i to od
razu na dwa koncerty zjawił się kanadyjski
Exciter!!! W piątek mieli zagrać przekrojowy
set, za to w sobotę pierwszy raz w historii swój
debiut w całości! Kiedy perkusista/wokalista
Dan Beehler, basista Allan Johnson oraz gitarzysta
Daniel Dekay wchodzili na scenę było
już mocno ciemno. W powietrzu czuć było
narastające podniecenie, które eksplodowało z
pierwszym uderzeniem. Od razu pierwszy
strzał w pysk - "Violence And Force". Pod sceną
amok. Szaleństwo, prędkość, precyzja. Wielka
radość z grania, energia i totalny luz. Beehler,
mający 60 lat, tłukł w gary jakby podłączony
pod agregat. Do tego jeszcze śpiewał zupełnie
jak na płytach! A jak skubany pozował do
zdjęcia pod gastronomią wyglądał na spokojnego,
starszego pana… Lecieli bez litości. Tempo
cały czas wysokie, bez jakichś przerw, zbędnych
ruchów. Z mocą rakiety szły "Stand Up
And Fight", "Die In The Night" czy "Heavy
Metal Maniac". Lekkie zwolnienie przyszło z
"Iron Dogs", chociaż ten numer śmiercionośnie
buja potężnym riffem, ale tak na serio wyhamowali
"Black Witch". Pięknie zabrzmiał ten
kapitalny kawałek - rozwijający się, z wywalającą
z kapci końcówką. Młody gitarzysta
wniósł do Exciter wiele energii, entuzjazmu i
umiejętności. Widać było, że granie sprawia
mu wiele frajdy ale też był w jakiś sposób
dumny, że może dzielić scenę ze swoimi… idolami.
Speed metal na najwyższym poziomie.
Absolutna dewastacja. Na zbytnie wzruszenie
nie było czasu, bo bardzo treściwy koncert zamykały
"Pounding Metal", "Beyond The Gates
Of Doom" oraz przyjęty dziko "Long Live The
Loud" podczas którego młyn wszedł na najwyższe
możliwe obroty. Jeszcze tylko gratulacje
dla maniaków, podziękowania i życzenia dobrej
zabawy. "Jarajcie zioło i bawcie się w każdy
możliwy sposób" - tak rzucił Dekay zapraszając
na sobotę i poleciał "Iron Fist" z repertuaru…
No, nie żartujcie, że mam napisać?
Kompletnie wyczerpany, słaniający
się na nogach poszedłem na chwilę (jednak!)
usiąść. Muzycznie piątek powoli się kończył.
Księżyc majestatycznie wisiał na czarnym niebie
a scenę ozdobiły trzy statywy ubrane w rogi.
Morderczy finał w postaci Destroyer 666
stawał się faktem. Przylecieli by dać srogą lekcję
black/thrash metalu. Tych, którym wydawało
się, że mają jeszcze siłę szybko weryfikował
zabójczy set. Młyn pod sceną nie hamował
- wręcz przeciwnie - wciąż działał na wysokich
obrotach. Liczna publiczność dziko reagowała
na kolejne kawałki. Mimo późnej pory głód
ekstremalnego metalu pozostawał niezaspokojony.
Ten zespół był idealnym wyborem na
zamknięcie dnia - tak intensywne granie położyło
grzecznie spać wszystkich niedobitych.
Muszę przyznać, że lekko zmęczenie dawało
znać, więc nie skupiłem się AŻ tak, jednak ciosy
Destroyer 666 dosięgły i mnie…
Dzień 2 / 11.06.22
W związku z tym, że sobota zapowiadała
się równie mocarnie, postanowiliśmy
opuścić dwa pierwsze składy (Goatsmegma i
Morgal) i dotrzeć bezpośrednio na Rage-hammer.
Krakowscy black/thrashowcy weszli do
rozpiski w ostatniej chwili za chorych na Covid
Niemców z Nocturnal Witch i dali naprawdę
dobry koncert. Mimo tego, że około godziny
15:30 słońce nie zamierzało odpuszczać, pod
sceną było trochę ludzi. Po wyczerpującym
piątku (oj tak, oj tak) większość chowała się w
cieniu albo jeszcze w ogóle nie miała zamiaru
wstać. Set grupy był wyrazisty, oparty o dwa
albumy "The Hammer Doctrine" oraz "Into
Certain Death". Na scenie żywioł i oddanie
sprawie. To się chwali, że bez kalkulacji chłopaki
wyszli by sprać dupska. Muzyka składu
była dobrym początkiem dnia i przygotowała
grunt pod następną hordę.
Wielu nazwa Deathhammer elektryzowała.
Norweska grupa przyleciała do Polski
przywieźć zniszczenie, dewastację oraz
bluźnierstwo. Szczerze to nie kojarzyłem twórczości
Sergeanta Salstena oraz Sadomancera
(w Biskupicach z dodatkowymi muzykami).
Występ jednak nie dawał powodów, by opuszczać
dziedziniec grodu. Było jeszcze trochę
wcześnie, ale nikt nie brał serio pod uwagę, żeby
się oszczędzać. Ludzi wyraźnie przybyło i
młyn zaczął pracować na obrotach, do jakich
przyzwyczaił dzień wcześniej. Sama muzyka z
chłodnej Norwegii to dość mroczny thrash/
speed metal, podany jednak w bardzo interesujący
sposób. Zapamiętam ten występ na pewno.
Sobota dla mnie, choć pewnie i dla
wielu, osiągnęła około 19:00 punkt krytyczny.
Na scenie instalował się właśnie Ross The
Boss! Amerykański gitarzysta, znany z tego, że
w latach 1980-1989 współtworzył legendarny
ManOwaR! A teraz w Byczynie miał zagrać
set składający się głównie z utworów tejże grupy!
Serce zaczęło bić mocniej, pod sceną tłoczno
i w końcu wychodzą. Ross Friedman
(tak naprawdę nazywa się lider), Mike Le
Pond na basie, Steve Bolognese na bębnach i
wokalista Marc Lopes. Atmosfera podniosła.
Brzmienie potężne. W końcu to epicki heavy
metal! Poszli od razu z wysoka - "Blood Of The
Kings", "The Oath" oraz "Sign Of The Hammer".
Tempo koncertu dobre, humory muzyków
także. Zresztą byli trochę zaskoczeni niesamowitym
przyjęciem i odbiorem występu.
No ale w końcu to Ross The Boss, podpora
ManOwaR i bardzo charakterystyczny gitarzysta,
mający swój styl i nie bojący się mierzyć
z tymi kompozycjami. Majestatyczny "Dark
Avenger", mocny "Wheels Of Fire", szaleńczy
"Blood Of My Enemies" czy "Black Wind, Fire
And Steel" pokazywały, że wystarczyło zamknąć
oczy, by przenieść się w przeszłość. Dla
mnie w sumie ten koncert był lepszy niż
współczesne wcielenie ManOwaR - przynajmniej
nie było kiczowatych filmów albo listów
do Odyna czytanych na cztery głosy. Liczyła
się tylko ponadczasowa muzyka, a takie
"Battle Hymn", "Kill With Power", "Fighting
The World" i "Hail And Kill" dopełniły zniszczenia
i wyrzuciły z butów. Publika śpiewała
wszystkie numery i z wielkim oddaniem składała
hołd muzykom. Energia zebranych maniaków
przeszła na zespół, dzięki czemu
słychać było, że granie tego wieczoru sprawia
im wiele radości. Nawet po koncercie Ross nie
tracił animuszu pozując do zdjęć, rozdając kostki
i podpisując cierpliwie płyty, kurtki, a nawet…
ramiona! Muszę stwierdzić, że lekkie
168
LIVE FROM THE CRIME SCENE