zbrodnia i kara.pdf
zbrodnia i kara.pdf
zbrodnia i kara.pdf
You also want an ePaper? Increase the reach of your titles
YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.
icraz iaKicn aziwaKow — aoaaia oaoa.<br />
— Moim zdaniem, to trzeba było odprowadzić go na policję — mieszczanin upierał się<br />
przy swoim.<br />
— Lepiej nie zaczynać — zadecydował stróż. — To łobuz jakiś. Niby sam się narzuca,<br />
chce na policję iść, ale jak z takim zacząć, to końca nie będzie... Znamy takich!<br />
„A więc iść czy nie?" — rozważał Raskolnikow, zatrzymawszy się na jezdni na<br />
skrzyżowaniu i rozglądając się dokoła jakby w oczekiwaniu na czyjąś ostatnią, decydującą<br />
radę. Ale nikt i nic się nie odezwało; wszystko zdawało się zamierać w głuchym milczeniu;<br />
wszystko było martwe jak kamienie, po których stąpał, ale martwe tylko dla niego, dla<br />
niego jednego... Wtem w oddali, przy samym końcu ulicy, paręset kroków od niego w<br />
zapadającym mroku Raskolnikow dojrzał tłum ludzi. Dolatywały krzyki i nawoływania...<br />
Wśród tłumu stał jakiś powóz... Migotało światło latarni... „Coś się stało" — pomyślał<br />
Raskolnikow. Skręcił na prawo i skierował się w stronę tłumu. Czepiał się wszystkiego jak<br />
tonący. Sam to spostrzegł i uśmiechnął się zimno do siebie: powziął niezłomny zamiar<br />
udać się na policję i wiedział, że niedługo wszystko się skończy.<br />
VII<br />
Pośrodku ulicy stał wykwintny, elegancki powóz zaprzężony w parę rączych, szarych koni;<br />
w powozie nie było nikogo, stangret zlazł z kozła i stał obok; konie trzymano za wędzidła.<br />
Dokoła cisnął się tłum ludzi; kilku policjantów stało na przodzie. Jeden z nich trzymał w<br />
ręku latarnię i nachyliwszy się, oświetlał coś, co leżało na jezdni tuż przy kołach powozu.<br />
Tłum nawoływał, krzyczał, wyrażał przerażenie i współczucie; stangret był zupełnie<br />
oszołomiony i wciąż powtarzał:<br />
— Co za nieszczęście! Boże, jakie nieszczęście!<br />
Raskolnikow przecisnął się przez tłum i ujrzał nareszcie to, co było przyczyną<br />
zbiegowiska. Na ziemi leżał człowiek, przed<br />
221<br />
sLia.iuwa.iiy przez KUJIIC, uyi nieprzytomny, uorany ubogo, cały we krwi. Krew ciekła mu<br />
po twarzy; cała głowa była pokaleczona. Prawdopodobnie doznał poważnych obrażeń<br />
pod kopytami koni.<br />
— Ludzie, czy to ja winien? — lamentował stangret. — Jak tu upilnować? Jakbym jechał<br />
szybko albo nie wołał na niego, to insza rzecz, ale przecież jechałem zupełnie wolno.<br />
Wszyscy to widzieli, każdy może powiedzieć... Pijanemu morze po kolana, wiadomo...<br />
Patrzę, idzie przez ulicę, zatacza się, ledwo się trzyma na nogach, krzyknąłem więc raz,<br />
drugi i trzeci i zacząłem już ściągać konie, a on, diabli wiedzą w jaki sposób, wpadł wprost<br />
koniom pod nogi. Może nawet naumyślnie albo był już zanadto wstawiony... Konie młode,<br />
płochliwe, on krzyknął, szarpnęły się... takie nieszczęście!<br />
— Tak, tak było, jak mówi — zaświadczył ktoś z tłumu.<br />
— Krzyczał na niego... sam słyszałem, jak trzy razy krzyknął — odezwał się głos innego<br />
świadka.<br />
— Wszyscy słyszeli, że trzy razy wołał — potwierdził trzeci.<br />
Zresztą stangret nie był aż tak przestraszony i przygnębiony, jak to się wydawało na<br />
pierwszy rzut oka. Powóz należał widocznie do osoby bogatej i możnej i właściciel na<br />
pewno czekał na jego przybycie; okoliczność ta zaważyła na zachowaniu się policjantów,<br />
którzy starali się jak najprędzej zlikwidować całe zajście. Ofiarę wypadku należało zawieźć<br />
do najbliższego posterunku policji albo do szpitala. Nikt z obecnych nie znał nazwiska<br />
nieszczęśliwca.<br />
Raskolnikow przecisnął się przez tłum i nachylił się nad ciałem leżącym na bruku. Wtem<br />
światło latarni padło prosto na twarz ofiary: Raskolnikow poznał go natychmiast.<br />
— Znam go, znam! — zawołał, występując naprzód. — To urzędnik, dymisjonowany<br />
radca tytularny Marmieładow. Mieszka obok, w domu Kosela... Trzeba zawołać doktora!<br />
Ja zapłacę, dam pieniądze! — Wydobył z kieszeni zwitek banknotów i pokazał<br />
policjantowi. Znajdował się w stanie dziwnego podniecenia.