zbrodnia i kara.pdf
zbrodnia i kara.pdf
zbrodnia i kara.pdf
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
sukien przecież nie ma, nic, od tylu lat! Nigdy nikogo o nic nie prosiła. Dumna jest, raczej<br />
by wszystko swoje oddała... A teraz poprosiła — tak jej się podobały! Mnie było szkoda<br />
oddawać. „Na co ci to?" — mówię. Tak właśnie powiedziałam: „na co". Nie trzeba było jej<br />
tego mówić. Popatrzyła na mnie, ciężko jej się na sercu zrobiło, że jej odmówiłam, aż żal<br />
było patrzeć... Nie o kołnierzyk jej szło, ale o tę moją odmowę; widziałam to. Ach, gdybym<br />
mogła wszystko odwołać, odrobić to wszystko, co powiedziałam... Ach, ja... ale cóż!... co<br />
pana to obchodzi!<br />
— Pani znała Lizawietę, handlarkę?<br />
— Tak... A pan ją znał? — z pewnym zdziwieniem spytała Sonia.<br />
— Katarzyna Iwanowna ma galopujące suchoty, umrze niedługo — rzekł po chwili<br />
milczenia Raskolnikow, nie odpowiadając na pytanie.<br />
— Nie, nie, nie! — Sonia odruchowo chwyciła go za obie ręce, jakby prosząc, żeby nie.<br />
— Przecież lepiej, żeby umarła.<br />
— Nie, nie lepiej, wcale nie lepiej! — powtarzała machinalnie, przerażona.<br />
384<br />
— /\ aziecir uoKąa je pani zaoierze, jeśli nie do siebie?<br />
— Sama nie wiem! — jęknęła Sonia w rozpaczy, chwytając się za głowę. Widocznie myśl<br />
o tym nieraz przychodziła jej do głowy, a on teraz tylko wywołał ją znowu.<br />
— A jeżeli pani jeszcze za jej życia, teraz, zachoruje i będzie w szpitalu, to co wtedy? —<br />
nalegał nielitościwie.<br />
— Co też pan mówi, co też pan! To niemożliwe. — Twarz Soni wykrzywiła się w<br />
strasznym przerażeniu.<br />
— Dlaczego niemożliwe? — ciągnął Raskolnikow z cierpkim uśmiechem. — Jest pani<br />
zaasekurowana? Co się wtedy z nimi stanie? Całą gromadą pójdą na ulicę, ona będzie<br />
kaszleć, żebrać i gdzieś głową bić o mur, jak dzisiaj, dzieci będą płakały... Padnie gdzieś,<br />
zabiorą do cyrkułu, do szpitala, umrze, a dzieci...<br />
— Ach, nie! Bóg do tego nie dopuści! — wyrwało się wreszcie udręczonej Soni. Słuchała,<br />
patrząc na niego błagalnie, składając ręce w niemej prośbie, jak gdyby wszystko zależało<br />
od niego.<br />
Raskolnikow wstał i zaczął chodzić po pokoju. Upłynęło kilka chwil. Sonia stała z<br />
opuszczoną głową i rękoma, strasznie zgnębiona.<br />
— Nie może pani oszczędzać? Odkładać na czarną godzinę? — zapytał, raptem<br />
zatrzymując się przed nią.<br />
— Nie — szepnęła Sonia.<br />
— No, oczywiście! A próbowała pani przynajmniej? — dodał niemal drwiąco.<br />
— Próbowałam.<br />
— I nie udało się! No tak, rozumie się, nie warto pytać. Znowu zaczai chodzić po pokoju.<br />
Przeszło jeszcze parę chwil.<br />
— Nie co dzień pani zarabia?<br />
Sonia zmieszała się jeszcze bardziej, krew uderzyła jej do twarzy.<br />
— Nie — szepnęła z męczeńskim wysiłkiem.<br />
— Z Poleńką na pewno będzie to samo, co z panią — rzucił nagle.<br />
— Nie, nie. To niemożliwe, nie! — jak szalona krzyknęła głośno Sonia, niczym pchnięta<br />
nożem. — Bóg, Bóg na taką potworność nie pozwoli!<br />
13 — Zbrodnia i <strong>kara</strong><br />
385<br />
— Nie, nie! Pan Bóg ją obroni, Bóg!... — powtarzała nieprzytomnie.<br />
— A może Boga wcale nie ma — powiedział Raskolnikow ze złośliwą satysfakcją,<br />
roześmiał się i spojrzał na nią.<br />
Twarz Soni zmieniła się nagle; przebiegały po niej drgawki. Spojrzała na niego z<br />
niewysłowionym wyrzutem, chciała coś powiedzieć, ale słowa nie mogła wydobyć z gardła<br />
i raptem rozpłakała się gorzko, kryjąc twarz w dłoniach.