zbrodnia i kara.pdf
zbrodnia i kara.pdf
zbrodnia i kara.pdf
You also want an ePaper? Increase the reach of your titles
YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.
— nie było go, za godzinę przyszedłem — nie przyjął, trzeci raz przyszedłem — dopuścił.<br />
Zacząłem mu meldować, że tak i tak, a on zaczął po pokoju latać i bić się w piersi: „Co wy<br />
ze mną, zbóje, robicie? Żebym ja taką rzecz wiedział, tobym go pod strażą tu sprowadził!"<br />
Potem wyleciał, kogoś tam zawołał, pogadał z nim w kącie, a potem znów do mnie i się<br />
pyta i klnie. Naprzeklinał się, a ja mu wszystko powiedziałem i mówiłem, że pan mi<br />
wczoraj nic nie miał śmiałości odpowiedzieć i że pan mnie nie poznał. Zaczął znowu<br />
biegać i ciągle się bił w piersi, zły był i biegał, a jak pana zameldowali, to powiada, właźże<br />
za przepierzenie, nie ruszaj się, żebyś tam nie wiem co usłyszał. Sam mi tam przyniósł<br />
krzesło i zamknął mnie. Może, mówi, i ciebie zawezwę. A jak przyprowadzili Mikołaja, to<br />
mnie zaraz po panu wyprowadzili: ja cię, powiada, jeszcze każę wezwać i jeszcze będę<br />
pytać...<br />
426<br />
— Mikołaja przesłuchiwał przy tobie?<br />
— Jak pana wyprowadził, to i mnie zaraz wyprowadził, a Mikołaja zaczął przesłuchiwać.<br />
Mieszczanin umilkł i nagle znowu ukłonił się w pas, dotknąwszy palcem podłogi.<br />
— Niech już pan mi wybaczy tę moją obmowę i złość.<br />
— Niech ci Bóg przebaczy — odpowiedział Raskolnikow.<br />
Gdy tylko to powiedział, mieszczanin znów zgiął się w ukłonie, tym razem już nie do ziemi,<br />
lecz tylko do pasa, odwrócił się wolno i wyszedł z pokoju. „Wszystko ma teraz dwa końce,<br />
wszystko ma dwa końce" — powtarzał Raskolnikow i bardziej niż kiedykolwiek pewny<br />
siebie wyszedł z pokoju.<br />
„Teraz zmierzymy się jeszcze" — powiedział z krzywym uśmiechem, schodząc ze<br />
schodów. Złość skierowana była do niego samego: ze wstydem i pogardą przypomniał<br />
sobie swoją „małoduszność".<br />
Część piąta<br />
i<br />
Ranek, który nastąpił po fatalnym zajściu z Dunią i Pulcherią Aleksandrowną, przyniósł<br />
Łużynowi otrzeźwienie. Ku wielkiemu swemu zmartwieniu zaczai powoli oswajać się z<br />
myślą, że to, co jeszcze wczoraj wydawało mu się*czymś prawie fantastycznym, było<br />
jednak rzeczywistością nie do naprawienia, jakkolwiek ciągle jeszcze niezupełnie<br />
prawdopodobną. Czarna żmija urażonej miłości własnej całą noc kąsała mu serce. Zaraz<br />
po wstaniu z łóżka Łużyn przejrzał się w lustrze. Obawiał się, czy mu się przypadkiem w<br />
nocy żółć nie ulała. Pod tym względem jednak wszystko było na razie w porządku.<br />
Obejrzawszy starannie swoją godną, białą, ostatnio nieco nalaną twarz, Łużyn nabrał na<br />
chwilę otuchy i niezachwianego przekonania, że potrafi znaleźć sobie inną narzeczoną,<br />
kto wie nawet, czy nie odpowiedniejszą. W tej samej jednak chwili zreflektował się i<br />
splunął energicznie, wywołując tym milczący, lecz sarkastyczny uśmiech swego młodego<br />
przyjaciela i współlokatora Andrzeja Siemionowieża Lebieziatnikowa. Uśmiech ten Łużyn<br />
zauważył i postanowił zakonotować w pamięci. W ostatnich czasach sporo już sobie<br />
notował w pamięci na koncie swego młodego przyjaciela. Gniew jego wzmógł się jeszcze,<br />
gdy<br />
428<br />
zorientował się nagle, że nie powinien był opowiadać Andrzejowi o wczorajszych<br />
wydarzeniach. To był drugi błąd, popełniony wczoraj w afekcie, w rozdrażnieniu, przez<br />
nadmierną ekspansywność... Potem przez cały ten ranek przykrości szły jedna za drugą.