zbrodnia i kara.pdf
zbrodnia i kara.pdf
zbrodnia i kara.pdf
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
— I... nie możesz?... Nigdy? — szepnął z rozpaczą.<br />
— Nigdy!<br />
576<br />
W duszy Swidrygajłowa rozegrała się straszna, milcząca walka. Trudno opisać spojrzenie,<br />
którym ją obrzucił. Opuścił ramię, odwrócił się i szybko odszedł do okna.<br />
Upłynęła jeszcze chwila.<br />
— Proszę klucz! — wyjął go z lewej kieszeni palta i położył na stole, nie odwracając się i<br />
nie patrząc na Dunię. — Proszę wziąć. Niech pani zaraz wyjdzie!...<br />
Uparcie patrzył przez okno.<br />
Dunia podeszła do stołu i wzięła klucz.<br />
— Prędzej! Prędzej! — powtarzał Swidrygajłow, ciągle jeszcze nie odwracając się i nie<br />
ruszając się z miejsca.<br />
W tym „prędzej" wyraźnie zabrzmiało coś groźnego.<br />
Dunia zrozumiała to, chwyciła klucz, rzuciła się do drzwi, otworzyła je szybko i wybiegła z<br />
pokoju. Po kilku chwilach była już na ulicy jak szalona, niepomna siebie i biegła w<br />
kierunku mostu.<br />
Swidrygajłow stał jeszcze czas jakiś przy oknie, wreszcie odwrócił się powoli, rozejrzał się,<br />
przeciągnął ręką po czole. Żałosny, smutny, słaby uśmiech, uśmiech rozpaczy wykrzywił<br />
mu usta. Na dłoni zaschła krew. Spojrzał na nią z nienawiścią, umoczył ręcznik i obmył<br />
sobie skroń. Nagle wpadł mu w oczy rewolwer porzucony przez Dunię, który znalazł się<br />
teraz pod drzwiami. Podniósł go i obejrzał. Był to mały, kieszonkowy, trzystrzałowy<br />
rewolwer starego typu. Zostały w nim jeszcze dwa naboje i jeden kapiszon. Można było<br />
oddać jeszcze jeden strzał. Zastanowił się, włożył rewolwer do kieszeni, wziął kapelusz i<br />
wyszedł.<br />
VI<br />
Cały wieczór do godziny dziesiątej Swidrygajłow spędził w różnych traktierniach i<br />
spelunkach, przechodząc z jednej do drugiej. Natrafił gdzieś również na Katię, która<br />
śpiewała inną piosenkę, o tym, jak jakiś „łotr i tyran"<br />
Zaczął Katię całować.<br />
19 — Zbrodnia i <strong>kara</strong><br />
577<br />
Swidrygajłow poił Katię i kataryniarza, chórzystów, kelnerów oraz dwóch jakichś<br />
pisarczyków. Zapoznał się z tymi pisarczykami głównie dlatego, że uderzyło go, iż obaj<br />
mieli krzywe nosy: jeden miał zakrzywiony nos w lewą, drugi zaś w prawą stronę.<br />
Zaciągnęli go wreszcie do jakiegoś rozrywkowego ogródka, gdzie zapłacił za nich wejście.<br />
Ogródek składał się z mizernej trzyletniej jodełki i trzech krzaczków. Prócz tego urządzony<br />
był tam „pawilon", w rzeczywistości zaś szynk, w którym można było napić się również<br />
herbaty. Stało też kilka zielonych stolików i krzeseł. Bardzo kiepski chór i jakiś pijany<br />
monachijski Niemiec w charakterze arlekina, z czerwonym nosem i nadzwyczajnie ponury,<br />
mieli bawić publiczność. Pisarczycy posprzeczali się z jakimiś innymi pisarczykami i omal<br />
nie doszło do bójki. Swidrygajłow został powołany na arbitra. Godził ich przez cały<br />
kwadrans, ale uczynili taki wrzask, że trudno było cokolwiek zrozumieć. W każdym razie<br />
można się było domyślić, że jeden z nich ukradł coś i zdążył nawet sprzedać to z miejsca<br />
jakiemuś Żydowi, który się nawinął, sprzedawszy zaś, nie chciał podzielić się ze swym<br />
kolegą. Wreszcie okazało się, że skradziono łyżeczkę do herbaty, należącą do „pawilonu".<br />
Kradzież została zauważona i sprawa zaczęła przyjmować nieprzyjemny obrót.<br />
Swidrygajłow zapłacił za łyżeczkę, wstał i wyszedł z ogródka. Dochodziła dziesiąta.<br />
Swidrygajłow przez cały wieczór nie wypił ani kropli alkoholu, w „pawilonie" kazał sobie<br />
podać herbatę, wyłącznie dla przyzwoitości zresztą. Wieczór był duszny i ponury. Około<br />
dziesiątej zebrały się wielkie chmury, zagrzmiało i deszcz lunął jak z cebra. Woda lała się<br />
z nieba nie kroplami, lecz strumieniami. Błyskało co chwila i tak długo, że można było<br />
doliczyć do pięciu podczas trwania każdej błyskawicy. Przyszedł do domu przemoknięty