05.11.2014 Views

zbrodnia i kara.pdf

zbrodnia i kara.pdf

zbrodnia i kara.pdf

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

ja... podejrzewam, że... jednym słowem... ten cios... jednym słowem, pańska matka...<br />

Zawsze mimo wszystkich swych wyjątkowych zalet wydawała mi się osobą nieco<br />

egzaltowaną i zbyt romantycznie nastrojoną... Ale mimo wszystko daleki byłem od<br />

przypuszczenia, żeby mogła zrozumieć i przedstawić sprawę w takiej wypaczonej przez<br />

własną fantazję formie... A wreszcie... wreszcie...<br />

194<br />

Raskolnikow, unosząc się na poduszce i wpatrując się w niego uparcie przeszywającym<br />

spojrzeniem błyszczących oczu.<br />

— Wie pan co?<br />

— No, co? — Łużyn czekał z obrażoną i wyzywającą miną. Milczenie trwało kilka sekund.<br />

— To, że jeśli pan raz jeszcze... ośmieli się powiedzieć choć jedno słówko... o mojej<br />

matce... zrzucę pana na łeb ze schodów!<br />

— Co ci jest? — krzyknął Razumichin.<br />

— A, to tak się sprawa przedstawia! — Łużyn zbladł i zagryzł wargę. — Niech szanowny<br />

pan mnie wysłucha<br />

— zaczął urywanym i zdyszanym głosem, opanowując się z wysiłkiem. — Ja od razu, od<br />

pierwszej chwili wyczułem pańską niechęć do mnie, lecz pozostałem tu specjalnie, żeby<br />

dowiedzieć się czegoś więcej. Wiele mógłbym wybaczyć choremu i powinowatemu, ale<br />

teraz... panu... nigdy...<br />

— Nie jestem chory! — wrzasnął Raskolnikow.<br />

— Tym bardziej...<br />

— Wynoś się pan do diabła!<br />

Ale Łużyn i tak już wychodził, nie dokończywszy rozpoczętego zdania. Musiał się znów<br />

przecisnąć między stołem a krzesłem. Razumichin i tym razem wstał, żeby go przepuścić.<br />

Nie patrząc na niego, nie skinąwszy nawet głową w stronę Zosimowa, który już od dawna<br />

dawał mu znaki, żeby dał choremu spokój, Łużyn wyszedł, trzymając dla ostrożności<br />

kapelusz na wysokości ramienia i schyliwszy się nieco, gdy przechodził przez niziutkie<br />

drzwi. Nawet jego zgarbione plecy zdawały się wskazywać wymownie, do jakiego stopnia<br />

został obrażony.<br />

— Jak tak można, cóż to jest? — mówił stropiony Razumichin, potrząsając głową.<br />

— Dajcie mi spokój i odczepcie się wszyscy ode mnie!<br />

— wrzasnął Raskolnikow, dygocąc z wściekłości. — Czy zostawicie mnie nareszcie w<br />

spokoju? Ja się was nie boję! Nikogo, nikogo się teraz nie boję! Precz stąd! Chcę<br />

pozostać sam, sam, sam!<br />

195<br />

china.<br />

— Co ty mówisz? Jak można zostawić go w takim stanie?<br />

— Chodźmy! — powtórzył z naciskiem Zosimow i wyszedł. Razumichin chwilę pomyślał i<br />

popędził za nim.<br />

— Gorzej by było, gdybyśmy go nie usłuchali — powiedział Zosimow na schodach. — Nie<br />

można go drażnić...<br />

— Co mu się stało?<br />

— Trzeba by jakiejś silnej pozytywnej podniety, żeby go wyrwać z tego stanu. Przecież<br />

czuł się już dobrze... Wiesz, on ma coś na sumieniu, coś strasznego, co go gnębi...<br />

Bardzo się tego boję, a jest to pewne.<br />

— A. może to właśnie ten jegomość, Piotr Pietrowicz, tak na niego podziałał? — Sądząc z<br />

treści rozmowy, żeni się z jego siostrą, a Rodia otrzymał o tym wiadomość właśnie przed<br />

chorobą...<br />

— Tak... diabli go tu teraz przynieśli; możliwe, że popsuł całą sprawę. A czy zauważyłeś,<br />

że on na wszystko jest obojętny, wszystko zbywa milczeniem, prócz jednej kwestii, która<br />

go wyprowadza z równowagi: morderstwa...

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!