zbrodnia i kara.pdf
zbrodnia i kara.pdf
zbrodnia i kara.pdf
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
tyrolskim kapeluszu z wstążkami; dziewczyna, nie zważając na chór w przyległej sali,<br />
śpiewała ochrypłym kontraltem jakąś podwórkową piosenkę.<br />
— No, dość! — przerwał jej Swidrygajłow na widok wchodzącego Raskolnikowa.<br />
Dziewczyna urwała natychmiast i stała w pełnym szacunku oczekiwaniu. Swoją rymowaną<br />
bzdurę śpiewała również z miną poważną i pełną szacunku.<br />
— Hej, Filip, szklankę! — zawołał Swidrygajłow.<br />
541<br />
oęuę pii wina — powiedział KasKoiniJcow.<br />
— Jak pan sobie życzy, ja nie dla pana. Pij, Katia. Dziś już nie będę cię potrzebował.<br />
Nalał jej pełną szklankę i położył na stole żółty banknot. Katia wypiła wino tak, jak piją<br />
kobiety, dwudziestoma łykami, nie odejmując szklanki od ust, wzięła rubla, pocałowała w<br />
rękę Swidrygajłowa, który potraktował to z całą powagą, i wyszła z pokoju wraz z<br />
chłopcem z katarynką. Obydwoje byli sprowadzeni z ulicy. Swidrygajłow przebywał<br />
dopiero od niespełna tygodnia w Petersburgu, lecz już był tu na dobre zadomowiony.<br />
Kelner Filip był jego dobrym „znajomym" i nadskakiwał mu. Drzwi do sali zamykano,<br />
Swidrygajłow był w tym pokoju jak u siebie. Prawdopodobnie całe dnie spędzał w tej<br />
traktierni, marnej, brudnej i nawet nie trzeciorzędnej.<br />
— Szedłem do pana — zaczął Raskolnikow. — Ale sam nie wiem, dlaczego nagle<br />
skręciłem z placu Siennego na prospekt Newski! Nigdy tu nie bywam. Zwykle skręcam z<br />
placu na prawo. Przy tym do pana nie idzie się tędy. Jak tylko skręciłem, zaraz wpadłem<br />
na pana! To dziwne!<br />
— Czemu nie powie pan wprost: to cud!<br />
— Bo, być może, że to był przypadek.<br />
— Jacy dziwni są ludzie! — roześmiał się Swidrygajłow. — Nie przyzna się taki, choćby w<br />
gruncie rzeczy uwierzył w cud! Sam pan przecież powiedział: „być może" to tylko<br />
przypadek. Jak tu się wszyscy strasznie boją mieć swoje własne zdanie, nie może pan<br />
sobie wyobrazić, Rodionie Romanowiczu! Nie mówię o panu. Pan ma swoje własne<br />
zdanie i nie uląkł się pan go mieć. Dlatego mnie pan zainteresował.<br />
— Tylko dlatego.<br />
— To mi wystarczy.<br />
Swidrygajłow był wyraźnie podochocony, ale tylko odrobinę, wypił zaledwie pół szklanki<br />
wina.<br />
— Zdaje mi się, że był pan u mnie, zanim jeszcze pan się dowiedział, że zdolny jestem<br />
mieć to, co pan nazywa własnym zdaniem — zauważył Raskolnikow.<br />
542<br />
— Wtedy to było co innego. Każdy ma swoje powody. A propos cudu, pan chyba spał<br />
przez te dwa czy trzy ostatnie dni. To ja podałem panu adres tej traktierni i żadnego nie<br />
ma w tym cudu, że pan tu przyszedł. Powiedziałem panu, którędy tu się idzie, w którym to<br />
jest miejscu i o której godzinie można mnie tu zastać. Pamięta pan?<br />
— Zapomniałem — odpowiedział zdumiony Raskolnikow.<br />
— Wierzę. Powtarzałem panu dwa razy. Adres wbił się panu mechanicznie w pamięć.<br />
Skręcił pan tu odruchowo, ale jednak kierował się pan według adresu, nie wiedząc o tym.<br />
Mówiąc wtedy do pana, nie liczyłem, że pan mnie rozumie. Pan się łatwo zdradza,<br />
Rodionie Romanowiczu. I jeszcze coś. Przekonałem się, że w Petersburgu wiele osób<br />
mówi do siebie głośno na ulicy. To miasto półobłąkanych. Gdyby nauka u nas była dobrze<br />
postawiona, to lekarze, prawnicy i filozofowie, każdy w swojej specjalności, mogliby<br />
porobić w Petersburgu nader cenne obserwacje. Rzadko które miasto ma tyle ponurych,<br />
ostrych i dziwnych wpływów na duszę ludzką, co Petersburg. Już sam klimat ile znaczy! A<br />
przecież jest to centrum administracyjne całej Rosji i charakter tego miasta musi wpływać<br />
na wszystko. Ale nie o to w danej chwili chodzi. Obserwowałem pana kilkakrotnie.<br />
Wychodząc z domu, trzyma pan jeszcze głowę do góry. Po dwudziestu krokach opuszcza<br />
ją pan, ręce zakłada w tył. Patrzy pan, ale najwyraźniej nic pan wokoło siebie nie widzi.