zbrodnia i kara.pdf
zbrodnia i kara.pdf
zbrodnia i kara.pdf
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
osiemnastu lat wyglądała jak dziewczyna dużo młodsza, prawie jak dziecko, i to niekiedy<br />
śmiesznie wyrażało się w jej ruchach.<br />
— Czyżby tak mała suma Katarzynie Iwanownie wystarczyła na wszystko, skoro urządza<br />
stypę? — zapytał, pragnąc za wszelką cenę podtrzymać rozmowę.<br />
— Trumna jest całkiem prosta... i wszysto inne... tak że dużo nie kosztuje... Obliczyłyśmy<br />
wszystko z góry z Katarzyną Iwanowna; pozostało jeszcze tyle, że starczy na stypę...<br />
Katarzyna Iwanowna bardzo tego pragnęła... Musimy więc... To jest dla niej pociechą,<br />
taka już jest... wie pan przecież...<br />
— Rozumiem, rozumiem... Oczywiście. Ogląda pani mój pokój? Matka moja mówi, że<br />
przypomina jej trumnę.<br />
291<br />
— Lja.i pan nam wczoraj wszysiKie piemąuze, jaKie pan miai<br />
— rzekła nagle zamiast odpowiedzi i znów opuściła wzrok ku ziemi.<br />
Wargi i podbródek zadrgały jej ponownie. Nędza Raskol-nikowa od razu rzuciła się jej w<br />
oczy, a słowa te wyrwały się jej zupełnie bezwiednie. Zapanowało milczenie. Oczy Duni<br />
nabrały blasku, a matka życzliwiej popatrzyła na Sonię.<br />
— Rodia — rzekła, wstając z miejsca — rzecz jasna, obiad zjemy razem. Chodź, Duniu.<br />
Tobie też radzę wyjść nieco, po spacerze zaś połóż się i wypocznij, a potem czekamy...<br />
Obawiam się, że rozmowa z nami zmęczyła cię...<br />
— Tak, tak, przyjdę... — rzekł pośpiesznie i też wstał.<br />
— Muszę jednak jeszcze coś załatwić...<br />
— Chyba nie będziecie jedli obiadu osobno? — rzekł Razumichin, patrząc zdziwiony na<br />
Raskolnikowa. — Co masz do załatwienia?<br />
— Przecież mówię, że przyjdę... na pewno... A ty zostań tu jeszcze chwilę. Nie<br />
potrzebujecie go teraz, prawda, mamo? Czy też może zabieram go wam?<br />
— O nie, wcale nie! Pana także proszę do nas na obiad, Dymitrze Prokofjiczu, będzie pan<br />
taki dobry?<br />
— Bardzo proszę, niech pan przyjdzie — dorzuciła Dunia.<br />
Razumichin pochylił się w ukłonie, dziękując za zaproszenie, twarz promieniała mu z<br />
zadowolenia. Dziwne jakieś zakłopotanie ogarnęło wszystkich na chwilę.<br />
— Żegnaj, Rodia, a raczej do zobaczenia. Nie lubię tego słowa „żegnaj". Żegnaj, Naściu...<br />
o, znowu powiedziałam „żegnaj"... — Pulcheria Aleksandrowna o mało co nie ukłoniła się<br />
nawet Soni i wyszła szybko z pokoju.<br />
Dunia, która szła za matką, ukłoniła się dziewczynie uprzejmie i życzliwie. Biedna Sonia<br />
zakłopotana odkłoniła się pośpiesznie i trwożnie. Na twarzy jej pojawił się jakiś bolesny<br />
wyraz, jak gdyby życzliwość i uprzejmość Duni były jej niemiłe i przykre.<br />
292<br />
— tiąaz żarowa, uuniu; — rzeKf KasKomiKow, wycnoaząc na schody. — Nie podasz mi<br />
ręki?<br />
— Podałam ci przecież, nie pamiętasz? — rzekła Dunia, zwracając się znów ku niemu.<br />
— To nic nie szkodzi, podaj mi ją jeszcze raz!<br />
Mocno ścisnął jej paluszki. Dunia zaśmiała się i zapłoniła, wyrwała rękę i wybiegła za<br />
matką. Teraz już czuła się całkiem szczęśliwa.<br />
— Wszystko w porządku — Raskolnikow zwrócił się do Soni, powracając do pokoju i<br />
patrząc na nią z uśmiechem. — Wieczny odpoczynek zmarłym, ale żywi chyba mogą żyć?<br />
Czyż nie tak? Chyba tak?<br />
Ze zdumieniem Sonia ujrzała, że jego twarz rozjaśniła się nagle, patrzył na nią długo w<br />
milczeniu; wszystko, co opowiadał mu o niej jej ojciec, przypomniało mu się teraz...<br />
— Na Boga, Duniu! — rzekła Pulcheria Aleksandrowna, zaledwie znalazły się na ulicy —<br />
doprawdy jestem zadowolona, żeśmy wyszły, jakoś mi lżej. No, czyż mogłam wczoraj w<br />
wagonie pomyśleć, że nawet z tego będę się cieszyć!