zbrodnia i kara.pdf
zbrodnia i kara.pdf
zbrodnia i kara.pdf
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
— A po co mam zostawać?<br />
— A czy to można wiedzieć?<br />
— Może i racja...<br />
— Ja przecież szykuję się na sędziego śledczego! Tu najwidoczniej, naj-wi-docz-niej coś<br />
jest nie w porządku! — obstawał przy swoim młodzieniec i pobiegł prędko na dół.<br />
Koch pozostał, raz jeszcze pociągnął, ale już spokojnie, za rączkę dzwonka, który<br />
brzęknął; powoli, jakby coś kombinując, zaczai poruszać klamką w jedną i w drugą stronę,<br />
żeby się raz jeszcze przekonać, że jest zamknięte tylko na rygiel. Potem, sapiąc, nachylił<br />
się i zajrzał przez dziurkę od klucza, ale tam tkwił od wewnątrz klucz, nie mógł więc nic<br />
zobaczyć.<br />
Raskolnikow ściskał w ręku siekierę. Był jak w malignie. Już się szykował do stoczenia z<br />
nimi walki, gdyby weszli. Kiedy pukali i zastanawiali się nad sytuacją, przychodziła mu<br />
kilka razy do głowy myśl, żeby wszystko od razu skończyć i krzyknąć do nich zza drzwi.<br />
Chwilami brała go ochota nawymyślać im i droczyć się z nimi, dopóki nie otworzą. „Byle<br />
tylko prędzej!" — przemknęło mu przez myśl.<br />
— Gdzież on jest, do diabła...<br />
Czas mijał, minuta, dwie, ale nikt nie przychodził. Koch zaczął się niecierpliwić.<br />
— Do diabła!... — warknął i porzucając swój posterunek, ruszył na dół, śpiesząc się i<br />
tupiąc butami po schodach. Kroki ucichły.<br />
„Boże, co robić?"<br />
118<br />
Kaskolmkow odemknął drzwi, uchylił je, nic nie było słychać, i nagle, zupełnie nie<br />
zastanawiając się, zamknął je dokładnie za sobą i zaczął szybko schodzić na dół.<br />
Zszedł już z trzech kondygnacji, gdy nagle zaczai się straszny harmider na dole. „Co<br />
robić? Ukryć się nie ma gdzie". Pobiegł z powrotem, znów do mieszkania.<br />
— Hej, psiakrew! Trzymać go!<br />
Ktoś z wrzaskiem wyskoczył na dole z jakiegoś mieszkania i nie pobiegł, a po prostu<br />
sfrunął na dół po schodach, drąc się na całe gardło:<br />
— Mitia! Mitia! Mitia! Mitia! Mitia! Draniu jeden!<br />
Wrzeszczał jeszcze na dworze. Wreszcie wszystko ucichło. Ale w tej samej chwili kilka<br />
osób, głośno rozmawiając, zaczęło z hałasem wchodzić na schody. Było ich trzech albo<br />
czterech. Dobiegł go dźwięczny głos owego młodzieńca. „To oni!"<br />
Zrozpaczony do ostateczności, ruszył im naprzeciw: niech się dzieje, co chce! Zatrzymają<br />
— wszystko przepadło, miną — też przepadło: zapamiętają. Już się zbliżali ku sobie,<br />
dzieliło ich tylko jedno piętro i nagle — ratunek! Kilka stopni niżej, na prawo, zauważył<br />
otwarte na oścież mieszkanie na pierwszym piętrze, to samo mieszkanie, w którym<br />
pracowali malarze, a teraz jakby naumyślnie puste. To pewnie oni wyskoczyli z takim<br />
wrzaskiem. Podłogi były świeżo pomalowane, na środku pokoju stała bańka i miska z<br />
farbą i pędzlem. W oka mgnieniu wśliznął się do mieszkania i przyczaił za drzwiami,<br />
jeszcze zdążył: wchodzący na górę akurat podchodzili do tych drzwi. Potem skręcili na<br />
górę i poszli dalej, na trzecie piętro, rozprawiając głośno. Przeczekał, wyszedł na palcach i<br />
zbiegł na dół.<br />
Na schodach nie było nikogo! W bramie również. Szybkim krokiem minął bramę i skręcił<br />
na ulicy w lewo.<br />
Wiedział bardzo dobrze, świetnie zdawał sobie sprawę z tego, że w tej chwili oni są już w<br />
mieszkaniu, że się bardzo zdziwili, zobaczywszy, że drzwi są otwarte, podczas gdy przed<br />
chwilą były zamknięte, że już oglądają zwłoki i że nie dalej jak za<br />
119<br />
min u L^ uumysią się, it raczej nauiuią mezimego że przed chwilą był tu morderca i zdążył<br />
się gdzieś ukryć, prześliznąć się obok nich, uciec; domyśla się prawdopodobnie i tego, że<br />
schował się w pustym mieszkaniu, gdy oni szli na górę. A jednak nie miał odwagi za<br />
bardzo przyśpieszyć kroku, jakkolwiek do pierwszej przecznicy pozostawało około stu