zbrodnia i kara.pdf
zbrodnia i kara.pdf
zbrodnia i kara.pdf
You also want an ePaper? Increase the reach of your titles
YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.
dusząca się i blada, zerwała się z łóżka (na które padła z wyczerpania) i rzuciła się na<br />
Amalię Iwanownę. Ale walka była zbyt nierówna: została odrzucona jak piórko.<br />
— Jak to! Mało tych bezbożnych oszczerstw, jeszcze i ta kreatura na mnie! Jak to! W<br />
dzień pogrzebu męża wyrzucać z mieszkania! Zaraz po stypie na ulicę z sierotami! Dokąd<br />
pójdę? — zawodziła, łkając i dusząc się, biedna kobieta. — Boże! — krzyknęła nagle z<br />
błyskiem w oczach — czy nie ma już sprawiedliwości? Kogo masz bronić, jeśli nie nas,<br />
sieroty? No, zobaczymy! Są na świecie sądy i sprawiedliwość, poszukam! Zaraz,<br />
poczekaj, bezbożna kreaturo! Poleńko, zostań z dziećmi, ja wrócę. Czekajcie na mnie,<br />
choćby na ulicy! Zobaczymy, czy jest na świecie sprawiedliwość!<br />
477<br />
Zarzuciwszy na głowę zieloną, kortową chustę, o której wspominał w swoim opowiadaniu<br />
nieboszczyk Marmieładow, Katarzyna Iwanowna przecisnęła się przez bezładny, pijany<br />
tłum lokatorów tłoczących się w pokoju i zawodząc, wybiegła na ulicę z nieokreślonym<br />
celem, by gdzieś zaraz, natychmiast, za wszelką cenę znaleźć sprawiedliwość. Poleńka<br />
ze strachu zaszyła się z dziećmi w kąt, objęła obu malców i drżąc, czekała na kufrze na<br />
powrót matki. Niemka miotała się po pokoju, wrzeszczała, ciskała wszystko, co wpadło jej<br />
w ręce, na podłogę i awanturowała się. Lokatorzy darli się coraz głośniej, jedni dorzucali,<br />
co wiedzieli na temat zajścia, drudzy kłócili się i urągali sobie, inni śpiewali...<br />
„Czas na mnie! — pomyślał Raskolnikow. — No, zobaczymy, Sofio Siemionowno, co pani<br />
teraz powie!"<br />
I skierował się do mieszkania Soni.<br />
IV<br />
Raskolnikow, pomimo że był zgnębiony własnym lękiem i cierpieniem, potrafił jednak<br />
czynnie i energicznie obronić Sonię przed Łużynem. Przecierpiawszy tyle rankiem tego<br />
dnia, zadowolony był nawet ze zmiany wrażeń, które stawały się nie do zniesienia, nie<br />
mówiąc już o tym, że ujmując się za Sonią, kierował się osobistymi względami<br />
uczuciowymi. Męczyła go, chwilami zwłaszcza, myśl o widzeniu się z Sonią: musiał<br />
powiedzieć jej, kto zabił Lizawietę, przeczuwał, że będzie bardzo cierpiał, i wzdragał się<br />
na myśl o tym. I dlatego, gdy wychodząc od Katarzyny Iwanowny, zawołał w myśli: „No,<br />
zobaczymy, Sofio Siemionowno, co pani teraz powie!", to widocznie był jeszcze<br />
zewnętrznie podniecony swym wybuchem, rzuconym wyzwaniem i zwycięstwem<br />
odniesionym nad Łużynem. Zaszła w nim jednak dziwna zmiana. Gdy doszedł do<br />
mieszkania Kapernaumowa, ogarnęła go niemoc i strach. Zamyślony, zatrzymał się przed<br />
drzwiami z dziwnym pytaniem:<br />
478<br />
oyio<br />
dziwne, gdyż jednocześnie czuł, że nie tylko nie może nie powiedzieć, ale nie wolno<br />
nawet odwlec tej chwili. Nie wiedział wprawdzie, dlaczego nie wolno, wyczuł to tylko, i<br />
przytłaczało go dręczące poczucie własnej niemocy wobec konieczności. Aby przerwać te<br />
rozważania i nie męczyć się dłużej, szybko otworzył drzwi i stojąc w progu, spojrzał na<br />
Sonię. Siedziała oparta łokciami na stole, z twarzą ukrytą w dłoniach. Zobaczywszy<br />
Raskolnikowa, zerwała się i podeszła do niego, jakby czekała na jego przyjście.<br />
— Co by się ze mną stało, gdyby nie pan! — powiedziała, witając go na środku pokoju.<br />
Widocznie chciała mu to jak najprędzej powiedzieć. Na to tylko czekała.<br />
Raskolnikow podszedł do stołu i usiadł na krześle, z którego przed chwilą wstała Sonia.<br />
Stała teraz o dwa kroki przed nim, tak jak wczoraj.<br />
— Cóż, Soniu? — powiedział i poczuł, że głos mu drży.<br />
— Przecież cała sprawa polega na „kondycji społecznej i związanych z nią nawykach".<br />
Czy pani zdała sobie z tego sprawę? Na jej twarzy malowało się cierpienie.<br />
— Tylko niech pan nie mówi ze mną tak, jak wczoraj!<br />
— przerwała mu. — Proszę, niech pan da spokój. I tak dosyć już tych męczarni...<br />
Uśmiechnęła się jednak zaraz w obawie, aby nie wziął jej za złe tego wyrzutu.