zbrodnia i kara.pdf
zbrodnia i kara.pdf
zbrodnia i kara.pdf
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
— Wybiera się pan na spacer? Wieczór będzie ładny, żeby tylko burzy nie było. Zresztą<br />
odświeżyłoby się powietrze... Również wziął czapkę.<br />
— Tylko bardzo proszę, niech pan sobie nie wmawia czasem, że ja się dziś panu<br />
przyznałem — powiedział Raskolnikow z ponurym uporem. — Pan jest interesującym<br />
człowiekiem<br />
537<br />
i słuchałem pana tylko przez ciekawość. Ale do niczego się panu nie przyznałem... Niech<br />
pan to sobie zapamięta.<br />
— No, już dobrze, wiem, zapamiętam. Ależ pan drży! Niech pan będzie spokojny,<br />
dobrodzieju, będzie, jak pan sobie życzy. Niech pan się trochę przejdzie, ale za dużo nie<br />
można spacerować. Na wszelki wypadek mam do pana jeszcze jedną maleńką prośbę —<br />
dodał, zniżywszy głos. — Rzecz jest drażliwa, lecz bardzo ważna: w razie czego (w co<br />
zresztą nie wierzę i do czego uważam pana za niezdolnego), gdyby jednak przyszła panu<br />
ochota w ciągu czterdziestu czy pięćdziesięciu godzin jakoś inaczej zakończyć tę sprawę,<br />
w jakiś fantastyczny sposób, na przykład targnąwszy się na życie (co jest<br />
przypuszczeniem bezsensownym, więc niech mi pan daruje), to proszę zostawić krótką,<br />
ale treściwą notateczkę. Tak ze dwa wiersze, tylko dwa wiersze, i o kamieniu niech pan<br />
wspomni, to będzie bardziej godnie. No, do widzenia... Życzę dobrych myśli, godnych<br />
czynów.<br />
Porfiry wyszedł, był jakiś zgarbiony i starał się omijać wzrokiem Raskolnikowa.<br />
Raskolnikow podszedł do okna i ze wzmożoną niecierpliwością odczekał chwilę, aż<br />
według jego wyliczenia Porfiry powinien zejść ze schodów i oddalić się od domu. Po czym<br />
sam wyszedł pospiesznie.<br />
III<br />
Podążył do Swidrygajłowa. Czego się mógł spodziewać od tego człowieka, sam nie<br />
wiedział. Ale człowiek ten miał nad nim jakąś władzę. Skoro raz zdał sobie z tego sprawę,<br />
nie mógł się już otrząsnąć, zwłaszcza zaś teraz.<br />
Po drodze męczyło go przede wszystkim pytanie, czy Swid-rygajłow był u Porfirego.<br />
Sądził i mógł przysiąc, że nie był! Zastanowił się raz jeszcze, przypomniał sobie szczegóły<br />
wizyty Porfirego i doszedł do wniosku, że nie, na pewno nie był.<br />
538<br />
Ale o ile nie był dotychczas, to pójdzie czy nie?<br />
Na razie, sądził, chyba nie pójdzie. Dlaczego? Nie potrafiłby wytłumaczyć, zresztą nie<br />
chciał teraz łamać sobie nad tym głowy. Męczyło go to, ale właściwie nie obchodziło<br />
specjalnie. Rzecz dziwna i trudna do uwierzenia: o swoim nieuniknionym, bliskim losie<br />
niewiele myślał, i to z roztargnieniem. Męczyło go coś innego, daleko ważniejszego,<br />
wyjątkowego, dotyczącego jego samego. Czuł się przy tym nadzwyczaj przemęczony<br />
moralnie, niemniej jednak umysł jego pracował tego dnia sprawniej niż kiedykolwiek.<br />
Czy warto było po tym wszystkim, co się stało, zajmować się różnymi drobiazgami? Czy<br />
warto, na przykład, zabiegać, aby Swidrygajłow nie chodził do Porfirego, zastanawiać się,<br />
badać, tracić czas na jakiegoś tam Swidrygajłowa!<br />
O, jakże mu się to wszystko sprzykrzyło!<br />
A jednak mimo to szedł do Swidrygajłowa. Czyżby oczekiwał od niego czegoś nowego,<br />
wskazówki, wyjścia? Tonący brzytwy się chwyta! Czy to przeznaczenie, czy jakiś instynkt<br />
pchał ich ku sobie? A może tylko zmęczenie, rozpacz. Być może, że przydałby mu się<br />
ktoś inny, a do Swidrygajłowa idzie, bo ten się tak jakoś nawinął. Sonia? Po cóż miałby<br />
teraz iść do Soni? Znowu prosić ją o litość? Sonia przerażała go. Była uosobieniem<br />
nieubłaganego wyroku, niewzruszonego postanowienia. To znaczy, że trzeba pójść albo<br />
jej drogą, albo jego. Nie, teraz zwłaszcza nie był w stanie zobaczyć się z nią. Nie, lepiej<br />
zbadać Swidrygajłowa: co się tam kryje? Zdawał sobie sprawę, że ten Swidrygajłow od<br />
dawna już był mu bardzo do czegoś potrzebny.