zbrodnia i kara.pdf
zbrodnia i kara.pdf
zbrodnia i kara.pdf
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
— Dla niepoznaki ino... wtedy... biegłem z Mifką — rzekł Mikołaj, jakby spiesząc się z<br />
uprzednio przygotowaną odpowiedzią.<br />
— No, tak, oczywiście! — krzyknął ze złością Porfiry. — Powtarza cudze słowa — mruknął<br />
jakby do siebie i nagle znowu spostrzegł Raskolnikowa.<br />
420<br />
Widać było, że tak zajął go Mikołaj, iż na chwilę zapomniał o Raskolnikowie. Raptem zdał<br />
sobie z tego sprawę i zmieszał się nawet...<br />
— Rodionie Romanowiczu, dobrodzieju! Przepraszam! — rzucił się ku niemu. — To<br />
niepodobieństwo, bardzo proszę... pan tu nie może... ja sam... widzi pan, jakie<br />
niespodzianki. Proszę bardzo!... — ująwszy Raskolnikowa za rękę, wskazywał drzwi.<br />
— Pan, zdaje się, nie spodziewał się tego? — rzekł Raskol-nikow, dobrze jeszcze nie<br />
pojmując sytuacji, ale już zdążywszy nabrać odwagi.<br />
— A i pan, dobrodzieju, nie spodziewał się. Ależ rączka panu drży! Che, che!<br />
— I pan drży, Porfiry Pietrowiczu.<br />
— I ja drżę, nie spodziewałem się!...<br />
Stali już we drzwiach. Porfiry niecierpliwie czekał na wyjście Raskolnikowa.<br />
— Zatem niespodzianki już mi pan nie pokaże? — spytał drwiąco Raskolnikow.<br />
— Mówi, a ząbki jeszcze mu w ustach dzwonią, che, che! Złośliwy z pana człowiek! No,<br />
do widzenia.<br />
— Według mnie: żegnaml<br />
— Jak Bóg da, jak Bóg da! — mruknął Porfiry z jakimś krzywym uśmiechem.<br />
Przechodząc przez kancelarię, Raskolnikow zauważył, że sporo osób bacznie mu się<br />
przypatruje. W poczekalni zdążył dostrzec w tłumie obu stróżów z tamtego domu, których<br />
wtedy w nocy chciał sprowadzić do rewirowego. Stali, czekając na coś. Jednak zaledwie<br />
zdążył wyjść na schody, znów usłyszał za sobą głos Porfirego Pietrowicza. Odwróciwszy<br />
się, zobaczył, że ten, zadyszany, dogania go.<br />
— Jedno słóweczko, Rodionie Romanowiczu. Tam z całą tą sprawą, jak Bóg da, ale<br />
jednak będę musiał o coś niecoś formalnie zapytać pana, więc się jeszcze zobaczymy,<br />
tak!<br />
Porfiry z uśmiechem zatrzymał się przed nim.<br />
421<br />
— więc taK — aoaai raz jeszcze.<br />
Sprawiał wrażenie, jakby miał ochotę coś jeszcze powiedzieć, ale jakoś mu nie szło.<br />
— Niech mi pan wybaczy, Porfiry Pietrowiczu, to, co zaszło między nami... uniosłem się<br />
— zaczął Raskolnikow, który już tak dalece nabrał odwagi, że nie mógł odmówić sobie<br />
przyjemności pobrawurowania.<br />
— Nic nie szkodzi, nic nie szkodzi — podchwycił prawie z radością Porfiry — bo to i ja<br />
również... Mam parszywy charakter, kajam się, kajam! Zobaczymy się zatem. Jak Bóg da,<br />
to nawet na pewno się zobaczymy!<br />
— I wtedy poznamy się ostatecznie? — dodał Raskolnikow.<br />
— I wtedy poznamy się ostatecznie — przytaknął Porfiry, przymrużywszy oczy i<br />
spojrzawszy na Raskolnikowa bardzo poważnie. — Teraz pan idzie na imieniny?<br />
— Na pogrzeb.<br />
— Ach tak, prawda, na pogrzeb! Niech pan uważa na swoje zdrowie, niech pan uważa...<br />
— Nie wiem doprawdy, czego ze swej strony mam panu życzyć! — rzekł Raskolnikow,<br />
schodząc już ze schodów i zwróciwszy się nagle do Porfirego. — Życzyłbym panu<br />
większych sukcesów, bo sam pan widzi, jakie ma pan śmieszne zajęcie!<br />
— Dlaczego śmieszne? — od razu nastawił uszu Porfiry, który już też zbierał się do<br />
odejścia.<br />
— No jak to, przecież tego biednego Mikołaja prawdopodobnie dręczył i męczył pan<br />
psychologicznie, po swojemu tak długo, dopóki się nie przyznał. Na pewno mu pan<br />
dowodził dzień i noc: „Tyś zabił! Ty zabiłeś!..." a teraz, kiedy się nareszcie przyznaje,