05.11.2014 Views

zbrodnia i kara.pdf

zbrodnia i kara.pdf

zbrodnia i kara.pdf

SHOW MORE
SHOW LESS

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

— Tak, doskonała rzecz — odpowiedział Raskolnikow, patrząc na niego niemal drwiąco.<br />

— Doskonała rzecz, doskonała rzecz... — powtarzał Porfiry Pietrowicz, jakby nagle<br />

pomyślał o czymś zupełnie innym.<br />

— Tak, doskonała rzecz! — w końcu krzyknął prawie i spojrzawszy nagle na<br />

Raskolnikowa, zatrzymał się o dwa kroki przed nim. Uporczywe, głupawe powtarzanie, że<br />

służbowe mieszkanie to doskonała rzecz, stało w zbyt jaskrawej sprzeczności z<br />

poważnym, myślącym i zagadkowym spojrzeniem, jakie rzucił teraz Porfiry Pietrowicz na<br />

swego gościa.<br />

399<br />

A wiiuv/vyiiv LU waL/icMusc rva.SR.umiJS.uWct. i>ic HlUgl<br />

mać się od drwiącego i dosyć nieostrożnego wyzwania:<br />

— A czy pan wie — zapytał nagle, patrząc na Porfirego Pietrowicza niemal zuchwale i<br />

jakby upajając się swą zuchwałością — że istnieje, zdaje się, takie prawnicze prawidło,<br />

taki chwyt prawniczy przy wszelkiego rodzaju dochodzeniach: zacząć z daleka, od<br />

drobiazgów albo nawet od rzeczy poważnych, ale zupełnie obojętnych, żeby jak się to<br />

mówi, dodać otuchy przesłuchiwanemu, a właściwie, aby rozproszyć jego uwagę, uśpić<br />

czujność, a potem nagle i całkiem niespodzianie walnąć prosto w łeb jakimś<br />

najfatalniejszym i najniebezpieczniejszym pytaniem, czy tak? Wszelkie regulaminy i<br />

instrukcje do dziś dnia, zdaje się, święcie się tego trzymają.<br />

— Tak, tak... Więc sądzi pan, że ja pana tym służbowym mieszkaniem, tego... co? —<br />

Powiedziawszy to, Porfiry Piet-rowicz przymknął oczy i mrugnął porozumiewawczo. Coś<br />

wesołego i chytrego błysnęło mu w twarzy, zmarszczki na czole się wygładziły, twarz się<br />

wyciągnęła, oczka zwęziły i nagle zaniósł się długim, nerwowym śmiechem. Trzęsąc się i<br />

kołysząc całym ciałem, patrzył prosto w oczy Raskolnikowowi. Ten zaczął się również<br />

śmiać, choć z przymusem, lecz gdy Porfiry Pietrowicz, widząc to, wybuchnął takim<br />

śmiechem, że aż spurpurowiał, wstręt przemógł w Raskolnikowowie przezorność: przestał<br />

się śmiać, zasępił się i długo, z nienawiścią patrzył na Porfirego Pietrowicza, nie<br />

spuszczając wzroku przez cały czas jego długiego, jakby rozmyślnie przewlekanego<br />

śmiechu. Nieostrożności dopuściły się jednak obie strony: wyglądało to tak, jakby Porfiry<br />

Pietrowicz w oczy wyśmiewał się z Raskol-nikowa i nic sobie nie robił z tego, że ten drugi<br />

odnosi się do niego z nienawiścią. Raskolnikow uważał tę okoliczność za wiele znaczącą.<br />

Zrozumiał, że Porfiry Pietrowicz poprzednio również nic sobie z niego nie robił,<br />

przeciwnie, że to on właśnie, Raskolnikow, wpadł w pułapkę, że kryje się tu oczywiście<br />

coś, o czym nie wie, jakiś cel, że być może, wszystko jest już zaplanowane, lada chwila<br />

ujawni się i zaatakuje...<br />

400<br />

w star, wziął czapKę i przystąpił wprost do rzeczy:<br />

— Porfiry Pietrowiczu — zaczął zdecydowanym, choć dość podrażnionym tonem. —<br />

Wczoraj wyjawił pan życzenie, abym przyszedł do pana na jakieś przesłuchanie. —<br />

Zaakcentował specjalnie wyraz przesłuchanie. — Przyszedłem. Jeżeli to panu potrzebne,<br />

proszę pytać, jeśli nie, niech mi pan pozwoli odejść. Nie mam czasu, marn coś do<br />

załatwienia... Muszę iść na pogrzeb tego urzędnika stratowanego przez konie, o którym<br />

pan również wie — dodał, zły zaraz na siebie za ten dodatek, i ciągnął z większym<br />

jeszcze rozdrażnieniem: — Zbrzydło mi to wszystko, słyszy pan, i to już od dawna... i<br />

również przyczyniło się do mojej choroby, słowem — prawie krzyknął, zdając sobie<br />

sprawę z tego, że zdanie o chorobie jest jeszcze bardziej niewłaściwe — słowem, zechce<br />

pan przesłuchać mnie lub zwolnić, i to zaraz... Jeżeli zaś ma pan przesłuchiwać, to nie<br />

inaczej niż formalnie! Inaczej się nie zgodzę. Tymczasem żegnam pana, bo my obaj nie<br />

mamy tu wspólnie nic do roboty.<br />

— Boże! O co panu chodzi! Po cóż mam pana przesłuchiwać? — zagdakał nagle Porfiry<br />

Pietrowicz, zmieniając natychmiast ton i wyraz twarzy oraz momentalnie przestając się<br />

śmiać. — Niechże pan się uspokoi! — Porfiry Pietrowicz miotał się znów na wszystkie

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!