zbrodnia i kara.pdf
zbrodnia i kara.pdf
zbrodnia i kara.pdf
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
choćby jednego robotnika? Oni malowali tam, nie zauważył pan ich? To jest dla tych<br />
obydwu bardzo, bardzo ważne!<br />
— Malarze? Nie, nie widziałem ich... — odparł Raskolnikow powoli, jakby dopomagał swej<br />
pamięci, a jednocześnie wytężał cały swój spryt, aby zorientować się, gdzie jest właściwie<br />
pułapka, i niczego nie przeoczyć. — Nie, nie widziałem ich, nie zauważyłem nawet, że<br />
jakieś mieszkanie stało otworem... Przypominam sobie jednak, że na trzecim piętrze<br />
(teraz pułapka wydała mu się zupełnie jasna i triumfował już z góry) wyprowadzał się jakiś<br />
urzędnik... z mieszkania położonego naprzeciw Alony Iwanowny, żołnierze wynosili meble<br />
i przyparli mnie do ściany... przypominam sobie całkiem dokładnie, ale malarzy ani<br />
otwartego mieszkania... nie mogę sobie przypomnieć... nie, nie zauważyłem...<br />
— Co ty właściwie wygadujesz, Porfiry? — wrzasnął Razu-michin, który nareszcie<br />
zorientował się, w czym rzecz. — Przecież malarze byli tam w dniu morderstwa, a on był<br />
tam dwa dni przedtem, więc jak możesz go o to pytać?<br />
— Ach, do diabła! — Porfiry uderzył się ręką w czoło.<br />
— Pomieszało mi się. Od tej całej historii kręci mi się w głowie!<br />
— zwrócił się do Raskolnikowa, jakby prosząc o wybaczenie.<br />
— Jest to dla nas bardzo ważne, czy ktoś widział ich w mieszkaniu między siódmą a<br />
ósmą, i uroiło mi się, że może pan coś o tym wie... Wszystko pomieszałem!<br />
326<br />
— irzeoa oaraziej sKUpiac mysn — zauwazyi zgryźliwie Raskolnikow.<br />
Ostatnie słowa wymieniono już w przedpokoju. Porfiry, nadzwyczaj ugrzeczniony,<br />
odprowadził ich do drzwi. Obydwaj wyszli na ulicę w ponurym nastroju i początkowo szli<br />
bez słowa. Raskolnikow głęboko odetchnął...<br />
VI<br />
— ...Nigdy w to nie uwierzę! Nie uwierzę! — powtarzał przerażony Razumichin, usiłując<br />
zbijać argumenty Raskol-nikowa. Zbliżali się już do domu Bakalejewa, gdzie oczekiwały<br />
ich już od dawna Pulcheria Aleksandrowna i Dunia. W ferworze rozmowy Razumichin<br />
przystawał co chwila; był bardzo poruszony, bo po raz pierwszy dyskusja o tym była<br />
prowadzona w sposób jasny i bez ogródek.<br />
— To nie wierz! Nic ci na to nie poradzę — odparł Raskolnikow chłodno, z niedbałym<br />
uśmiechem. — Ty naturalnie byłeś jak zwykle naiwny i niczego nie zauważyłeś, ja jednak<br />
dokładnie rozważałem każde słowo, które padło.<br />
— Jesteś podejrzliwy, dlatego rozważałeś każde słowo... Hm, choć muszę przyznać, że<br />
ton Porfirego był co najmniej dziwny, a Zamietow to skończony drań... Masz rację, coś<br />
było na rzeczy, ale dlaczego, dlaczego?<br />
— Przez noc doszedł do innego przekonania.<br />
— Ależ to niemożliwe, niemożliwe! Gdyby rzeczywiście ta bezsensowna myśl zagnieździła<br />
się w ich mózgach, to staraliby się przecież ukryć ją i nie odkrywaliby kart przedwcześnie,<br />
aby cię później tym łatwiej przyskrzynić... Ale tak, jak oni to robili, było to bezczelne i<br />
nieostrożne!<br />
— Gdyby mieli rzeczywiste dowody lub przynajmniej jakąś podstawę do podejrzeń, to z<br />
pewnością nie ujawnialiby swoich kart w nadziei, że zdobędą tym sposobem jeszcze<br />
więcej dowodów (byliby zresztą już dawno przeprowadzili u mnie rewi-<br />
327<br />
zjf:;. i>ic iiiicii jcuiiciA. z,auucgu, unucuy ziaj mniejszego uuwuuu, wszystko było<br />
dwuznaczną spekulacją, zawieszoną w powietrzu ideą i dlatego popróbowali mnie<br />
skołować za pomocą bezczelności. Może nawet ten brak dowodów doprowadził go do<br />
takiej wściekłości i dał się jej ponieść. Może Porfiry miał w tym swój cel. Zdaje mi się, że<br />
jest bardzo mądry... Może chciał mnie przestraszyć, sugerując, że coś wie... Są to zawiłe<br />
kwestie psychologiczne, bracie... Zresztą ogarnia mnie wstręt, gdy zaczynam się<br />
zastanawiać... Przestańmy o tym mówić.