zbrodnia i kara.pdf
zbrodnia i kara.pdf
zbrodnia i kara.pdf
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
większej jeszcze furii. — Niech pan mnie aresztuje, niech pan mnie rewiduje, ale niech<br />
pan zechce działać formalnie, a nie igra ze mną. Niech pan się nie waży...<br />
— O formalności niech pan będzie spokojny — przerwał mu Porfiry z chytrym<br />
uśmieszkiem, jakby z lubością obserwując Raskolnikowa — tym razem zaprosiłem pana,<br />
mój dobrodzieju, prywatnie, tylko po przyjacielsku.<br />
— Nie chcę pańskiej przyjaźni, pluję na pańską przyjaźń! Słyszy pan! Dosyć, biorę czapkę<br />
i wychodzę. No, a co teraz powiesz, jeżeli masz zamiar mnie aresztować?<br />
Chwycił czapkę i skierował się ku drzwiom.<br />
— Nie ma pan ochoty zobaczyć niespodzianki? — zachichotał Porfiry, znowu chwytając<br />
go za łokieć i zatrzymując przy drzwiach. Najwyraźniej był coraz weselszy i figlarniejszy,<br />
co ostatecznie wyprowadziło Raskolnikowa z równowagi.<br />
— Co za niespodzianka? Co znowu? — zapytał, zatrzymując się i ze strachem patrząc na<br />
Porfirego.<br />
— Niespodzianka siedzi tutaj za drzwiami, che, che, che! — wskazał palcem na<br />
zamknięte drzwi w przepierzeniu, prowadzące do służbowego mieszkania. — Zamknąłem<br />
ją na klucz, żeby nie uciekła.<br />
— Co takiego? Gdzie? Co?... — Raskolnikow podszedł do drzwi, chciał je otworzyć, ale<br />
były zamknięte na klucz.<br />
— Zamknięte, a oto klucz!<br />
Rzeczywiście Porfiry wyjął z kieszeni klucz i pokazał mu.<br />
— Ciągle kłamiesz! — zawył Raskolnikow, nie panując już zupełnie nad sobą. — Łżesz,<br />
przeklęty błaźnie! — i rzucił się na cofającego się ku drzwiom, ale wcale nie<br />
przestraszonego Porfirego. — Rozumiem wszystko, rozumiem! — skoczył do niego. —<br />
Łżesz i drażnisz mnie, żebym się zdradził...<br />
14 -- Zbrodnia i <strong>kara</strong><br />
417<br />
— ivw\ai«jmv ivv^mcnivj WIVA.U, \j.*J ui wu^iyj u, uaiva^it/j JU^Ł un_y uo.<br />
nie można się zdradzić. Przecież pan wpadł w szał. Niech pan nie krzyczy, bo zawołam<br />
ludzi.<br />
— Łżesz, nic się nie stanie! Wołaj sobie ludzi! Wiedziałeś, że jestem chory, i chciałeś<br />
mnie doprowadzić do szału, żebym się zdradził, to był twój cel! Nigdy! Przedstaw mi fakty!<br />
Ja wszystko zrozumiałem! Nie masz faktów, masz tylko głupie, marne poszlaki od<br />
Zamietowa!... Znałeś moje usposobienie, chciałeś mnie doprowadzić do furii, a potem<br />
nagle oszołomić popami i delegatami... Czekasz na nich! Co? Dlaczego zwlekasz? Gdzie<br />
są? Dawaj ich tu!<br />
— Jacy znów delegaci, dobrodzieju! Co też się temu człowiekowi majaczy! Ależ tak nie<br />
można działać formalnie, jak się pan wyraża, pan się nie zna na rzeczy, mój drogi... A<br />
formalności nie uciekną, sam się pan o tym przekona... — bąkał Porfiry, nasłuchując pod<br />
drzwiami.<br />
W istocie, w drugim pokoju pod samymi drzwiami słychać było jakiś hałas.<br />
— Aha, idą! — krzyknął Raskolnikow — posłałeś po nich!... Czekałeś na nich!...<br />
Obliczyłeś sobie... No, dawaj ich tu wszystkich: delegatów, świadków, kogo chcesz...<br />
Dawaj! Jestem gotów! Gotów!...<br />
Ale w tej chwili zdarzyło się coś dziwnego, coś tak nieoczekiwanego w tych warunkach, że<br />
oczywiście ani Raskolnikow, ani Porfiry Pietrowicz nie mogli spodziewać się podobnego<br />
rozwiązania.<br />
VI<br />
Później na wspomnienie tego momentu przed oczami Ras-kolnikowa stawała następująca<br />
scena.<br />
Hałas pod drzwiami nagle szybko wzmógł się i drzwi się uchyliły.<br />
— Co to znaczy? — krzyknął z irytacją Porfiry Pietrowicz. — Uprzedzałem przecież...<br />
418