10.09.2013 Views

Spadkobiercy Winneto..

Spadkobiercy Winneto..

Spadkobiercy Winneto..

SHOW MORE
SHOW LESS

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

je było włożyć do torby. 4<br />

Znowu mam nadzieję, że czytelnik nie uzna tych uwag za nudne czy zbyteczne. Jak się<br />

później okaże, ilustracje te odegrały w łańcuchu wydarzeń niebagatelną rolę. Ci, którzy mnie<br />

lepiej znają, wiedzą, że nie wierzę w “przypadek“. Wszystko, co się dzieje, przypisuję<br />

działaniu wyższej woli, wszystko jedno, jak ją nazwiemy — Bogiem, losem czy<br />

przeznaczeniem. Jestem przekonany, że przeznaczenie decydowało o losach również tej<br />

wyprawy. Ostatecznie oferty wydawców rozpłynęły się jak mgła — bez żadnych<br />

praktycznych konsekwencji; nie miałem zresztą czasu, by odwiedzić tych panów. Sensu tych<br />

ofert dopatruję się w tym, że podsunęły nam myśl zabrania ze sobą kopii okładek.<br />

Celowość wydarzeń dała się zaobserwować jeszcze lepiej i wyraźniej przy okazji innej<br />

oferty wydawniczej, która została mi przedstawiona nie na piśmie, lecz osobiście — o dziwo<br />

— w tym właśnie czasie i znowu przez Amerykanina. Szczególnie wymowne były tu<br />

okoliczności — całkowicie wykluczające jakąkolwiek przypadkowość.<br />

Mam w Dreźnie przyjaciela, cieszącego się wielkim wzięciem, lekarza i psychiatrę.<br />

Szczególnie w tej ostatniej dziedzinie ma on na swym koncie niebagatelne osiągnięcia.<br />

Uważają go za autorytet i zasięgają jego opinii nie tylko tutejsi, ale i wielu przyjezdnych.<br />

Otóż podczas wizyty, którą nam ów przyjaciel złożył — było to nie w niedzielę, kiedy nie<br />

pracuję, ale w środku tygodnia, późnym popołudniem, a więc w porze, w której nas jeszcze<br />

nigdy nie odwiedzał — rozmowa zeszła na temat podjętej przez nas decyzji udania się do<br />

Nowego Jorku statkiem Północnoniemieckiego Lloyda.<br />

— Jedziecie po nugety? — spytał tak szybko, jakby od dawna czekał na te słowa.<br />

— Skąd ci przyszły do głowy akurat nugety? — odpowiedziałem.<br />

— Bo tak się złożyło, że dzisiaj jeden widziałem. Był wielkości gołębiego jaja i zwisał na<br />

dewizce — odpowiedział.<br />

— Czyjej?<br />

— Pewnego Amerykanina, który zresztą wydał mi się bardziej interesujący niż ta grudka<br />

złota. Powiedział mi, że przyjechał tu tylko na dwa dni i prosił o moją opinię w sprawie, którą<br />

każdy psycholog, a więc i ty, mój drogi przyjacielu, uzna za przypadek chorobowy, ze wszech<br />

miar zasługujący na uwagę.<br />

— A o co mu chodzi?<br />

— Chodzi o dziedziczną manię samobójczą, występującą u wszystkich bez wyjątku<br />

członków pewnej rodziny. Pojawia się ona u poszczególnych jednostek niepostrzeżenie i<br />

cicho, by z czasem tak przybrać na sile, że nie sposób jej się oprzeć.<br />

— Słyszałem o takich przypadkach i znałem nawet kiedyś osobiście osobę w ten sposób<br />

obciążoną. Był to lekarz okrętowy na statku, którym płynąłem z Suezu na Cejlon. Na<br />

rozmowie o psychologii spędziliśmy kiedyś na górnym pokładzie całą rozgwieżdżoną noc.<br />

Zyskałem wówczas jego zaufanie i powiedział mi o czymś, z czego do tej pory nie zwierzał<br />

się nigdy i nikomu. Jeden z jego braci i jedna z jego sióstr popełnili już samobójstwo;<br />

podobnie ojciec. Matka umarła pod ciężarem zgryzoty i niepokoju. Druga siostra pisała do<br />

niego raz po raz, że nie jest już w stanie dłużej się opierać, a on sam został lekarzem tylko po<br />

to, by, jeśli nie będzie mógł pomóc nikomu innemu, przynajmniej dla siebie znajdzie ratunek.<br />

— Co się stało z nim i z siostrą?<br />

— Nie wiem. Obiecał, że do mnie napisze i przyśle swój adres, ale tego nie uczynił. Czy<br />

ten Amerykanin jest w równie trudnej sytuacji?<br />

— Czy on sam, tego nie potrafię powiedzieć. Nie padły żadne nazwiska, nawet jego<br />

4 Sascha Schneider (1870-1927) — długoletni przyjaciel domu Karola Maya. W latach 1904-1910 namalował<br />

serię ilustracji do jego książek, które znalazły się na okładkach specjalnej edycji w ramach pierwszego wydania.

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!