Spadkobiercy Winneto..
Spadkobiercy Winneto..
Spadkobiercy Winneto..
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
Ciemny Włos<br />
Następnego dnia zamierzałem przejrzeć odnalezione teksty, ale nadzieja, że będę się mógł<br />
nimi zająć okazała się niestety płonna. Piliśmy właśnie ranną kawę, kiedy na południowym<br />
końcu polanki pojawiła się między drzewami jakaś indiańska sylwetka. Indianin podszedł do<br />
nas. Był to ten sam <strong>Winneto</strong>u, którego widzieliśmy wczoraj wieczorem. Zwracał się tylko do<br />
Młodego Orła. Na nas zdawał się nawet nie patrzeć. Mówił nie po angielsku, lecz w swym<br />
ojczystym języku.<br />
— Zbliżają się jeźdźcy — zameldował.<br />
— Skąd? — zapytał nasz młody indiański przyjaciel.<br />
— Z północo-zachodo-zachodu.<br />
— Ilu? f<br />
— Duża grupa. Nie mogliśmy policzyć. Byli za daleko.<br />
— Przyjdź więc jak najszybciej zameldować o liczbie. <strong>Winneto</strong>u oddalił się, ale po<br />
dziesięciu minutach był już<br />
z powrotem. Powiedział:<br />
— To mężczyźni i kobiety. Dwudziestu mężczyzn i cztery razy po dziesięć squaw. Z tyłu<br />
sporo jucznych mułów.<br />
— Jak są daleko?<br />
— Będą na Nugget Tsil za kwadrans.<br />
— Niech przyjeżdżają. Obserwujcie ich z ukrycia. To kobiety Siouxów udające się na<br />
Górę <strong>Winneto</strong>u. Kim są mężczyźni, tego jeszcze nie wiem. My pojedziemy stąd do Deklil-to.<br />
Chyba już nie będę potrzebował twojej pomocy.<br />
<strong>Winneto</strong>u oddalił się nie wymówiwszy nawet sylaby, która nie dotyczyłaby zleconego mu<br />
zadania. Wspaniała dyscyplina! Wieść o spodziewanych przybyszach wprawiła starego,<br />
poczciwego Pappermanna w podniecenie, którego mimo wszelkich wysiłków nie potrafił<br />
ukryć. Entersowie spoglądali niepewnie. Zapytali, czy nie powinni się od nas odłączyć.<br />
— Jesteście teraz z nami i z nami zostaniecie — odparłem.<br />
— Nie mówcie tylko, kim jestem.<br />
Na tym też stanęło. I ja, i Serduszko oczekiwaliśmy przybyszów z ogromnym<br />
zainteresowaniem, choć ja żałowałem trochę, że nie mogę się zająć rękopisami. Minęły dwa<br />
kwadranse. Naszym gościom nie było spieszno. Wreszcie, po z górą godzinie, usłyszeliśmy<br />
ich z daleka. Szli pieszo. Konie, ze względu na strome miejscami przejścia, zostały u<br />
podnóża. Zauważyli nas, zanim jeszcze wyszli z lasu. Wywnioskowaliśmy to z tego, iż nagle<br />
ucichły wśród nich wszelkie rozmowy. Po chwili ujrzeliśmy bardzo wysokiego i bardzo<br />
wychudzonego mężczyznę. Zmierzał w naszym kierunku kołysząc się na swych długich<br />
nogach. Ubrany był nie po indiańsku, lecz w elegancki garnitur w stylu amerykańskim z<br />
nadzwyczaj wysokim, śnieżnobiałym kołnierzykiem i mankietami równie olśniewającej<br />
białości. Na jego piersi połyskiwała dumnie, wpięta w klapę, prawdziwa, wielka perła. Na<br />
palcach mieniły się w słońcu sygnety z diamentami i innymi szlachetnymi kamieniami. Miał<br />
olbrzymie dłonie i stopy, ale były one niczym w porównaniu z jego nosem. Taki nos mógł