Spadkobiercy Winneto..
Spadkobiercy Winneto..
Spadkobiercy Winneto..
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
dawno temu, o czym świadczyły jaśniejące na tle ściany, pozostałe po nich<br />
ślady.<br />
— Szkoda, że brakuje tych stopni — poskarżyła się Serduszko.<br />
— Dlaczego?<br />
— Bo chętnie bym się tam wdrapała.<br />
— Kozica! — zażartowałem.<br />
Żona rzeczywiście bardzo lubi cię wspinać. Podczas naszych górskich wędrówek<br />
niejednokrotnie musiałem ją powstrzymywać przed ryzykowniejszymi eskapadami.<br />
— Nie udawaj! — odparła. — Znam cię dobrze. Nikt, tak jak ty nie tęskni, by się tam<br />
dostać na górę. Chciałbyś zajrzeć do każdej niszy i popatrzeć w każde okienko. Może<br />
zaprzeczysz?<br />
— Nie, nie zaprzeczę. Przesadzasz mówiąc, że chciałbym zajrzeć do każdej niszy, ale<br />
wdrapać się do któregoś z okienek uważam wręcz za swój obowiązek. Musimy się przekonać,<br />
co się stamtąd da zobaczyć. Jaki jest widok na jezioro. Może widać coś, czego inaczej nie da<br />
się zobaczyć?<br />
— Ale jak dostaniesz się do pierwszych stopni?<br />
— Bardzo prosto: zrobimy sobie drabinę.<br />
— Słusznie! — przyklasnęła. — Zrobimy drobinę, i to zaraz! Wyszliśmy na zewnątrz.<br />
Bardzo szybko znalazłem dwie<br />
długie, strzeliste tyki i wyciąłem odpowiednią ilość szczebli. Rzemieni mieliśmy dosyć.<br />
Wkrótce drabina była gotowa. Wnieśliśmy ją do środka i przystawiliśmy do ściany. Sięgała<br />
akurat do najniżej położonych stopni. Korzystając z następnych wdrapaliśmy się jeszcze<br />
wyżej, co nie było całkiem bezpieczne, gdyż brakowało jakichkolwiek szerszych półek i<br />
pomostów. Mieliśmy do dyspozycji tylko pojedyncze, wystające ze ściany kamienie. Każdy z<br />
nich trzeba było przed wejściem wypróbować. Po drodze mijaliśmy nisze, do których<br />
oczywiście również zaglądaliśmy. Oszczędzę czytelnikom opisu mumii i szkieletów, nie<br />
chciałbym bowiem jako pisarz polegać na sensacji i dreszczyku grozy.<br />
Wdrapawszy się na dostateczną wysokość, weszliśmy do jednego z najwyżej położonych<br />
otworów świetlnych. Był on tak duży, że mogliśmy się w nim swobodnie wyprostować i<br />
jeszcze pozostało nam nad głową sporo miejsca. Przypominał kształtem korytarz. Po<br />
zrobieniu dziewięciu kroków dotarliśmy na zewnątrz. Znajdowaliśmy się na dużej wysokości<br />
i mogliśmy ogarnąć wzrokiem większą część jeziora. Nie zapominając o ostrożności<br />
natychmiast usiedliśmy. Stojąc stanowilibyśmy łatwy przedmiot obserwacji dla każdego<br />
Komańcza czy Kiowy, który mógłby być w pobliżu. Owa ostrożność była jak najbardziej na<br />
miejscu. Ujrzeliśmy nie jednego, a wielu Indian. Jechali jeden za drugim wzdłuż odległego o<br />
dwieście kroków wybrzeża -powoli, ociężale i w zupełnej ciszy.<br />
— To Siouxowie starego Kiktahana Szonki — powiedziałem. — Utahowie albo już tu są,<br />
albo przyjadą za nimi.<br />
— A więc zdążyliśmy na czas — powiedziała Serduszko. — Czy istnieje jakieś<br />
niebezpieczeństwo?<br />
— Dla nich owszem, ale nie dla nas — odparłem. Młody Orzeł milczał; Kakho-Oto<br />
powiedziała natomiast:<br />
— Teraz muszę już was opuścić. Czy mi zaufacie? Czy zaufacie, że nie zrobię niczego,<br />
co mogłoby wam zaszkodzić?<br />
— Wierzymy ci — odparłem w jej ojczystym języku. -Kiedy mamy się ciebie znowu<br />
spodziewać?