Spadkobiercy Winneto..
Spadkobiercy Winneto..
Spadkobiercy Winneto..
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
Drugi testament<br />
Opuściwszy okolice Diabelskiej Ambony udaliśmy się w kierunku Mugworthills. Jak pisałem<br />
w III tomie <strong>Winneto</strong>u, Mugworthills jest tym samym pasmem górskim, który <strong>Winneto</strong>u wraz<br />
ze swym ojcem nazwali Nugget Tsil. Tam też zmierzali Entersowie. Droga, którą jechali była<br />
mi znana, jako że słyszałem jej opis z ust Tusahgi Saricza. Znałem jednak również krótszą<br />
drogę i tę drogę wybraliśmy. A ponieważ znacznie lepiej od nich jeździliśmy konno,<br />
wyprzedziliśmy ich, choć spod Diabelskiej Ambony wyruszyli znacznie wcześniej niż my.<br />
Nie wchodził w ogóle w grę, jak początkowo niektórzy sądzili, żaden wyczerpujący pościg;<br />
mogliśmy zaczekać na braci w dowolnym miejscu na trasie. Najdogodniejsze warunki do<br />
takiego spotkania tworzył Canadian, a konkretnie miejsce, w którym wówczas — po śmierci<br />
<strong>Winneto</strong>u — natknąłem się na Gatesa, Claya i Summera. Była tu woda do picia, pokarm dla<br />
koni i rozległy teren pokryty gęstymi zaroślami, w których można się było ukrywać przed<br />
wzrokiem każdej przejeżdżającej tędy osoby aż do wybranego przez siebie momentu.<br />
Pośrodku gęstwiny znajdował się mały prześwit wypalony niegdyś przez obozowy ogień.<br />
Roślinność w tym miejscu nie zdołała się odnowić i tutaj też stanąć miał teraz nasz namiot.<br />
Podczas gdy my rozbijaliśmy namiot, żona przygotowywała południowy posiłek.<br />
Mieliśmy jeszcze sporo niedźwiedziego mięsa, a po drodze ustrzeliliśmy ponadto dzikiego<br />
indyka i kilka piesków preriowych. Nie musieliśmy więc dopiero teraz rozglądać się za<br />
pożywieniem. Po posiłku odpoczywaliśmy, choć prawdę mówiąc żadne z nas nie odczuwało<br />
wielkiego zmęczenia. Znajdowaliśmy się już jednak na terytorium Komanczów i Kiowów,<br />
należało więc uczynić wszystko, by nie zdradzić swojej obecności.<br />
Zbliżał się już wieczór, kiedy od strony, z której spodziewaliśmy się Entersów ukazało się<br />
dwóch jeźdźców. Jechali powoli na wyraźnie zmęczonych koniach. Kiedy wjeżdżać już mieli<br />
między zarośla rozpoznaliśmy braci. Uzbrojeni byli na dawniejszą modłę, kiedy Zachód nie<br />
należał do miejsc bezpiecznych — w noże, rewolwery i strzelby. Nadjeżdżając z innego<br />
kierunku nie widzieli naszych śladów. Zsiedli z koni i podprowadzili je do wody, a sami<br />
zaczęli zbierać suche gałęzie na ognisko. Rozpalili je na zewnątrz zarośli, tak że po zmroku<br />
byłoby z daleka widoczne. Nasze ognisko dawno już wygasło. Ponieważ ich ogień zdradzić<br />
mógł i nas, podniosłem się z ziemi, by się im pokazać i ostrzec przed lekkomyślnością.<br />
Pappermann zapytał mnie:<br />
— Czy mogę się przyłączyć? Mam ochotę zobaczyć ich miny, kiedy pana rozpoznają!<br />
— Chodźmy więc!<br />
Kiedy się do nich zbliżyliśmy, ja zostałem w krzakach, a na otwartą przestrzeń wyszedł<br />
sam Pappermann. Podszedł do nich z tyłu i zawołał:<br />
— Dobry wieczór, panowie! Jeśli wolno spytać: czy wolicie od razu być oskalpowani,<br />
czy też byłoby bardziej po waszej myśli umrzeć przy palu męczarni dopiero jutro albo<br />
pojutrze?<br />
Zerwali się na równe nogi.<br />
— Oskalpowani? Przez kogo? Dlaczego? — zapytał Zebulon.<br />
— A z jakiego powodu mielibyśmy umrzeć przy palu męczarni? — dodał Hariman.<br />
— Komańcze i Kiowowie utrzymują ciągle, że ta okolica należy do nich — odparł stary