10.09.2013 Views

Spadkobiercy Winneto..

Spadkobiercy Winneto..

Spadkobiercy Winneto..

SHOW MORE
SHOW LESS

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

wartowników było więcej, naliczyłem dziesięciu — ośmiu Indian i dwóch białych. Opodal<br />

pasło się tyleż koni. Biali zdawali się traktować Indian z pewną wyższością.<br />

Siedzieli osobno i jedli wyjęte z toreb podróżnych śniadanie zakrapiane gęsto brandy ze<br />

stojącej pomiędzy nimi butelki. Tak wydawało się nam z daleka. Na miejscu przekonaliśmy<br />

się jednak, że nie byli to biali, lecz pół-Indianin i Indianin, tyle że w odróżnieniu od<br />

Komanczów ubrani po europejsku. W dodatku trafiliśmy na dobrych znajomych — pół--<br />

Indianinem okazał się Okih-czin-cza vel Antonius Paper; Indianin zaś też już nam się kiedyś<br />

przedstawiał — mianowicie jako pan Evening, agent od wszystkiego. Obok leżały ich<br />

strzelby i kilka ustrzelonych ptaków. Wyglądało na to, że wybrali się na polowanie.<br />

Rozpoznawszy nas skoczyli na równe nogi.<br />

— Hallo, hallo! — krzyknął Paper. — Toż to ten odrażający typ i jego niebieski boy. To<br />

dlatego Młody Orzeł przyjechał tak szybko! Chciał ich przemycić! Zatrzymajcie ich! Nie<br />

wolno im jechać dalej! Łapcie ich!<br />

Te polecenia skierowane były do Indian. Evening dodał ostrzegawczym tonem:<br />

— Ale miejcie się na baczności! To gwałtowni ludzie! Ten Burton ma zwyczaj uderzać<br />

błyskawicznie!<br />

Całkowicie lekceważąc te okrzyki skierowaliśmy się ku wodzie i zsiedliśmy z koni, aby<br />

mogły się napić. Był już na to najwyższy czas. Tymczasem dwunastu naszych towarzyszy<br />

zdawało relację z tego, co zaszło po drodze. Wprawdzie nic nie słyszeliśmy, ale mogliśmy się<br />

domyślić, że nie było to dla nas nic pochlebnego.<br />

— Ten Paper nie będzie chyba na tyle głupi, by raz jeszcze z tobą zaczynać? — spytała<br />

Serduszko z troską w głosie. ł<br />

— Niestety prawdopodobnie będzie! — odparłem. — Ludzie tego pokroju nie uczą się na<br />

błędach!<br />

— Czy znowu go uderzysz?<br />

— Nie.<br />

— Dzięki Bogu. Nie lubi na to patrzeć!<br />

— To zupełnie inne miejsce. Można się tu bronić w inny sposób.<br />

Ledwie skończyłem, gdy ten, o którym mówiliśmy, stał już przed nami, przykołysawszy<br />

się do nas na swych bocianich nogach.<br />

— Dzisiaj wyrównamy rachunki, mister Burton! Jest pan<br />

moim więźniem! Milczałem.<br />

— Czy pan słyszał? — zapytał. — Gdybym miał kajdanki, to bym je panu teraz założył.<br />

Bo tacy szubrawcy...<br />

— Szubrawcy? — przerwałem mu szybko.<br />

— Tak, szubrawcy! Bo tylko szubrawiec może...<br />

Nie dokończył rozpoczętego zdania, gdyż złapawszy go oboma rękami powyżej bioder<br />

poniosłem go nad wodę i rzuciłem najdalej, jak mogłem, w głęboki tu dosyć nurt<br />

rzeki.<br />

— Ratunku, ratunku! — krzyknął nie dosięgnąwszy jeszcze powierzchni wody.<br />

Potem zniknął nam całkowicie z oczu, a kiedy wynurzył się po chwili zaczął trzepać<br />

rękami jak pies, oddalając się stopniowo wraz z wartkim nurtem.<br />

— Ratunku, ratunku! — krzyczał nieustannie.<br />

— Wyciągnąć go! Wyciągnąć go! — zawołał William Evening, agent od wszystkiego. —<br />

On nie może utonąć!<br />

Indianie pobiegli brzegiem za tonącym, aby przy pomocy włóczni wyciągnąć go z wody.<br />

Ja zaś podszedłem do agenta i powitawszy go tym samym uprzejmym uśmiechem, z jakim on

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!