Spadkobiercy Winneto..
Spadkobiercy Winneto..
Spadkobiercy Winneto..
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
przyjaźni i miłości bliźniego. Niczego tak sobie nie życzy, jak udać się na Górę <strong>Winneto</strong>u i<br />
jeszcze raz spotkać się z tobą. Ty jej nie rozpoznasz. Bardzo się zestarzała i zbrzydła. Ma<br />
nadzieję, że kiedy ją spotkasz nie będziesz wiedział, z kim masz do czynienia. Ona przysłała<br />
Kiowę, by nas ostrzegł i poprowadził. Możemy na nim całkowicie polegać. Będzie<br />
postępował tak, jakby nie należał do swego plemienia i spełni każde życzenie, które nie<br />
będzie sprzeczne z jego miłością do ojczyzny i całej czerwonej rasy. Czy cię to cieszy?<br />
— Nawet bardzo! A twoja radość sięgnie zenitu, kiedy bliżej poznasz tego wiernego<br />
Indianina. Teraz chodźmy już lepiej spać. Jutro czeka nas pewnie bogaty w wydarzenia dzień,<br />
który będzie wymagał wiele energii.<br />
Serduszko nie sprzeciwiła się. Wycofała się szybko do swego namiotu, a my również<br />
ułożyliśmy się do snu. W innych okolicznościach wartowalibyśmy na zmianę, wiedząc<br />
jednak, że nic nam ze strony Kiowy nie grozi, uznałem to za zbyteczne. Pappermann był<br />
jednak innego zdania. Ułożył się blisko Kiowy, aby go obserwować. Nie miałem powodu, by<br />
mu w tym przeszkadzać.<br />
Nazajutrz obudziłem się nie sam, ale tak jak swego czasu z pomocą Pappermanna. Był<br />
czerwony z podniecenia.<br />
— Przepraszam, że przeszkadzam mister Burton — powiedział. — Stało się coś<br />
strasznego!<br />
— Co takiego? — krzyknąłem, zrywając się na równe nogi.<br />
— Coś strasznego! Coś potwornego!<br />
— Ale co? Niech pan mówi!<br />
— Nie tak szybko! Muszę pana na to najpierw przygotować.<br />
— Nie trzeba! Niech pan mówi!<br />
— Trzeba, trzeba! I to jak! Jeśli tego nie zrobię, padnie pan z przerażenia na ziemię jak<br />
kłoda i nikt pana już nie podniesie!<br />
— Z przerażenia?<br />
— Tak, z przerażenia!<br />
— I tylko ja? Pan nie?<br />
— Nie, ja nie. Choć i ja się przeraziłem. Przeraziłem się tak, jakby chodziło o moją<br />
własną żonę, a nie o pańską!<br />
— A więc chodzi o moją żonę?<br />
— Tak! Oczywiście! O pana żonę!<br />
— Dzięki Bogu!<br />
Odetchnąłem głęboko. Stary, dzielny myśliwy rzeczywiście zachowywał się tak, jakby<br />
wydarzyło się coś nieodwracalnego i strasznego, coś, co być może pokrzyżowało wszystkie<br />
nasze zamiary. Dlatego mnie, normalnie tak spokojnemu, napędził trochę strachu. Teraz<br />
jednak, kiedy wspomniał o Serduszku, natychmiast się uspokoiłem.<br />
— Dzięki Bogu? — zapytał. — Nie ma pan Bogu za co dziękować!<br />
— Czy stało się coś złego?<br />
— Zależy, jak na to spojrzeć! Może nie jej, a raczej panu! Będzie pan rwał włosy z<br />
głowy!<br />
— Nie sądzę.<br />
— Oho! Wprawdzie nie miałem żony, ale mogę sobie wyobrazić, jak się człowiek czuje<br />
w takiej sytuacji. Zabiłbym faceta!<br />
— Jakiego faceta?<br />
— Ciągle jeszcze niczego się pan nie domyśla?