Spadkobiercy Winneto..
Spadkobiercy Winneto..
Spadkobiercy Winneto..
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
— Czy był pan nad nim kiedyś? — zapytałem.<br />
— I to ile razy!<br />
Znowu odetchnął głęboko. Czy z tym jeziorem wiązały się dla niego jakieś bolesne<br />
wspomnienia? Zamilkłem nie chcąc przysparzać mu bólu. Patrzył długo przed siebie;<br />
wreszcie sam się odezwał:<br />
— To nad tym jeziorem strzelono mi haniebnie w twarz, co mnie oszpeciło i<br />
rozgoryczyło na resztę życia.<br />
— Kto strzelał?<br />
— Niejaki Tom Muddy. Czy słyszał pan kiedyś o tym łajdaku?<br />
— Nie.<br />
— Właściwie nie nazywał się Muddy, ale nigdy nie dowiedziałem się jego prawdziwego<br />
nazwiska.<br />
— Czy kiedyś pan go jeszcze spotkał?<br />
— Nigdy! Niestety nigdy! Mimo, że całe życie szukałem go jak żebrak zgubionego<br />
dolara. Niechętnie o tym mówię, ale jeśli mnie najdzie, jak zwykle na widok tego jeziora,<br />
opowiem panu wszystko jutro wieczorem. Na razie potwierdzę tylko, że ma pan rację z tymi<br />
Senekami.<br />
— A o co chodzi?<br />
— Że mieszkali w Massachusetts nad jeziorem Kanubi. Zna pan ich właściwą nazwę? Jak<br />
się naprawdę nazywali?<br />
— Tak. Senontowana.<br />
— Zgadza się. Imię Seneków nadali czy narzucili im biali. Jeden z ich wodzów nazywał<br />
się Sa-go-je-wat-ha. Leży na cmentarzu w Buffalo. Postawili mu tam wielki pomnik...<br />
— Choć przed swą śmiercią prosił, by go pochowano wśród czerwonych braci, a nie<br />
wśród bladych twarzy! — wtrąciła się moja żona.<br />
— A więc zna go pani? Słyszała pani o nim?<br />
— Byliśmy na jego grobie — odpowiedziała.<br />
— Niech panią Bóg za to błogosławi! Mniemam, że odwiedzając czyjś grób nie czyni<br />
pani tego z ciekawości, ale z porywu serca. A ja mam do Seneków szczególny sentyment.<br />
— Dlaczego?<br />
— Bo... bo... bo...hm! Opowiem wam o tym dziś wieczorem, nie teraz tam nad jeziorem<br />
będę do tego niejako zmuszony, gdyż ta stara struna zaczyna dźwięczeć i drżeć, i na pewno<br />
nie uspokoi się dopóki nie pozostawimy go za sobą. Na razie jednak pozwólcie mi milczeć!<br />
Całe popołudnie jechaliśmy pod górę, aż osiągnęliśmy punkt, z którego rozciągał się w<br />
kierunku zachodnim widok na położoną nieco niżej równinę. Słońce chyliło się ku<br />
zachodowi. W jego gasnących promieniach błyszczało ze środka równiny coś na kształt<br />
diamentu otoczonego szerokim kręgiem zielonkawych szmaragdów o migotliwych,<br />
płonących konturach.<br />
— To jest jezioro Kanubi — powiedział Pappermann. — Choć wydaje się tak bliskie, jest<br />
jeszcze daleko. Dzielą nas od niego jeszcze trzy godziny jazdy. Dlatego rozbijemy się tutaj, i<br />
to w dodatku, jeśli nie macie nic przeciwko temu, na tym samym miejscu, na którym<br />
spędziłem moją pierwszą noc w tych okolicach.<br />
Zaprowadził nas na osłonięte z trzech stron całkowicie, a z czwartej częściowo, miejsce,<br />
dające doskonałe schronienie przed bardzo zimnym na tej wysokości nocnym wiatrem. W<br />
pobliżu była też woda i pożywienie dla koni. Trudno byłoby sobie wyobrazić lepsze miejsce<br />
na obozowisko. Szybko rozbiliśmy namiot i rozpaliliśmy ogień. W namiocie sypiała<br />
wyłącznie Serduszko. My, mężczyźni, woleliśmy spędzać noce pod gołym niebem. Była