Spadkobiercy Winneto..
Spadkobiercy Winneto..
Spadkobiercy Winneto..
You also want an ePaper? Increase the reach of your titles
YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.
— To niemożliwe. Nie wpuszczamy teraz na Górę <strong>Winneto</strong>u żadnych bladych twarzy.<br />
— Kto wydał ten zakaz?<br />
— Komitet.<br />
— Do kogo należy Góra <strong>Winneto</strong>u? Czy do komitetu?<br />
— Nie — odpowiedział z pewnym zakłopotaniem.<br />
— A więc komitet nie ma tu prawa ani rozkazywać, ani niczego zakazywać!<br />
Pogoniłem swego konia. Indianin chwycił za cugle i powiedział:<br />
— Muszę was zatrzymać. Musicie zawrócić! Nie puszczę was!<br />
— Spróbuj!<br />
Spiąłem konia i strząsnąłem strażnika. Pozostali trzej próbowali zatrzymać Serduszko i<br />
Pappermanna. Mój koń skoczył na nich roztrącając na boki. Pappermann zaśmiał się<br />
szyderczo.<br />
— Chcieliście mnie zatrzymać? Maksza Pappermanna? Niesłychane! Przebiję każdego,<br />
kto się do mnie zbliży!<br />
Skoczył na swym mule w kierunku włóczni. W chwilę potem byłem tam i ja. Dwa<br />
szybkie ruchy i broń Indian należała do nas. Pappermann przewiesił sobie jedną, korzystając z<br />
rzemiennej pętli, przez ramię a drugą zniżył do pchnięcia. Ja zrobiłem to samo.<br />
— No! — zaśmiał się. — Komu życie miłe, niech mi schodzi z drogi! Naprzód!<br />
Pojechaliśmy dalej.<br />
Komańcze byli młodymi ludźmi. Najstarszy z nich liczył sobie nie więcej niż trzydzieści<br />
lat. Nie należeli więc do minionej, wojowniczej epoki. Byli tak zaskoczeni, że zupełnie nie<br />
wiedzieli, co począć. Skoczyli na konie i jechali za nami prosząc, byśmy oddali im włócznie i<br />
poczekali, aż zameldują o naszym przybyciu. Wtedy dowiedzielibyśmy się czy wolno nam<br />
jechać dalej. Ponieważ nie mieliśmy zamiaru ich ośmieszyć, zwróciliśmy im włócznie. Nie<br />
zatrzymaliśmy się jednak. Oni zaś nie śmiąc nam przeszkadzać jechali z tyłu, gdyż<br />
najwyraźniej nie wolno im było stracić nas z oczu. Po około godzinnej jeździe trafiliśmy na<br />
drugi, również czteroosobowy posterunek. I tym razem próbowano nas zatrzymać. Indianie z<br />
pierwszego posterunku poczuli się pewniejsi. W tej sytuacji zeskoczyłem z konia, wyjąłem z<br />
juków rewolwery z amunicją i odszedłszy na odległość dwudziestu pięciu kroków oddałem<br />
szybko osiem strzałów. Każdy z Indian poczuł szarpnięcie w ręce, w której trzymał włócznię.<br />
Kule przewierciły wszystkie osiem drzewc. Uzupełniłem amunicję i wsiadłszy z powrotem na<br />
konia powiedziałem:<br />
— Celowałem tylko we włócznie. Ale następnym razem celować będę do ludzi.<br />
Pojechaliśmy. Wartownicy rozmawiali ze sobą cicho krótką chwilę, po czym wszyscy<br />
ruszyli w ślad za nami, nie podjeżdżając jednak bliżej, niż byśmy sobie tego życzyli. Po<br />
następnej godzinie jazdy mieliśmy przed sobą następny posterunek — tak jak pozostałe<br />
czteroosobowy i uzbrojony wyłącznie we włócznie. Znowu zastąpiono nam drogę. Widząc<br />
jednak, że jedziemy w obstawie, Indianie puścili nas i przyłączyli się z tyłu do swych<br />
pobratymców. Serduszko zaczynała się dobrze bawić.<br />
— Jest ich już tuzin! — powiedziała. — A nas czworo, w tym jedna kobieta! Czy to mają<br />
być owi mężni czerwonoskórzy, o których czyta się w książkach? Czy to są ci najzuchwalsi<br />
ze wszystkich, Indianie Komańcze?<br />
— Nie sądź zbyt pochopnie — odparłem. — Są młodzi i niedoświadczeni. Daj im<br />
sposobność poćwiczyć, a zobaczysz, że w niczym nie ustępują swoim ojcom. Zaskoczyliśmy<br />
ich, nic więcej.<br />
Do następnego posterunku jechaliśmy półtorej godziny. Stała tu obszerna chata. Przed nią<br />
leżało na ziemi kilka drewnianych kłód przeznaczonych do siedzenia. Tym razem