Spadkobiercy Winneto..
Spadkobiercy Winneto..
Spadkobiercy Winneto..
You also want an ePaper? Increase the reach of your titles
YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.
— Zamknijcie się! Nie widzicie co robi? Zna tajemnicę tych ogierów! Nie ma się z czego<br />
śmiać! Miejmy nadzieję, że i tak skręci kark!<br />
Przeszedłem pomiędzy nimi i skierowałem się ku koniom. Nieopodal stali peoni. Żaden z<br />
nich nie powiedział ani słowa, ale jeśli ich spojrzenia mogłyby zabijać jak kule, nie żyłbym<br />
ani chwili dłużej. Gniadosze trzymały się blisko siebie. Zacząłem się do nich powoli zbliżać.<br />
Obserwowały mnie nie ruszając się z miejsca. Rozdęły swe zaróżowione chrapy i zastrzygły<br />
uszami. Ich wspaniałe ogony zaczęły się lekko poruszać. Dwa z nich pozwoliły mi do siebie<br />
podejść, trzeci jednak parskał. Odskoczył, ale nie próbował mnie kopnąć czy ugryźć. Ten był<br />
najmądrzejszy i tego zostawiłem na koniec. Miał tuż nad chrapami małą, białą plamkę<br />
wielkości miedziaka, przejrzyste — zdrowe oczy i kościstą, świadczącą o silnej<br />
indywidualności małą głowę oraz aksamitną, lśniącą sierść. Był przy tym tak doskonałej<br />
budowy, że już wówczas, kiedy jeszcze do mnie nie należał, postanowiłem go wziąć dla<br />
siebie. Teraz jednak wskoczyłem na jednego z pozostałych. Nie stawiał żadnego oporu.<br />
Dwukrotnie przegalopował ze mną w koło, a potem przeleciał ponad murem jak nad niskim<br />
progiem. Rozbrzmiały oklaski i krzyki podziwu. Tylko “artyści“ stali bez słowa.<br />
Zaprowadziłem ogiera do mułów i udałem się po drugiego. I z nim poszło jak z płatka. Kiedy<br />
szedłem po ostatniego konia, zastąpił mi drogę peon, z którym poprzednio rozmawiałem i<br />
powiedział:<br />
— Niech pan przyzna, sir, że od początku chciał pan...<br />
— Dać wam nauczkę? — przerwałem mu. — Owszem, zgadza się!<br />
— Dobrze! Dostaliśmy nauczkę. To wystarczy i na tym kończymy!<br />
— Ja również już kończę! Za chwilę będzie po wszystkim!<br />
— Nie całkiem. Bo na tego konia pan nie wsiądzie! Podszedł od przodu do ogiera, by<br />
chwycić go za wodze, ale ja byłem szybszy. Spodziewając się, że peon chce go dosiąść, koń<br />
zwrócił ku niemu łeb i pierś i parsknął ostrzegawczo. Wykorzystałem ten moment. Szybko<br />
podbiegłem do konia od tyłu — mocne odbicie, skok, podparcie i już siedziałem mu na<br />
grzbiecie. Jak najszybciej wymacałem nogami strzemiona i chwyciłem za wodze. Gniadosz<br />
skoczył już czterema nogami w górę. Peon zmuszony był odskoczyć, bo w każdej chwili<br />
groziło mu kopnięcie.<br />
— Psie! — warknął. — Zapłacisz mi za to!<br />
A zwracając się do dwóch pozostałych dorzucił:<br />
— Szybko na dziedziniec! Umowa nie obowiązuje! Musi nam je wszystkie oddać!<br />
Wszystkie!<br />
Pobiegli. Ponieważ siedziałem już na koniu nie mogli mi przeszkodzić w wykonaniu<br />
ostatniego skoku. Pozostało im jedynie pozbawienie mnie zasłużonej zapłaty. Dlatego chcieli<br />
dotrzeć do koni. Byli przekonani, że ostatni ogier nie posłucha mnie tak chętnie, jak<br />
pozostałe. Pomylili się jednak. Z chwilą, gdy usiadłem mocno w siodle, koń nie próbował<br />
mnie już więcej zrzucić. Zawdzięczałem to indiańskiemu strojowi, którego wygląd i zapach<br />
zwiódł ogiera. Nie do końca jednak. Zwierzę poznawało też we mnie białego i zwlekało z<br />
wykonywaniem komend. Nie chciałem go przymuszać ostrogami. Próbowałem raczej<br />
łagodnej perswazji. Ponieważ przypuszczałem, że pochodzi z hodowli Dakotów, zwróciłem<br />
się do niego słowami zachęty używanymi przez Dakotów w stosunku do koni:<br />
— Szuktanha tehike, waszteh! Amani-wo, tokije-we-bądź dobry, bądź dobry koniku!<br />
Biegnij, biegnij, dalej!<br />
Nie dało to żadnych rezultatów. Spróbowałem więc języka Apaczów:<br />
— Inczu, arguko! Tatiszah, nakate elkantasz — kochany, dobry! Biegnij, biegnij!<br />
Ogier nadstawił uszu i poruszał ogonem. Znał więc te słowa, ale to nie były jeszcze<br />
właściwe komendy. Powiedziałem więc w języku Komanczów: