Spadkobiercy Winneto..
Spadkobiercy Winneto..
Spadkobiercy Winneto..
Create successful ePaper yourself
Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.
— Owszem, owszem! Znam cię. Wyciągniesz z człowieka wszystko bez względu na to,<br />
czy jest biały czy czerwony, żółty, zielony czy niebieski! Ale ten Kiowa jest bardzo<br />
zamknięty w sobie.<br />
— Tak sądzisz?<br />
— Tak. Od niego niczego się nie dowiesz.<br />
— Hm! A może się założymy?<br />
— Wiesz, że ja z nikim się nie zakładam.<br />
— Ile dostanę, jeżeli już jutro rano znać będę cały jego problem?<br />
— Ile byś chciała?<br />
— Drugie pięćdziesiąt marek na nasz szpital w Radebeul!<br />
— Dziecko, czy nie przesadzasz? — zawołałem przestraszony. A ile ja dostanę, jeśli do<br />
jutra niczego się nie dowiesz?<br />
— Dwa razy tyle! Za karę! Sto marek!<br />
— To całkiem przyzwoita, a nawet wielkoduszna propozycja. Szpital może na tym tylko<br />
wygrać. Ale skąd weźmiesz sto marek?<br />
— Z kredytu, jaki mam u ciebie!<br />
— Stokrotne dzięki! Nie dam na zakład ani feniga. Spróbuj u Pappermanna! Może jego<br />
uda ci się zainteresować szpitalem!<br />
— Biedaczysko! Nie zostało mu już nic ani z hotelu, ani po hotelu! Sam tak przecież<br />
powiedział. Poza tym trzeba go odseparować od Kiowy.<br />
— Dlaczego?<br />
— Dlatego, że teraz ja zabieram się do roboty!<br />
— Tak? Już teraz zaczynasz?<br />
— Tak. Koniecznie chcę się dowiedzieć, co mu ciąży. Pomyśl, jak cudnie byłoby mu<br />
pomóc! Proszę zabierz Pappermanna!<br />
Sprawiło mi to cichą satysfakcję, bo jasne było dla mnie, że również Kiowa<br />
najserdeczniej życzył sobie wypytać o wszystko moją żonę. Spędzili ze sobą całe popołudnie<br />
i najwyraźniej przypadli sobie do gustu. Nie miałem żadnych powodów im przeszkadzać.<br />
Teren wznosił się coraz wyżej. Zbliżaliśmy się do gór otaczających Ciemną Wodę. Przed<br />
wieczorem zobaczyliśmy z boku na horyzoncie linię lasu zwiastującego bliskość jeziora.<br />
Okrążyliśmy las i jezioro szerokim łukiem. Przejechaliśmy przez szeroki, lecz niezbyt głęboki<br />
strumień wypływający z wypełnionego wodą zagłębienia. Napoiwszy konie skierowaliśmy<br />
się pomiędzy stromymi skałami w górę, ku gęsto porośniętemu lasem grzbietowi, gdzie<br />
znajdował się cel naszej dzisiejszej wędrówki. Nie zdołalibyśmy tego dnia dotrzeć do Domu<br />
Śmierci, gdyż ściemniło się na tyle, że ledwo zdążyliśmy rozbić namiot i zbudować z kamieni<br />
zasłonę dla ogniska, dzięki której było ono spoza obozowiska niewidoczne. Kiowa zapewnił<br />
nas, że możemy się czuć zupełnie bezpieczni, gdyż miejsce to należy do obszaru, na który nie<br />
wolno nikomu wchodzić. Od Domu Śmierci dzieliło nas jeszcze tylko krótkie zejście, ale na<br />
tyle strome, że nie warto było ryzykować go po ciemku. Musieliśmy poczekać do rana. Nad<br />
samym jeziorem obradowali oddzielnie Kiowowie i Komańcze. Lada chwila oczekiwano<br />
przybycia Siouxów i Utahów.<br />
Młody Orzeł zajął się końmi, a ja z Pappermannem rozbiłem namiot. Stary westman nie<br />
był w humorze, pochrząkiwał i pomrukiwał do siebie, jakby chciał coś powiedzieć, ale trudno<br />
mu było zacząć. Zapytałem go więc wprost, o co chodzi.<br />
— A o cóż mogłoby chodzić — odpowiedział, ale na tyle cicho, że tylko ja go słyszałem.<br />
— Zły jestem!<br />
— Z jakiego powodu?