Spadkobiercy Winneto..
Spadkobiercy Winneto..
Spadkobiercy Winneto..
You also want an ePaper? Increase the reach of your titles
YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.
godziny z jednego boku na drugi, a potem wyplątał się z koca i poszedł uspokoić się<br />
przechadzką. Gdy wrócił, usiadł — nie mógł spać. Usiadłem również. Wtedy wstał także ze<br />
swego posłania Młody Orzeł, a z namiotu dobiegł nas głos mojej żony:<br />
— Ja też nie śpię! Mam pewną propozycję!<br />
— Jaką? — spytałem.<br />
Odsłoniła szerzej wejście do namiotu i wychodząc na zewnątrz odpowiedziała:<br />
— Jedźmy dalej! Nad jezioro! I tak nie zaśniemy! Tak to jest, kiedy się słucha starych<br />
opowieści!<br />
Pappermann poderwał się z okrzykiem aprobaty:<br />
— Well! Jedźmy dalej! Będziemy na miejscu o wschodzie słońca, tak jak wtedy! Zgoda?<br />
Przytaknąłem, a Młody Orzeł także się oczywiście zgodził. Złożyliśmy namiot. Potem<br />
zaczęliśmy zjeżdżać po szerokiej, wygodnej pochyłości ku równinie, na której położone było<br />
jezioro. Widoczność była akurat wystarczająca do tego, by konie widziały, gdzie stawiają<br />
nogi. Potem zaczęło się robić coraz jaśniej.<br />
Czy nasza bezsenność była rzeczywiście tylko następstwem opowieści Pappermanna?<br />
Czy też przekreślić dotychczasowe plany i ruszyć natychmiast w drogę kazało nam jakieś<br />
przeznaczenie? Sytuacja była dość niesamowita.<br />
Jechaliśmy cicho koń przy koniu. Na równinie mogliśmy jechać szybciej! Świtało.<br />
Powoli z nocy robił się dzień. I właśnie w momencie, kiedy wzeszło słońce, dotarliśmy do<br />
liściastego lasu, który ze wszystkich stron otaczał jezioro. W głąb lasu prowadziła wąska,<br />
porośnięta trawą przesieka przechodząca z czasem w drogę pięcio, lub sześciometrowej<br />
szerokości.<br />
— To ta sama droga, którą wtedy jechałem — powiedział Pappermann. — Tutaj las robi<br />
się gęstszy i wyższy. Tutaj też trafiłem na ślady. Za chwilę zobaczymy jezioro.<br />
Jechał przodem. W pewnej chwili odwrócił się do nas i wskazując przed siebie oznajmił:<br />
— To ostatnie zarośla. Teraz zobaczymy jezioro i kamień, na którym wtedy siedziała<br />
Aszta... O mój Boże!<br />
Pochylony nad zaroślami zatrzymał konia i wydawszy okrzyk zdumienia patrzył<br />
osłupiały na coś, co było jeszcze zakryte przed naszymi oczami. Podjechaliśmy szybko do<br />
niego i musieliśmy przyznać, że zdumiał się nie bez powodu. Również nasze zdumienie nie<br />
miało miary.<br />
Byliśmy nad jeziorem, na jego wschodnim brzegu. Rzeczywiście zasługiwało ono na<br />
porównanie ze swym imiennikiem w Massachusetts. Teraz jednak zajmowało nas zupełnie<br />
coś innego. Na prawo, zalane promieniami wschodzącego słońca, stały ruiny domostw<br />
Seneków. Przed nami rozciągała się marszczona delikatnym porannym powiewem<br />
powierzchnia jeziora — przejrzysta zielonkawo-błękitna głębia pośród bujnej, połyskliwej<br />
teraz niby płynny metal zieleni wybrzeży, pociętych niezliczonymi zatoczkami i<br />
zachodzących na siebie w różnych planach niczym skomplikowane kulisy teatralne. Po lewej<br />
zaś stronie, gdzie zarośla sięgały prawie ku brzegowi leżał wielki biały, wypolerowany wodą<br />
kamień. Stała na nim młoda indiańska dziewczyna. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak<br />
nam to wczoraj opisał Pappermann. Dziewczyna ubrana była w miękką skórę, wygarbowaną<br />
na biało i ozdobioną czerwonymi frędzlami. Na ramiona i plecy spadały jej długie ciemne<br />
włosy ozdobione kwiatami i kolibrami, których piórka migotały w promieniach słonecznych<br />
niczym szlachetne kamienie. Dziewczyna nie patrzyła jednak na wschodzące słońce, łącz<br />
miała głowę zwróconą w naszym kierunku. Jej twarz i cała postać była urzekająco piękna.<br />
Stała nieruchomo nie mówiąc ani słowa. Jej wielkie, ciemne oczy patrzyły na nas<br />
wyczekująco.